Melduję, że żyjemy. Cieszymy się latem i obecnością dziadków na zmianę :) Laura szczęśliwa, że codziennie urozmaicamy jej plan dnia kilkugodzinnymi zabawami w parku, że do zabawy jest nas więcej i że nie musi wstawać z nami o 7. Tak, tak… obecność dziadków na miejscu to niekończące się zalety…
Z Laurencji zrobił się mały przytulaśnik. No wciąąąż się tuli, znienacka obejmuje mi nogę, przykleja łepek do ramienia, atakuje buziakiem, słodzizna mała :)
Najgorsze są tylko te poranne pożegnania. Najlepiej to chyba wychodzi, gdy uda nam się wyjść do pracy, gdy Laura jeszcze śpi. Podobno gdy się budzi woła mamę, ale szybko akceptuje stan rzeczy i zajmuje się bajkami i swoimi sprawami. Jednak gdy zaraz po obudzeniu widzi, że my już szykujemy się do wyjścia jest rozpacz. Bo ona chce poranne przytulaski, a my w pośpiechu. Bo chce iść z nami a tu nie można… Całe szczęście, ta jej rozpacz nie trwa podobno długo po naszym wyjściu, ale wiecie jak się wtedy czuję.
Sprawy nie ułatwia trochę mój tato, choć wiem dobrze, że ma dobre intencje. Gdy wracam do domu stara się mnie we wszystkim wyręczać, a mnie każe spędzać czas z córką “bo ona bardzo za tobą tęskni, gdy ją opuszczasz”. No wiem, ja też, ale ja jej nie opuszczam, do pracy tylko idę! Źle się z tym czuję, wiem, że wyrzuty sumienia są tutaj absurdalne, ale i tak lekkie odczuwam.
Pogoda daje nam tymczasem coraz bardziej znać, że lato się kończy, a zbliża jesień.
Oczywiście na wyprzedaże się mocno spóźniliśmy (a mówiłam!) i tym sposobem wczoraj wyposażyliśmy Laurencję w jesienne obuwie. Tym samym zauważyliśmy, że w bucikach, które do tej pory nosiła odkształciło się wgłębienie na duży paluszek czyli shit shit shit zakładaliśmy dziecku za małe buty. Swoją drogą trochę mnie zamurowało, gdy zdałam sobie sprawę, że laurowa nóżka nagle urosła prawie 3 rozmiary! Buciki jesienne załatwione, buciki do niani załatwione, ale te, które Laura nosi teraz najczęściej, czyli adidaski, wolałabym kupić jej wiosną, bo pewnie przez zimę znów jej stópka urośnie. Teraz mamy rozkminkę czy są jej za małe czy nie… Zdaje się, że w sam raz, ale jestem już przewrażliwiona.
Poza tym planujemy nasze wakacje. Tak tak jeszcze nie były nam dane. Ale ciężko nam to idzie, bo mamy mega pecha, że w maju H. skończyło się pozwolenie na pobyt i musiał złożyć wniosek o nowy. A musicie wiedzieć, że jest to droga krzyżowa, bo nie dość, że trzeba wykazać milion pięćset dokumentów, przeżyć wizytę straży granicznej i wypytywanie o nas naszych sąsiadów, których prawie nie znamy, to jeszcze średni czas oczekiwania to teraz 6 mcy!!!! A przez ten czas H. nie może wyjeżdżać z Polski i przez to właśnie jesteśmy uziemieni. Marzyły nam się Włochy albo Majorka, a ostatecznie nawet i Turcja, ale pozwolenia wciąż nie ma więc nasze plany na wakacje we wrześniu trzeba będzie chyba ponownie odłożyć…
Wrzesień... aż trudno mi uwierzyć, że już za tydzień zaczniemy z Laurą tą całą poranno-popołudniową gonitwę. Stanie w korku na trasie do/od niani, strach czy zdążę odebrać Laurę na czas, budzenie jej rano i wyciąganie na siłę z ciepłego łóżka... Aż brzuch mnie boli na samą myśl o tym :(
Tak umilamy naszemu Bączkowi czas w deszczowe dni. Myśleliśmy, że znudzi się po 5 min. a tymczasem Laurencja w pełnym skupieniu jeździła przez bite pół godziny i pewnie miała ochotę na więcej :) Tata też się wybawił, a co ;-)