sobota, 29 listopada 2014

2-miesięczna Laura

Ostatnio napisanie posta graniczy z cudem. Laura wciąż jest nieodkładalna. Najchętniej przez cały dzień sprawdzałaby na rączkach u mamy albo taty czy z mieszkania nic nie ubyło :-) Zasypia też najlepiej na rączkach i broń Boże odłożyć ją do łóżeczka! Budzi się po góra 10 minutach i zabawa zaczyna się od nowa.

Ale ja dzisiaj nie o tym chciałam :)

Dokładnie dzisiaj stuknęły nam dwa miesiące. Ehh... już teraz wspominamy z H. ze wzruszeniem Jej narodziny i pierwsze dni. Oglądamy zdjęcia i nie możemy się nadziwić jaka była malutka. A to dopiero 2 miesiące minęły! Nasza córeczka zmienia się bardzo szybko. Musimy codziennie robić Jej zdjęcia, żeby nic nie umknęło. No i pisać częściej notatki na blogu, ale gdyby to tylko zależało ode mnie... :-] Mam pozaczynane chyba z cztery posty i wciąż nie mogę znaleźć chwilki by je rozwinąć. No, ale może w Polsce będzie ku temu okazja.

A tymczasem z naszych nowinek...

Byliśmy na kontroli dziecka 2-miesięcznego u naszej pediatry. Trochę tą wizytę przyspieszyliśmy, bo pewnego ranka zauważyłam na paluszku u rączki, że przy paznokciu powstała mała infekcja. Nie wiem jak to się stało, bo paznokcie obcinałyśmy dobre kilka dni wcześniej i podczas obcinania nie było żadnego wypadku. Nożyczki mamy z okrągłą końcówką, więc niby nic nie powinno się wydarzyć. Przeczytałam na blogu u Kasi, co się robi w takich wypadkach - Kasiu, super, że to opisałaś, bo przyznam, że trochę zgłupiałam. Niby to taka pierdoła, że człowiek instynktownie nie bierze pod uwagę wizyty u lekarza, a z drugiej strony trudno manewrować przy takim mikroskopijnym i wiecznie ruchliwym paluszku. Nasza lekarka również zapisała nam maść antybiotyk i na drugi dzień była już poprawa. Sama też go używam, bo od ponad miesiąca mam podobny problem z palcem u nogi i niestety jedyne buty jakie mogę w tej chwili nosić to klapki co w perspektywie wciąż ochładzającej się pogody w Turcji i zbliżającego się wyjazdu do zimowej Polski coraz bardziej mnie martwi :-S 

Poza tym dowiedzieliśmy się, że nasza "Kruszyna" waży już 5200g (to by tłumaczyło rwący ból moich pleców)i mierzy 56cm. Ta długość jest okropnie myląca. Jeszcze w ciąży myślałam, że ubranka "na 56" są naprawdę dla dzieci, które mierzą do 56cm. A tymczasem "56-stki" pożegnaliśmy już z dobry miesiąc temu. W życiu nie pomyślałabym, że pielucha zajmuje tyle miejsca! Obecnie nosimy "62-jki" i już za chwilkę przejdziemy do kolejnego rozmiaru.

Poskarżyliśmy się pediatrze, że Mała w nocy ma problemy z oddychaniem, bo niby zatyka Jej się nos, ale przy odciąganiu nic z niego nie wychodzi opisując obrazowo ;) Lekarka stwierdziła, tak jak podejrzewałam, że to od suchego powietrza w domu. Kupiliśmy więc nawilżacz, ale na razie dużej poprawy nie zauważyliśmy :S

Nasza lekarka obejrzała Laurę z wszystkich stron i wypowiedziała wtedy do H. (hehheheh) wiekopomne słowa "Pana żona zajmuje się dzieckiem bardzo profesjonalnie. Za bardzo mnie Państwo nie potrzebujecie". Oczywiście urosłam przy tym o dobre kilka centymetrów :D a H. uśmiechnął się strapiony, bo od razu załapał jaką broń dostałam do ręki :D Teraz, gdy zwraca mi najmniejszą uwagę, delikatnie przypominam mu kto tu jest profesjonalistą ;-)

Potem byliśmy na USG bioderek. Lekarka stwierdziła, że Mała przykurcza lekko lewą nóżkę, ale radiolog na USG niczego nie potwierdził - wszystkie wyniki są w normie. Dostaliśmy więc zalecenie by trochę ćwiczyć lewą nóżkę dociskając kolanko do brzuszka i wykonując nią półokręgi do pozycji żabki.

Po załatwieniu wizyty z duszą na ramieniu pojechaliśmy do tutejszego Tesco. Z duszą na ramieniu, bo nie byłam do końca pewna czy uda nam się uśpić Laurę w wózku. Pokusa była jednak duża, bo miała to być moja pierwsza od dwóch miesięcy wizyta w porządnym sklepie więc byłam podekscytowana jak pierwszoklasista przed szkolną wycieczką. Pomimo bolącej nogi i strachu przed laurowym płaczem, postanowiłam zaryzykować :) Córcia okazała się dla mnie łaskawa i dała mi niemal całą godzinkę. W obliczu tyyyylu wolnego czasu prawie kompletnie ogłupiałam i z tego wszystkiego nie potrafiłam przypomnieć sobie, co chciałam kupić. Sprawy domowo-gospodarcze szybko jednak zeszły na dalszy plan, gdy zobaczyłam wyprzedaż w dziale dziecięcym, a tam m.in. świąteczne ciuszki od F&F :)))) Laura zyskała więc body w bałwanki, komplecik z reniferkami i jeszcze parę innych piękności, którym po prostu nie mogłam się oprzeć :))

Cieszyłam się z tej wizyty u lekarza, bo przynajmniej zyskaliśmy pewność, że Laura jest całkowicie zdrowa. Niestety w Turcji nie ma zwyczaju badać dziecko pod tym kątem przed szczepieniami, a u nas zbliżała się ta nieszczęsna data szczepienia i to w końskiej dawce.

Wczoraj byliśmy więc na szczepieniu przeciwko gruźlicy, pneumokokom, które tu są obowiązkowe i na koniec pielęgniarka dowaliła Jej jeszcze szczepionkę skojarzoną, czyli przeciwko błonicy, krztuścowi, tężcowi, polio i to dziwne Haemophilus influenzae, na które szczepią też w Polsce. Najwięcej strachu najadłam się przez poczciwą gruźlicę, bo jakoś źle mi się zapamiętało z czasów studiów, że verem (tureckie tłumaczenie) to dżuma :-] H. więc się nasłuchał, że po cholerę taka szczepionka, że w Polsce na to się nie szczepi, że przecież nikt już na to nie choruje. Przekopałam chyba cały internet w poszukiwaniu informacji na temat tego szczepienia i oczywiście za wiele nie znalazłam. Wtedy coś mnie tknęło by wklepać cholerne verem do słownika no i się sprawa wyjaśniła :-] ehh, to życie na obczyźnie... ;-)

Obawa przeciwko temu szczepieniu trochę jednak pozostała, bo naczytałam się jak to się paskudnie goi. Aż trudno mi jest uwierzyć, że w Polsce to szczepienie podaje się dzieciom zaraz po narodzeniu.

Laura oczywiście okropnie się rozpłakała podczas każdego z trzech wkłuć. Serce rozpadło mi się na milion kawałków, nie było mowy bym mogła trzymać Jej rączkę czy nóżkę. Ten ciężki obowiązek spadł więc na H., ja zajęłam się tuleniem po. Bidulka moja... Przez trzy dni mamy Jej nie kąpać, no i trzeba obserwować, bo podobno gorączkowanie jest całkiem normalne. 

Gorączki jako takiej na razie nie odnotowaliśmy, choć widać, że Mała jest ogólnie nie w sosie - marudkuje i bardzo dużo śpi. Oby jutro było już lepiej...

I jeszcze ku pamięci krótki opis naszej 2-miesięcznej córci z mojej obserwacji:
-zaczyna sobie sama ograniczać cycusia, co akurat średnio mnie cieszy, bo w nocy budzi się ze stałą częstotliwością, a w ciągu dnia cycuś był do tej pory niezawodnym zamykaczem drącej się paszczy;
-rozgląda się dookoła i potrafi śledzić nas wzrokiem
-najczęściej uśmiecha się rano choć do końca jeszcze nie jestem przekonana czy te uśmiechy są w 100% świadome
-robiąc kupkę układa usta jak do buziaczka - jest to dla nas najlepszy znak by dziecku nie przeszkadzać :)
-okropnie często miewa czkawkę
-rozebrana do golaska podrywa rączki do góry tworząc balonik nad główką
-wciąż płacze w kąpieli, choć jakby troszkę mniej
-w czasie dobrego humoru popiskuje
-coraz więcej się ślini i ładuje łapki do buzi
-ku zgrozie mamy lubi podglądać co w telewizji
-chyba lubi, gdy Jej śpiewam :)

A tymczasem... do naszej wyprawy do Polski zostało już tylko 11 dni - uwierzycie?! :) U mnie nastrój świąteczny już na całego, co udzieliło się chyba nawet H. :) Mężuś przygotował mi małą niespodziankę i podreperował w nocy naszego bloga, a nawet otworzył nam stronę na Facebooku :) No i podpisał się na dole, co by nie było wątpliwości kto bloga zaprojektował :)) Mamy nawet świąteczny akcent, który bardzo mi się podoba :)

Za dwa dni już grudzień. Huuurrraaaa!!!!







poniedziałek, 24 listopada 2014

Stambuł nam nie straszny

Laura ma ostatnio okres cycusiowo-mamowy. Jest po prostu nieodkładalna. Post ten piszę od 4 dni, Ale w skrócie: jesteśmy w domu. 

Wszystkim tym, które obawiają się podróży samochodem z niemowlakiem mogę ze spokojem powiedzieć - nie taki diabeł straszny, jak go malują. U nas w każdym razie większych problemów nie było.

Tak jak przypuszczałam, Laura zasnęła wkrótce po odpaleniu silnika. Oczywiście nie spała przez całą drogę, bo jechaliśmy 10 godzin, ale obyło się bez większych histerii. 

Nastawieni byliśmy na bardzo częste postoje, a tymczasem nie było ich znowu tak dużo. Jadąc do Stambułu, Mała robiła sobie bardzo krótkie pobudki, więc gdy my się zatrzymywaliśmy na siusiu-pauzę czy na kawę, a Ona spała - nie budziłam Jej. Z racji, że z kupą ostatnio u nas cienko, pampka zmieniałam jej co 3-4h, czyli na całą podróż nie wypadło tego znowu tak dużo. Dylemat miałam jedynie z karmieniem. Mała chyba przyzwyczaiła się do częstego przystawiania, gdy walczyliśmy na początku z wysoką bilirubiną i kazano nam Ją wybudzać co 2h. No i bilirubinę zbiliśmy, ale też bonusowo przyzwyczailiśmy ją chyba do częstego przystawiania. Laura budzi się dokładnie co 2h - słowo daję, jak z zegarkiem w ręku - i domaga się cycka. Czy kiedyś Jej to przejdzie? :-)

No, ale powracając do tematu - oczywiście biorąc pod uwagę kwestię bezpieczeństwa planowałam postoje na karmienia. I właśnie z racji na to, że wypadają one u nas tak często obawiałam się, że podróż do Stambułu nie zajmie nam jak to zwykle 8-9 h tylko z 15 :-D Życie jednak trochę zweryfikowało moje plany. Jak już wspominałam, trasa do Stambułu to praktycznie same autostrady i ekspresówki. Tak się złożyło, że podczas naszej podróży głównie byliśmy na nich... sami. Normalnie jeden jedyny samochód na trasie. Możecie mnie zlinczować, ale chociaż miałam wyrzuty sumienia, na takich zupełnie pustych odcinkach wyciągałam Ją z fotelika i karmiłam w czasie jazdy. Nie wydawało mi się to jakoś szczególnie niebezpieczne choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak robić...

W Stambule pierwszy wieczór minął mi głównie na walczeniu z atakiem kolki. Bidulka się namęczyła znowu... Mogę dać sobie głowę uciąć, że nieźle wystraszyliśmy naszych znajomych przed perspektywą posiadania potomka :-D Swoją drogą, pomyślałam jak to dobrze, że jednak nie zdecydowaliśmy się na hotel, bo przy całej sympatii Turków do dzieci, z pewnością ktoś przyszedłby nam zwrócić uwagę. 

Potem było już tylko lepiej. Polski paszport dla Laury i wizę dla H. załatwiliśmy następnego dnia w rekordowym tempie zaledwie jednej godziny. Do konsulatu jechałam pełna obaw, że Mała da tam pokaz możliwości swoich płuc i wystraszy wszystkich dookoła. Liczyłam na to, że zaśnie podczas jazdy i wniesiemy ją do budynku na śpiąco. A tu córcia odwaliła nam dżołka i co zrobiła? Ano, po krótkiej drzemce obudziła się dokładnie w momencie, w którym podjechaliśmy pod budynek konsulatu :-] 

Byliśmy jednak na miejscu wcześnie, konsul i cała świta mieli akurat przerwę na lunch, więc musieliśmy pół godzinki poczekać - H. dostał pierwszy powód by złorzeczyć na polską biurokrację, bo na dole budynku za bardzo nie było gdzie czekać, a na dworze mocno wiało. Na szczęście pani z recepcji na widok naszego Orzeszka strasznie się nami przejęła i załatwiła nam ciut szybsze wejście. Tzn. mogliśmy wejść do konsulatu wcześniej i w osobnym pokoju poczekać na konsula. Niby niewiele, ale dzięki tej chwili udało mi się ponownie uśpić Małą. Oczywiście na śpiąco wygląda po prostu przeanielsko, więc wszyscy byli dla nas bardzo mili i co najważniejsze, pomocni. H. pobił rekord w tempie otrzymania wizy - tym razem trwało to raptem godzinkę. P

Zdecydowaliśmy wyruszyć w drogę powrotną następnego dnia rano - w ten sposób zyskaliśmy jeden wieczór towarzyski. Fajnie było posiedzieć troszkę ze znajomymi. Wszystko bardzo ułatwił mi teść, który wybrał się w tą podróż razem z nami, by H. nie musiał prowadzić auta przez całą drogę sam. Początkowo mieliśmy go odstawić na miejscu w Stambule do jego znajomych, ale ostatecznie tak jakoś wyszło, że został z nami. Jestem mu bardzo wdzięczna, bo bardzo pomagał mi z Laurą wciąż ją przejmując. Mogłam więc w spokoju zjeść śniadanie, spakować nasze rzeczy czy wypić herbatę.

W drodze powrotnej Mała już troszkę marudkowała. Robiliśmy więc częstsze postoje i kładłam ją na tylnym siedzeniu by mogła sobie odpocząć. Nie było jednak tragedii.

Jednak to co najważniejsze z naszego pobytu w Stambule to kwestia spania. U znajomych mieliśmy do dyspozycji łóżko małżeńskie, w którym przyszło nam spać w trójkę. Laura prześlicznie przespała te dwie noce wtulona we mnie. Sama sobie odnajdowała cycka i zasypiała ponownie. Pierwszy raz od czasu porodu "przespałam" całą noc bez wstawania. Przespałam wstawiam w nawias, bo oczywiście budziłam się, gdy Mała zaczynała się wiercić, ale nie musiałam wychodzić z ciepłego łóżka i ją usypiać - po prostu wypas!!! Po powrocie do domu stwierdziliśmy z H., że nie ma chyba co się męczyć i upierać z kładzeniem jej do łóżeczka, więc stawiamy na luz i robimy tak - wieczorem tradycyjnie ją usypiamy i kładziemy do łóżeczka, podobnie jak za każdym razem gdy się obudzi. Potem ja idę spać i po kolejnej pobudce zabieram ją do naszego łóżka. Jakoś dajemy radę, choć spanie przez całą noc na boku z ręką wyciągniętą do góry jest mało wygodne (czyt. nad ranem jestem cała połamana), ale wciąż dzięki takiemu rozwiązaniu śpimy znacznie dłużej. Nie wiem czy czasem nie strzelamy sobie w piętę, ale chyba nie ma się co spinać. Może brakowało jej mojej bliskości? Tak czy inaczej, w nocy się tulimy. Gdyby nie ból kręgosłupa nad ranem to nie mogłabym na to powiedzieć złego słowa. No, ale coś za coś, nie? :)

Droga do Stambułu minęła nam głównie tak

W drodze do konsulatu

Wjeżdżając na most na Bosforze

Między Europą a Azją

Levent - jedna z najnowocześniejszych dzielnic Stambułu

Orzeszek w czasie przystanku


Stambuł w taką pochmurną pogodę nie jest najpiękniejszy. My też nie mieliśmy czasu by powłóczyć się po mieście, ale musicie wiedzieć, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widziałam. Poniżej wrzucam kilka fotek, na tego dowód :)

Wysiadając z promu na Bosforze

Sułtański pałac Topkapi

Widok z Bosforu na Błękitny Meczet i Hagię Sofię

Widok na zabytkową część miasta

czwartek, 13 listopada 2014

Komu w drogę...

Blogowe Ciotki - Wasza rada chyba się sprawdza! Od ostatniego posta zaliczyliśmy dwie kąpiele więc mogę już coś napisać o efektach nowej metody. H. nalał Jej dużo więcej wody i zgodnie z Waszymi radami Laura została włożona do wanienki z pieluszce i było całkiem nieźle! Przede wszystkim mogłam wreszcie dokładnie obmyć wszystkie fałdki i to wcale nie w akompaniamencie dzikiego ryku. Laura wyglądała na całkiem rozbawioną tą sytuacją i w miarę wyluzowaną. Wszystko było ok dopóki nie przyszła pora na mycie głowy. Gdy tylko zmoczyliśmy jej włosy, nagle cała się spieła i uderzyła w ryk. Ale i tak widzimy sporą poprawę, więc pójdziemy dalej tym tropem :) Mam nadzieję, że wkrótce przekona się, że nie ma powodu do płaczu.

Dni mijają nam podobnie. Pomału przygotowujemy się do wyjazdu do Stambułu. Mamy do przejechania 1000km w jedną stronę. Jestem ciekawa jak nam to pójdzie. Jesteśmy umówienie z konsulem na środę, wyjeżdżamy więc we wtorek. Laura bardzo dobrze znosi podróż samochodem więc liczę na to, że większość drogi prześpi. Trasa do Stambułu to same autostrady i ekspresówki, jedzie się naprawdę szybko, ale wiadomo, że czekają nas częste postoje. 

Gdyby któraś z Was zastanawiała się co nam strzeliło do głowy by porywać się z 1,5 miesięcznym dzieckiem w taką podróż już objaśniam - jedziemy załatwić dla Laury polski paszport. No i odnowić wizę Schengen dla H. Laura ma podwójne obywatelstwo, ale żebyśmy mogli odwiedzić dziadków w Polsce na Święta potrzebujemy dla niej polski paszport. A wyrobić go możemy tylko w dwóch miejscach - w Stambule i Ankarze, czyli w każdym przypadku cholernie od nas daleko :-] Niestety nasze polskie prawo wymaga obecności obojga rodziców przy składaniu wniosku. Konsul co prawda był gotowy pójść nam na rękę i stwierdził, że... mogę przyjechać sama :-D Oczywiście nie wyobrażam sobie zostawić Maleńkiej nawet na kilka godzin, nie wspominając o minimum dwóch dniach, poza tym Mała jest wyłącznie na piersi więc takiej opcji nie braliśmy nawet pod uwagę. Konsul obiecał nam wstępnie wyrobić obydwa dokumenty natychmiast, w dniu aplikowania, więc liczymy na powrót w czwartek. 

Długo rozważaliśmy z H. opcję podróży samolotem do Stambułu, tym bardziej, że od strony finansowej wyszłoby mniej więcej to samo. Po długich rozważaniach zdecydowaliśmy się jednak na samochód. Ten bardzo nam się przyda już na miejscu w Stambule, poza tym wydaje nam się, że będzie nam wygodniej w czasie podróży. Będziemy mogli sami zdecydować kiedy się zatrzymać, ukoić Orzeszka, przewinąć itp. Trasa jest naprawdę ładna więc być może suma sumarum cała podróż nie będzie tak męcząca jak gdybyśmy lecieli samolotem.

Poza tym mam małe obawy przed lotem z Laurą. Co prawda skutecznie uspokaja się przy piersi, ale wiadomo, że nie będę mogła Jej karmić przez cały lot. Podróż samolotem może przebiec podłóg dwóch opcji: 1) Mała wpadnie w senny nastrój i będzie kimać przez całą podróż, 2) rozryczy się i będzie się darła wniebogłosy aż do wylądowania. Przyznam się, że w perspektywie niedalekiej podróży do Polski, w przypadku której czeka nas lot z przesiadką (!) w Stambule (czyli godzinka do Stambułu i potem 3h do Berlina) nie chcę się teraz przekonywać którą opcję wybierze. Jeżeli będzie ryczeć to wolę się o tym dowiedzieć już podczas tej docelowej podróży, inaczej przez cały miesiąc (do Polski lecimy 10 grudnia) będę się schizować jak sobie damy radę. 

Pocieszam się jeszcze naiwnie tym, że w ciągu bądź co bądź miesiąca wiele się może zmienić. Może opuszczą nas kolki i Laura będzie pogodnym bobaskiem? :) 

Tymczasem przygotowujemy komplet dokumentów niezbędnych do złożenia wniosku. I tak, czy ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć po kiego ch*** do paszportu tymczasowego dla dziecka poniżej 1 roku życia wymagane jest zdjęcie biometryczne????? Czyli głowa na wprost, oczy otwarte i buzia zamknięta (!). Chciałabym zapytać czy głąb, który wymyślał ten przepis miał do czynienia z takim bobasem co nawet główki nie trzyma samodzielnie. Żeby nie męczyć Małej, strzeliliśmy jej fotkę na białym prześcieradle, mam nadzieję, że po obróbce u fotografa to przyjmą. 

A poza tym... załącza mi się już na całego świąteczna atmosfera :D Dziewczyny, już nie mogę się doczekać!!!! Cały rok czekam na te Święta. Po tym jak dowiedziałam się w styczniu, że jestem w ciąży wyznaczyłam sobie w ciągu całego roku tylko dwa punkty - 1) narodziny Małej i 2) Boże Narodzenie, na które przyjedziemy do Polski. Mój nastrój podkręcają rodzice, którzy oczywiście są jeszcze mniej cierpliwi niż ja i już wszystko obmyślają i planują. Dzisiaj pojechali na zakupy dla Małej - łóżeczko, wanienka itp :) Nasze rozmowy na Skypie całkowicie zdominowała tematyka świąteczna, typu co będę mogła jeść i co upichcimy oraz czy Małej spodoba się choinka i to jak ogarniemy nasz przyjazd. Zawsze nie mogę się doczekać Świąt, ale w tym roku jest jeszcze bardziej wyjątkowo. Jeszcze bardziej magicznie. 

Od kilku dni usypiam Malutką nucąc kolędy :)

Jest już po Wszystkich Świętych, czyli mocno z górki. W tym roku ten dzień jawił mi się jak ślizgawka, po której zjadę prosto do Polski na Święta. 

Jeszcze miesiąc bez 3 dni ;) 




niedziela, 9 listopada 2014

Nasze spacery

Na wstępie zaznaczam, że kąpielowej próby z pieluszką jeszcze nie poczyniliśmy, bo wczoraj zwyczajnie stchórzyliśmy przed zakłóceniem w miarę sennego nastroju Orzeszka. No niestety nie dało się tak wymierzyć. Swoją drogą, dziewczyny, zdradźcie mi sekret jak to się robi, że można ustalić godzinę kąpieli? Bo u nas była luźna, między 20 a 21, ale okazuje się, że taki przedział czasowy też jest o dupę trzasnął, bo Mała codziennie zasypia w innych porach. No bo co zrobić jak obudzi się o 18-19? Nie ma takiej siły by dotrwała bez zapadnięcia w kolejną drzemkę do godziny kąpieli czyli potem zwyczajnie przesypia jej porę. Raz spróbowaliśmy Ją wybudzić... Jezzzu, co się wtedy działo :-]

No ale tym razem nie o kąpielach chciałam napisać.

Z racji, że Laura ma już ponad miesiąc usilnie próbuję wypracować jakiś plan dnia. Ba, staram się o to od samego początku, choć jak pewnie każda doświadczona mama wie, nie ma czegoś takiego jak trwały plan dnia z noworodkiem. Oczywiście nie oczekuję od Laury, że będzie "chodzić jak w zegarku", ale jakieś tam drobne przyzwyczajenia mogłaby już przyswoić... 

No więc początkowo jeszcze byłam troszkę zeschizowaną mamą, zresztą walczyliśmy z bilirubiną i takie tam więc na innych rzeczach trzeba było się skupić. Wciąż jednak mój wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju przypominając, że powinnam zadbać o spacery. Z racji jednak, że to były moje macierzyńskie początki początków, obawiałam się wyjść sama z Laurą. Ciągałam więc ze sobą H. Wyszło mi to trochę bokiem, bo wciąż się spinaliśmy na tych spacerach. Poza tym H. do południa najczęściej dochodzi do siebie po poprzednim dniu, jest niewyspany i ogólnie nie w sosie. Wreszcie odważyłam się wyjść z Laurą sama. Niestety spacer w naszym przypadku to niezłe przedsięwzięcie logistyczne. Drogi dookoła naszego mieszkania wyłożone są okropnie nierównymi kocimi łbami. Chodników brak. Poza tym mieszkamy bodajże w najwyższym punkcie naszej miejscowości, czyli gdziekolwiek bym się nie ruszyła, z powrotem trzeba byłoby pchać wózek pod górkę (PRAWDZIWĄ górkę). 

Co więc robi Kasia?

Po drugiej porannej drzemce Laury, pakują Ją do fotelika, zanoszę do auta. Mała w międzyczasie najczęściej zdąży się już nieźle rozryczeć. W pośpiechu zapinam pasy i na pełnym gazie ruszam spod domu :) Po minutce w aucie jest cisza :D Niestety droga do naszego hotelu jest krótka więc Mała nie zdąży dobrze usnąć. Tam wyciągam najpierw Orzeszka i potem na raty wózek z bagażnika. Na raty by uspokoić Małą bujaniem jej w foteliku w powietrzu do przodu i tyłu. Normalnie uzależniona od prędkości!

Czasem pomaga mi stacjonujący w hotelu teść - przejmuje Małą na czas, gdy ja ogarnę wózek. Jak mam szczęście to Laura wpadnie w ospały nastrój w ramionach stęsknionego dziadka. Wtedy zostaje tylko włożyć ją do wózka i jazda. Gorzej jednak jak wciąż jest w humorze popłakująco-stękającym. Wtedy wkładam ją do wózka i jeżdżę przed hotelem tak długo aż zapadnie w lekki letarg. Naprawdę nie chciałabym uspokajać jej gdzieś tam na środku ulicy, w dodatku sama. 

Jak już mi się to wszystko uda, idę sobie spacerowym krokiem na plażę, która o tej porze roku jest puściuteńka i delektuję się ciszą :) Turyści już wyjechali, atmosfera jest mocno posezonowa. Znowu słychać śpiew ptaków i szum fal :) Moje uszy odpoczywają od niemowlęcych dźwięków. 

Ostatnio idąc tak sobie puściutką plażą, na której środku zagraniczni turyści-niedobitki rozłożyli sobie cztery szezlongi przyszła mi do głowy taka myśl - skąd ja, do jasnej ciasnej, mam wiedzieć jak ubierać dziecko? No niby wiadomo, że maluch powinien mieć góra jedną warstwę więcej niż my. Pomyślałam o tym jak różnie z H. odczuwamy temperatury, jak on najczęściej marznie, a ja się pocę i spojrzałam na widok przede mną: Turczynki spacerujące w kozaczkach, swetrach i butach Ugg (!!!) i tych turystów opalających się w strojach kąpielowych...

No, ale wracając do tematu - na takim spacerze wszystko byłoby super, ale...

Wciąż czuję lekki stres pt. "co zrobię gdy Laura nagle się obudzi i swoim zwyczajem rozedrze się na całego". 

Do tej pory zdarzyło mi się to raz. Nie, dwa razy. Raz gdy namówiłam H. na rodzinne wyjście. No może nie powinnam, ale miałam akurat taki humor, że chciałam zrobić coś razem. Wszystko ładnie szło, H. nie miał powodów do spięcia, wiatru nie było, latających owadów również, przed słońcem zabezpieczyłam wózek kocykiem zakładanym na budę, chodnik w miarę równy (najrówniejszy w miejscowości!). To wszystko dodało mi odwagi i wypuściliśmy się daleko, aż do końca plaży. No i właśnie na samym końcu z wewnątrz wózka zaczęły dobiegać znajome odgłosy. Na szczęście koniec plaży jest chyba najbardziej ustronnym miejscem na całej plaży. Są też ławeczki. Nie widząc innego wyjścia wyciągnęłam Małą, pobiegłam na ławeczkę i wyjęłam cycka. Oczywiście dyskretnie i tyłem do widowni, bo karmienie w miejscu publicznym jest tutaj bardzo no-no ;-] Cycek trochę Ją uspokoił, ale i tak nie nadawała się jeszcze do wózka. H. musiał Ją trochę ponosić. W międzyczasie zerwał się wiatr. No i znowu miałam to, czego chcieć nie chciałam.

Drugi raz był wczoraj, gdy byłam na spacerze sama. Zapobiegawczo jednak widząc niespokojny sen Orzeszka nie oddalałam się za bardzo od hotelu. Uszłam może z 300m i trzeba było wracać. Resztę spaceru spędziłyśmy w hotelowym ogrodzie. 

Ostatnio Laura w ciągu dnia miewa tak paskudny humor, że aż boję się sama z nią wychodzić. 
No ale trzeba dziecko przyzwyczajać do świeżego powietrza, prawda?

I żeby nie było tak pesymistycznie, bo mi kiedyś córka wypomni :) te chwile, gdy dookoła cicho i zielono, a w wózku mam smacznie śpiące niemowlę są cudowne. Patrzę się wtedy na Jej słodką buźkę i czuję się spełniona.

Zalety spacerów w trójkę - mamy fotografa :)

Jeszcze miesiąc temu lawirowaliśmy tutaj wśród dzikich tłumów

Najwytrwalsi plażowicze

Moje ulubione

piątek, 7 listopada 2014

Kąpielowy koszmar

Jak już mam wylewać swoje matczyne żale to zrobię to hurtowo :-] 

Po kolkach naszą drugą zmorą są... kąpiele (!). 

Zanosimy Laurę w całkiem niezłym humorze do nagrzanej wcześniej sypialni. Mówię do niej spokojnym głosem, powoli się rozbieramy, chwilkę pozwalam fikać na golaska. H. przynosi wanienkę i nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów powoli zanurzamy ją w wodzie. 

Laura robi niewyraźną minę, wytrzymuje 30 sekund i... ryyyyyk!

Zagadujemy - ryczy.

Polewamy brzuszek wodą - ryczy.

Staramy się jeszcze stabilniej ją złapać - ryczy.

Ogarniam ekspresowo mycie - ryczy.

Wyciągamy z wanienki i owijamy ręcznikiem - ryczy tak, że boję się, że zaraz mi się zaniesie.

...Czy ja już wspominałam, że Ona RYCZY???

Tak, to jest taki RYK, nie płacz. Ryk przy którym zdziera sobie płuca. Po takiej sesji głos jej się zmienia, wiecie, tak jak potrafi się zmienić po całonocnej imprezie ze śpiewaniem.

Ubieranie to koszmar, bo Mała ryczy i zwija się w spazmach, co z kolei doprowadza H. do białej rozpaczy. Potem ja walczę z wymachującą wszystkimi koniczynami Małą i odpieram ataki spanikowanego H. 

Oczywiście w takiej atmosferze mowy nie ma o dokładnej pielęgnacji. Ledwo co udaje mi się ją jako tako wysuszyć, posmarować pupę kremem (oj, przy tej czynności to się nasłucham od H., że takimi gównami się zajmuję podczas gdy dziecko mi się wypłakuje) i założyć pampka. 

Mała zamyka się, gdy włożę jej w paszczę cycka. 

I gdzie te kąpiele, za którymi dzieci przepadają? Przecież miało jej to przypominać czasy w brzuszku? Nasze dziecię to chyba jakiś ewenement.

Próbowaliśmy wodę cieplejszą i chłodniejszą, wody więcej i mniej. Wczoraj położyłam ją dodatkowo na gąbce do kąpieli, żeby czuła się jeszcze stabilniej. Położyłam ją sobie w zgięciu łokcia, żeby czuła się bezpieczniej. Duuuupa. Wytrzymała może z minutkę. 

Czasem ubieram ją na raty. To znaczy ja jakoś potrafię się skupić na wykonywanej czynności i maksymalnie z nią przyspieszam, by robota była zrobiona i żebym mogła czym prędzej wziąć Małą na ręce. H. jednak gotowy jest mnie wówczas udusić. Według niego powinnam rzucić wszystko i Ją utulić. No, kilka razy go posłuchałam, co poskutkowało obsikaniem przez Laurę mojej czystej bluzki :S Teraz więc dążę tylko do tego by założyć jej pampka, potem rączki i chwila utulenia, położenie na przewijak i założenie piżamki, rączki, jedna skarpetka, rączki, druga skarpetka, itp. 

Jak tylko pomyślę, że dziś dzień kąpieli to robi mi się słabo.

Konsultowałam się z lekarzami. Turecka pani doktor stwierdziła, że Mała musiała się czegoś przestraszyć i dlatego teraz tak płacze. No, ale czego???? Polski pani doktor z kolei powiedziała mi, że bywają dzieci, które po prostu nie lubią kąpieli - rzadkie to są okazy, ale się zdarzają.

No i że moja córka niby z tych dzieci-brudasków? Przyznam, że na punkcie czystości i higieny jestem mocno wyczulona i trudno mi było nawet przystać na kompromis by Małą kąpać co drugi dzień, a nie codziennie. No i znowu różnice w wychowaniu dzieci przypominają nam o sobie. Ostatnio Malwina zapytała jak często kąpie się dzieci w Turcji. Otóż znacznie rzadziej niż w Polsce. Pewnie zależy to głównie od rodziny, ale przypuszczam, że średnio raz na tydzień. Kiedyś już wspominałam, że Turcy to okropne zmarzlaki. No i za takie zmarzlaki biorą też swoje dzieci. Przegrzewanie jest na porządku dziennym. Dlatego też w ich przekonaniu dzieci w kąpieli marzną, w szczególności zimą (zima to tutaj pojęcie bardzo względne; zaczyna się gdy temperatura spadnie poniżej 30 stopni i trwa średnio do czerwca). Nie pytajcie jakie znaczenie ma pora roku, bo na moją uwagę, że przecież nie kąpiemy jej na dworze tylko w ciepłym pokoju, nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. 

No więc jestem tutaj sama - ja, Polka, która widzi potrzebę częstych kąpieli. Do tego Laura beznadziejnie je znosi. Więc możecie sobie wyobrazić co Turcy sobie tutaj o mnie myślą. Przypuszczam, że możemy też w tą grupę włączyć mojego osobistego męża :-]

Co robić, kobitki, co robić???

Żebyście wiedziały jak marzę o takim widoku po wyjącym maratonie... :)


środa, 5 listopada 2014

Bóle pierwszego miesiąca

Tematów na kolejne posty mam tyle, że chyba zacznę sobie je spisywać żeby nie zapomnieć. Chciałam Wam jeszcze pokazać zdjęcia z szpitala, napisać o tureckim modelu wychowania, o moich pierwszych rozterkach, o naszych próbach wypracowania jakiegoś planu dnia, wreszcie o zmieniającej się naprawdę codziennie Laurze, ale kurde, czasu brakuje... Córcia niestety nie zawsze ma dobry dzień, a właściwie, przez te cholerne kolki, rzadko kiedy nie ma złego :S

Tak czy inaczej stuknął nam miesiąc. Mój mały Orzeszek zmienił się w grubaśnego bobaska. Każdy dzień z Nią jest dosłownie niespodzianką. Gdyby nie te pieprzone kolki wszystko byłoby super. Niestety bóle brzuszka dokuczają Małej codziennie doprowadzając nas do białej rozpaczy. Przy tym wszystkim wciąż nie jestem nawet pewna czy to kolki. Tak jak wcześniej mieliśmy z nimi problem w nocy, tak teraz wszystko przesunęło się na dzień. Laura położona spać między 20 a 21 dosypia do północy, a potem budzi się co mniej więcej 2 godziny. Od 4 jednak wszystko zaczyna się kiełbasić i mamy pobudki czasem co 30 minut, no ale dobra, ok, to w końcu jeszcze maluszek więc nie spodziewam się, że będzie mi przesypiała całą noc. O 7 po prostu wstaję, ubieram się i nie liczę już na dalszy sen i w sumie to mi bardzo pomaga. Przynajmniej psychicznie :-] 

Niestety dnie są coraz gorsze. Do tej pory po jakiejś godzince babskich pogaduszek rano udawało mi się ją jeszcze położyć na drzemkę. Potem karmienie i drugie spanko. Obydwa po mniej więcej godzinie. Od kilku dni rano Laura urządza mi taki maraton, że ja pierdziu... Ja niewyspana, a przynajmniej mocno zaspana cicho licząca na jeszcze chociaż pół godzinki snu. A Mała WYJE w niebogłosy. Cycek na początku ok, po 2 minutach jej twarz nabiera koloru buraczka i dalej jest ryk z cyckiem w budzi, wywijanie się w spazmach, naciąganie cycka i inne wygibasy. Przy cycku nie, w łóżeczku nie, na rączkach nie. Na siedząco to już w ogóle nie, na stojąco troszkę lepiej, na chodząco w miarę choć i tu potrafi zawodzić jak potępieniec. I czasem tak mijają nam całe dni. Gdy w końcu uda nam się ją uśpić, śpi niespokojnie. Wybudza się na dźwięk dosłownie wszystkiego, co wcale nie ułatwia niewielki metraż naszego mieszkania. Nie zamykamy żadnych drzwi obawiając się odgłosu klamki, boję się spuścić wodę w kiblu, nie wspominając już o takich czynnościach jak na przykład umycie naczyń. A kuchnię mamy otwartą na salon, w którym Mała śpi pod naszym okiem :S

No kolorowo nie jest, co by tu ściemniać...

I przez to, że te atrakcje mamy w ciągu dnia i w dodatku nie o regularnych porach wciąż jakoś nie jestem na 100% przekonana, że to kolki. 

Wczoraj byliśmy u pediatry na kontroli dziecka miesięcznego. Laura faktycznie przybrała aż 1100g. Lekarka zaleciła by przerwy między karmieniami wynosiły minimum 2-3godziny. Heheh, łatwo mówić... Karmię ją na żądanie, jak szuka cycka to nie mam sumienia jej go nie podać, tym bardziej gdy widzę, że brzuszek ją męczy. Ogólnie wszystko jest ok, Mała nie jest przeziębiona (to ostatnia schiza H. na moje częste spacery i kąpiele co 2 dni), opuchlizna z główki ładnie zeszła, nie mamy żadnych odparzeń, pępek w porządku, słuch też. Dostaliśmy pochwałę, że bardzo dobrze zajmujemy się dzieckiem. Na nasze uwagi, że płacze, że spazmy, że kupa spieniona lekarka potwierdziła, że to kolki i zapisała nam kilka lekarstw choć od razu zapowiedziała, że spektakularnej zmiany to one nie przyniosą. Dostaliśmy laktozę do stosowania przed każdym karmieniem. To chyba dokładnie to samo co Delicol, tylko że ten przywiozłam sobie sama z Polski bez konsultacji z żadnym lekarzem. Zalecenie na ulotce by podawać przed każdym karmieniem wydało mi się sporą przesadą - przy założeniu, że karmię ponad 10 razy dziennie to byłoby mniej więcej 60 kropelek na dzień. Przestraszona tak dużą dawką podawałam Laurze lekarstwo tylko trzy razy dziennie, może to było za mało... Tutaj dopytałam lekarkę czy te 3 kropelki laktozy na pewno przed każdym karmieniem - potwierdziła, że tak. Poza tym mamy Sab Simplex do podania 2x dziennie i maść do masowania brzuszka z wyciągiem z różnych roślin. Ta maść to trochę niewypał - zapach dość hmm... specyficzny, poza tym gdy Laura ma atak bólu wywija wszystkimi kończynami tak szybko, że dostanie się do brzuszka graniczy z cudem. 

Szkoda mi jej.... Była takim spokojnym bobaskiem dopóki to cholerstwo jej nie dopadło. H. jest wykończony, mnie ratuje jeszcze mother power i te 4 godzinki, które przesypiam z nią do północy. Rodzice H. niby chcą nam pomóc, ale mam małe opory. Najpierw za każdym razem gdy do nas przyjeżdżali, a Mała spała mówili, żeby się obudziła, żeby mogli się nacieszyć wnuczką. H. szlag trafiał, bo jakby nie dowierzali, że oto właśnie spędziliśmy 2godziny, starając się ją uśpić. Pewnego wieczoru jednak wybraliśmy się do nich na kolację. Teście jedzą kolację dość późno, trudno jest się im zmobilizować do wcześniejszego posiłku pomimo naszych próśb. Niby próbują, ale potem i tak wszystko się rozłazi. Laura była już dość marudna, poza tym zasnęła akurat przed naszym wyjazdem i niestety ubierając ją i zanosząc do samochodu, obudziła się. Humor miała wybitnie paskudny i dała tam taki pokaz siły swoich płuc, że teście nie wiedzieli zupełnie co robić. Niby na początku chcieli nam pokazać jak się lula takie płaczące dziecko i ochoczo brali się za bujanie, ale gdy zobaczyli, że to tylko potęguje jej płacz, lekko spanikowali. Dlatego też, choć doceniam, zupełnie nie jestem przekonana do ich propozycji i zalecenia lekarki :) by zostawić im Małą na godzinkę i troszkę odpocząć. Poza tym ona jest jeszcze taka malutka... No i stęsknię się przez tą godzinę!

Zdjęcie z dzisiaj :)

poniedziałek, 3 listopada 2014

1 listopada

Jak po Wszystkich Świętych? :)

Wiecie, że za świętem zmarłych też można tęsknić? Ano można. Ja tęsknię. Lubię ten dzień pomimo, że z założenie powinien być smutny. Dla mnie taki nie jest. Dla mnie oznacza rodzinne spotkanie i mnóstwo wspomnień. 

Co roku w ten dzień wcześnie rano wyjeżdżałam z tatą do jego rodzinnego miasta na groby. Z rodziny taty już właściwie nikt nie żyje, jedynie stara schorowana kuzynka, która zajmuje się grobami dziadków. Podróż zajmowała nam najczęściej około 2 godziny. Jechaliśmy przez Bory Tucholskie, które za każdym razem zachwycały mnie swoimi jesiennymi barwami. Droga mijała nam na pogawędkach. Starość w przypadku taty, który pomimo że ogólnie świetnie się trzyma i wygląda (i czuje się) na znacznie młodszego niż w rzeczywistości jest, objawia się w znacznym pogorszeniu jego umiejętności prowadzenia auta. Tatko zasypia i jest mocno rozkojarzony. Dlatego też trzeba z nim rozmawiać i pilnować drogi. Bo auta nie odda. No, może czasem. Zazwyczaj obrusza się, że przesadzamy :S

Po powrocie do domu szybko wsuwaliśmy jakiś obiad i zaraz potem szliśmy na lokalny cmentarz. Te msze na cmentarzu kojarzą mi się zawsze z uczuciem zimna :) Ale ja lubię zimno więc mi to nie przeszkadzało. Ludzie poubierani w nowo powyciągane z szaf zimowe płaszcze, dzieciaki w nowo zakupionych zimowych kurtkach. 

Po powrocie do domu zawsze strzelaliśmy sobie herbatkę z prądem, żeby się troszkę rozgrzać :) 

A wieczorem tradycyjnie odbywało się spotkanie u babci. Do niej zjeżdżała się tłumnie rodzina od strony dziadka, z którą właściwie widujemy się raz w roku właśnie w ten dzień. Dziadek nie żyje już od wielu lat, ale dzieci jego 6 braci wciąż o nim pamiętają i przyjeżdżają na jego grób. Z tej okazji babcia serwowała gorący bigos, rzucała schaboszczakami ;) Po zorientowaniu się co u nas nowego szybko przechodziliśmy do wspominek o naszych zmarłych. Uwielbiałam te dyskusje. Wciąż uwielbiam. Tylko nie dane mi jest już w nich uczestniczyć :/

No wiem, znowu przesadzam. Ale tęsknie no!

W Turcji nie ma żadnego święta związanego ze zmarłymi. Tutaj po pochówku nie chodzi się na groby. Cmentarze w ogólnym pojęciu są uznawane za miejsca nieczyste, stąd też często bywają bardzo zaniedbane. Kobietom w ciąży odradza się odwiedzania takich miejsc. Muzułmańskie groby są niezwykle proste. Imię, nazwisko i krótki napis typu "spoczywaj w pokoju". Podobnie zresztą sam pochówek. Jak już wspominałam wcześniej zmarłych chowa się tutaj natychmiast - w dzień śmierci lub następnego dnia. Ciało zmarłego przygotowuje do pochówku rodzina. Zmarłych nie chowa się tutaj w ubraniu, tylko owinięte w biały całun. Następnie składa się je do najprostszej drewnianej trumny. Modlitwa w meczecie trwa króciutko. Kobiety stoją raczej z tyłu, wszystkie obowiązkowo z włosami zakrytymi chustą. Potem idzie się na cmentarz, gdzie zmarłego chowa się bez trumny w pozycji półprzysiadu. Tak by w dniu końca świata muzułmanie byli pierwszymi, którzy wstąpią do nieba :) Czasem kobiety w tej części pogrzebu już nie uczestniczą tylko od razu przechodzą do domu żałoby. Tam jeszcze przez kilka dni będą się odbywały modlitwy i lamenty. 

A my spędziliśmy ten dzień w domku, choć myślami byłam baardzo daleko :)

muzułmański cmentarz - jeden z tych bardziej zadbanych
PS. Mamy Wam z Laurą tyle do opowiedzenia, tylko czasu brak!