sobota, 8 października 2016

24mc raz jeszcze czyli bilans i reszta

Wreszcie mam czas by coś napisać i zdradzić więcej szczegółów z laurencjowego życia. Wiecie jak znalazłam ju temu sposobność? Ano rozchorowałam się. Tak nagle zupełnie. W poniedziałek, gdy usiadłam w pracy za biurkiem nagle poczułam jak ogarnia mnie totalny niedowład, normalnie flak, zero energii, zero siły, okropnie bolące gardło i ziiiimmmmnnnoooo! A ja to raczej zmarzlak nie jestem. Myślałam, że to jakieś chwilowe przemęczenie więc uzgodniłam, że we wtorek będę pracować z domu (całe szczęście, że mam taką możliwość). W domu we wtorek, gdy po zawiezieniu Laury do niani odpaliłam komputer nagle gorączka skoczyła mi do 38. No dramat... W ruch poszedł Fervex i inne specyfiki. W środę był już tylko stan podgorączkowy, ale gardło to była istna tragedia. Bolało mnie tak, że nic nie mogłam przełykać, nawet ślinę wypluwałam do kubka :( Skończyło się na tym, że H. jak zwykle postawił mnie do pionu, że mam dzwonić po lekarza. Wczoraj więc usłyszałam wyrok: angina ropna, bleeeeh... Od wczoraj jestem więc na L4, dzisiaj wreszcie odzyskałam ciut siły. 

W takich chwilach myślę sobie jak to dobrze, że jeszcze karmię Laurę, bo odpukać, Małej na razie nic nie jest. W końcu jako pierwsza dostała przeciwciała. H. niestety właśnie zaczął narzekać na okropny ból głowy...

Ale do brzegu.

Laura skończyła 2 lata i znowu bardzo się zmieniła. 

Oczywiście bunt trwa dalej, ale bywają też i te słoneczne dni ;-) Przede wszystkim zauważyliśmy, że gdy Laura zje ładnie obiad w domu, szanse na dobry humor na resztę dnia znacznie wzrastają. Taaak... już od dłuższego czasu obserwuję, że Laura wraca od niani głodna. Już w samochodzie zaczynają się lamenty, gdy mam coś pod ręką, to szybko zjada i chce więcej, w domu od razu próbuje wspiąć się na krzesełko do karmienia i wściekła jest, że żarcie niegotowe. Do tego niania, choć codziennie pytana potwierdza, że wszystko ok - ładnie śpi, ładnie je - to ni stąd ni zowąd obniżyła nam stawkę żywieniową o prawie 50%, za co oczywiście jestem jej bardzo wdzięczna, ale chyba domyślam się co za tym stoi. Laura po prostu musi u niej jadać naprawdę mało! W sumie to wszystko pasuje - jeśli trzymają się swojego planu dnia, to pierwsze danie, czyli zupę, zjadają jeszcze przed drzemką, czyli około 11. Zupy Laura generalnie lubi, więc myślę, że ją zjada... Po drzemce jest drugie danie, a że Laura je tylko ryż/makaron/frytki to pewnie tylko podziubie to co jej podadzą. Nic dziwnego, że gdy ją odbieram o 16:00 jest już na maksa wygłodzona. 

Pomimo tego w domu nie zawsze zje obiad. Martwi mnie to, bo wkraczamy wtedy w błędne koło: Laura jest zła, bo jest głodna - daję jej obiad, którego nie zje, bo jest zła - jest dalej głodna, czyli jest dalej zła. Ehhh... czasem mam ochotę wyskoczyć przez okno, w szczególności gdy samopoczucie nie najlepsze. Tak właśnie było w poniedziałek, gdy moja choroba się zaczęła. Laura płakała non stop, nie chciała nic jeść, nawet frytek, ostatecznie poszła spać na głodniaka o 19.

Kiedy jednak uda mi się namówić ją na posiłek, dziecko tryska humorem do samego końca dnia. Ostatnio mam wrażenie, że i ją znudził wciąż makaron i ryż. We wtorek H. klepał nadgodziny, więc gdy odebrałam Laurę od niani od razu usiadłyśmy do obiadu. Pomyślałam, że zrobimy coś inaczej i ustawiłam na dywanie jej stoliczek z krzesełkiem i nakryłam dla nas obu. Na obiad był pilaw w wersji z kukurydzą i kotlecik z kurczaka. Laurze dałam oczywiście sam ryż. Mnie już wtedy gardło okropnie bolało więc ledwo przełykałam twarde kawałki, a Laura tymczasem zerknęła na mój talerz i siup zwędziła mi kurczaka z talerza :-) Musicie sobie wyobrazić, jakie to na mnie wrażenie zrobiło, bo Laura odmawia mięsa w każdej postaci, nawet najbardziej zmielonej. Nie zjadła go może w zawrotnej ilości, ale najważniejsze, że spróbowała i polubiła, bo sięgała po niego jeszcze kilka razy. 

Nasza pediatra, która przeprowadzała bilans Laury stwierdziła, że osoby z grupą krwi B bardzo lubią nabiał. No i to by się zgadzało, bo Laura wciąż uwielbia jogurt. Poza tym radziła nam podawać rybę co najmniej raz w tygodniu. Buahahhahahah. Z rezygnacją na twarzach powiedzieliśmy, że nawet mięsa nie rusza. Tym mięsem to ja się akurat tak nie przejmuję, bo sama jako dziecko też za nim nie przepadałam. Ryb nie jadłam w ogóle do bodajże 10 roku życia. Jednak fajnie byłoby, gdyby Laura chciała popróbować coś nowego, bo naprawdę upierdliwe jest gotowanie codziennie tego samego.

Skoro jestem już przy bilansie - byliśmy na nim w poniedziałek. Boszsz, w ten dzień wszystko szło na opak. Ja już czułam sie fatalnie. Wizytę mieliśmy wyznaczoną na 17:15, czyli totalnie na styk. Liczyłam na to, że niania podwiezie Laurę na naszą ulicę jak to kilka razy w tygodniu robi gdy pasuje jej odbiór jej dzieci ze szkoły. Niestety zadzwoniła, że muszę podjechać do niej do domu. A na trasie do jej domu są zawsze takie megakorki, że głowa mała. Pogoda deszczowa, Laura w beznadziejnym humorze. Lamenty zaczęły się już w aucie. Do domu zlądowałyśmy chyba o 16:45. Szybko podgrzałam jedzenie dla niej, które przezornie już ugotowałam dzień wcześniej. A Laura zamieszała w nim dwa razy łyżką i "nie", a potek ryyyk... Boże, jak ja się umęczyłam. Całe szczęście, H. wrócił z pracy akurat gdy szykowałyśmy się do wyjścia, bo ja nie miałam już nawet siły wziąć ją na ręce. U lekarza oczywiście moje dziecko zmieniło się w aniołka. Druga sprawa, że nasza pani doktor jest naprawdę świetna, ma super podejście do dzieci. Żadnego otwierania buzi na siłę, trzymania za czoło, itp. Pani doktor zagaduje dziecko i wszystko negocjuje, Laura również fajnie współpracowała i nawet buzię otworzyła bez problemu. Nasza córcia rozwija się prawidłowo, ma 84cm (no, ale my też jesteśmy trochę kurduple) i waży 11.3kg (a ja nosząc ją mam wrażenie, że dwa razy tyle), co z całej tej centylowej magii stawia ją na 50. 

A co z naszych domowych spostrzeżeń?

Laura po prostu tryska energią, jest niesamowicie ruchliwa. Jej ostatnią ulubioną zabawą jest urzędowanie na oparciu kanapy i, olaboga, skakanie z niej, całe szczęście przy asekuracji mamy i taty. Tak, ryzykantem to ona nie jest. Staje na oparciu, a potem wyciąga rączkę do mamy i drugą do taty. Dopiero wtedy szykuje się do skoku. 

Uwielbia się stroić. Gdy przynoszę jej do domu coś nowego natychmiast chce to ubrać :-) no i tak jak mama uwielbia buty ;-) zakłada nowe buciki, przechadza się kilka razy po domu, a potem staje, jedną nóżkę podpiera palcami o podłogę i przekomicznie ogląda się do tyłu jak bucik wygląda z tyłu/boku :-)

Rozkręca się z gadaniem. Stara się powtarzać słowa i zabiera się nawet za "do widzenia" :-) O to gadanie wypytwała nas też pani doktor i po raz kolejny muszę ją pochwalić za podejście, że nie robiła z igły widły, gdy przyznałam, że bardzo mało. Myślę, że teraz z mową będzie z górki, bo zauważyliśmy też, że Laura bardzo lubi śpiewać :-) hiciorami ostatniego miesiąca jest wejściówka z Wissper z MiniMini i z Małych Odkrywców. Przy tych drugich Laura kręci kuperkiem nawet, gdy akurat zakładam jej pampka.

No a z pamkowaniem to ten... mam wrażenie, że gdybym była z nią w domu to Laura byłaby już odpieluchowana. Widzę, że u niani zużywa już znacznie mniej pampersów, ale wciąż jeszcze je potrzebuje. Kupy już od dawna nie robi do pieluszki. Na siku też woła, ale gdy ściągam jej pieluszkę najczęściej już jest po ptakach.

Bardzo mądra i rezolutna z niej dziewczynka :-)

Pierwsza konsumpcja lodów.
Gdy patrzę teraz na te sandałki i letnie ubranka, aż nie mogę uwierzyć, że było to niecały miesiąc temu!



sobota, 1 października 2016

2. urodziny OMG!

I tak oto Laurencja jest już oficjalnie 2-latkiem!

Przedwczoraj nasza solenizantka obchodziła swoje święto, a ja co chwilę podciągałam ze wzruszenia nosem :-)

Już od rana co chwilę sobie myślałam "ahh 2 lata temu o tej porze zwijałam się w bólach", "o tej porze wyjeżdżaliśmy z porodówki" itp :-)

Laura rano tryskała dobrym humorem, po południu jednak nie było już tak różowo. Musieliśmy naprawdę bardzo się starać by nie pokłócić się z dzieckiem w dniu jej urodzin...

Ale gdy w końcu dała się namówić na jedzenie (bo najpierw był wkurw, że głodna, potem, że dostała do jedzenia nie to co chciała) i przyszedł czas na prezent, dziecko było wniebowzięte.

Kupiliśmy Laurze kuchenkę, przy której szalała jeszcze po kąpieli :-) Dziecko dostało kawał urodzinowego tortu i było przeszczęśliwe. 

Na razie impreza była kameralna, tylko w naszym gronie, ale na pewno zorganizujemy jeszcze powtórkę urodzin z dziadkami, ciocią, prababcią...

W poniedziałek idziemy na bilans 2-latka, będzie więc okazja do postu i ponadrabiania zaległości blogowych ;-)

Szczepienie w każdym razie zaliczone i Laura po raz kolejny okazała się bohaterką - w ogóle nie płakała :)))

...




Bączku nasz kochany, jesteś naszym słoneczkiem, naszym największym szczęściem. Bądź zawsze szczęśliwa i pamiętaj jak bardzo Cię kochamy. 

Mama & Tata