środa, 29 lipca 2015

10!

Nie mam ostatnio weny ani czasu do blogowania. Niby nic specjalnego się nie dzieje, ale szara codzienność zupełnie wypełnia mój czas - zakupy, gotowanie, sprzątanie, opiekowanie się Laurą, usypianie, prasowanie, ot szara codzienność kury domowej. A tymczasem Laura skończyła 10. miesiąc swojego życia. Coraz częściej spoglądam na nią z niedowierzaniem i ze smutkiem stwierdzam, że traci powoli swoje niemowlęce cechy, a nabiera typowo dziecięce. Buziaczek już taki dzieciowy, nie bobasowy :) 


Do nowych osiągnięć z pewnością należy zaliczyć wstawanie. W sumie to może jeszcze nie wstawanie, a spore chęci by to zrobić :) Laura bez problemu podciąga się na kolana i ku mojej rozpaczy natychmiast próbuje wyżej, na nogi. Niestety zazwyczaj nie zaprząta sobie głowy takimi błahostkami jak to by złapać się czegoś porządnie.




Ostatnio jednym z moim głównych zajęć jest więc łapanie dziecięcia w różnych pozycjach i walczenie z siłą grawitacji. Śmieszne to moje dziecko. Rwie się do wstawania, a o raczkowaniu na razie zapomniała, chyba na złość tureckiej babci, która wciąż dopytuje czy już zaczęła, bo przecież tak się z tym spóźniła! Na razie Laura pełza. Super skutecznie, szybko i generalnie świetnie sprawdza się w roli dżdżownicy. A raczkować nie raczy. Podnosi co prawda kuperek do góry, ale nie przebiera kończynami :D


W związku z tym, że dziecko mi się ruchowo niezwykle rozwinęło do osiągnięć możemy też zaliczyć pierwsze dwa upadki z łóżka :-] Pierwszy raz zdarzył się mnie. Laura wybudziła się dość szybko z popołudniowej drzemki, wzięłam ją więc do naszego łóżka do cycka i tam Mała usnęła. Mea culpa, chciałam dokończyć gotowanie obiadu, obłożyłam ją więc z dwóch stron poduszkami i poszłam do kuchni. Po jakiejś godzinie usłyszałam wielkie Ł-U-P!!! i ryyyyyk!!! Nie musiałam tam być by wiedzieć co się stało. Laurencja zazwyczaj od razu woła mnie po przebudzeniu. Tym razem jednak musiało ją coś zainteresować, bo zaczęła się przemieszczać w nogi łóżka i stamtąd poszybować na podłogę. Rezultat - zaczerwienienie na czole. Nie miałam odwagi przyznać się H., bo ten wielokrotnie pouczał mnie bym nie zostawiała Laury samej w naszym łóżku. Skłamczuszyłam więc, że upadek zaliczyła przy próbach wstawania. ALE, że kłamstwo ma krótkie nogi przyszło mi się szybko przekonać podczas pobytu u rodziców, gdy Laura spadła z łóżka pod nadzorem tatusia :D Rano po przebudzeniu zostawiłam ją z H. w łóżku z nakazem zerkania na córkę, a sama poszłam do łazienki. H. jednak nie przyzwyczajonemu do pobudek o 5 rano przysnęło się, a Laura zaliczyła wielkie BAAAM, tym razem z większej wysokości i na dywan, co poskutkowało obtartym czołem. H. mało co zawału serca dostał, a ja po oględzinach dziecka i stwierdzeniu, że jest chyba ok, poczułam nawet w głębi serca ulgę, że zdarzyło się to nie tylko mnie (wiem, okropna jestem). Widząc jak H. się obwinia i przeżywa całe zdarzenie biłam się z myślami, czy mu się przyznać czy nie. W decyzji pomogła mi jednak roztrzepana babcia, która na widok obtartego laurowego czoła wykrzyknęła natychmiast "ZNOWU?!". No i jakie znowu, jakie znowu.... :) Jesteśmy w każdym razie fifty-fifty, oby następnego razu nie było ;-)


Poza tym Laura niezaprzeczalnie jest bardziej kumata. Wydaje mi się, że coraz bardziej świadomie mówi "mama" i "baba". Po przebudzeniu często woła mnie jednokrotnym "mama!" - miód na moje serce :) Bardzo ładnie robi też bye-bye i tańczy przy piosenkach z kreskówek. Pracujemy teraz nad klaskaniem i brawo. 


Mamy też zmiany w temacie rozszerzania diety. Co prawda nadal krztusi się dokładnie wszystkim, nawet kaszką manną, którą próbowałam jej podać z owocami. Kupiłam słoiczki z grudkami dla starszaków, o których pisałyście i dooopa. Gdy Laura tylko poczuje jakąś grubszą konsystencję w paszczy, natychmiast zaczyna pluć i niebezpiecznie machać łapami, dzięki czemu pokrowiec fotelika nadaje się do porządnego czyszczenia. Chyba muszę znowu na jakiś czas odpuścić, bo takie jedzenie to i dla mnie i dla niej same nerwy. Początkowo myślałam, że nowy smak jej po prostu nie smakuje, ale to chyba nie to. Dzisiaj spróbuję zblenderować jej danie, którym wczoraj pluła, zobaczymy czy zje. Poza tym papkowe dania, które już zna, zjada z większym apetytem i ... chyba zaczęła zauważać, że się nimi najada. Na widok kaszki cała aż trzęsie się z radości. Nie chcę jeszcze zbyt szybko wydawać werdyktu, ale wydaje mi się, że mój Orzeszek odstawia się od cycka... (yyyyyy!!!!) Do tej pory Laura dostawała cycka zawsze przed spaniem, również w ciągu dnia przed dwoma drzemkami oraz wtedy, gdy się wybudzała ze snu. Niestety od wczoraj Laura cyckiem normalnie gardzi! Nie wiem za bardzo o co kaman, bo zachowuje się jakby go chciała - bierze do buzi, trzy razy pociągnie, potem nagle robi wielkie oczy, spogląda na cycka i wypluwa go z budzi. No ja zupełnie nie wiem co myśleć. Wystraszyłam się nawet, że mleko nie leci, ale nieee, gdzie tam, siurka na całego!  Z racji, że cycek był naszym głównym bohaterem w akcji usypiania, nie pytajcie jak ono teraz wygląda... Normalnie mam ochotę walić głową w ścianę. Laura śpiąca, cycka nie chce, ryczy, szlocha, na położenie do łóżeczka reaguje spazmami. Normalnie dramat. Wczoraj po godzinie takiej walki zlitował się nade mną H. i przyszedł ogarnąć córkę. Oczywiście po takim czasie słuchania w różnych intonacjach yyy--yyy--yyy i wyciąganiu & chowaniu cycków pierdyliard razy miałam ochotę wydrapać mu oczy, że tak długo kazał mi radzić sobie samej! Wiecie jednak co było dla mnie najgorsze? Że przy nim Mała natychmiast się zamknęła i zasnęła grzecznie w łóżeczku!!! Wtf się pytam????!!! Przed chwilą położyłam ją na popołudniową drzemkę. Cycka nie ruszyła. W łóżeczku spazmy. Ostatecznie padła przy Mozarcie, którego odpaliłam bardziej dla siebie, żeby nie zacząć walić głową o poręcz łóżeczka. Heeelp! Już się boję co będzie wieczorem....

Wspomnienie wakacji u dziadków

Spanie natomiast niewiele się zmieniło. Wstajemy co prawda ostatnio ciut później, bo około 6, ale reguły nie ma. Zdarza się i 4:30 i 8 (raz u dziadków, normalnie euforia matki!!!). Czasem przesypia całą noc delikatnie przebudzając się na cycka (dzięki Bogu, że na razie chce go jeszcze w nocy, bo z tego porzucenia z dnia na dzień by mi chyba eksplodowały!), czasem przebudza się o północy, czyli wtedy gdy ja właśnie zapadam w głębszy sen. Bywa, że walczymy z nią do 3 nad ranem :-/// Poza tym mamy dwie drzemki, pierwszą około 2 godziny rano po przebudzeniu i potem około 13, dłuższą, najczęściej 2-godzinną.

Pocieszam się, że to kiedyś minie, że dziecko małe, nierozgarnięte, nie rozumie nawet co się z nim dzieje, ale ciężżżko jest :( Poza tym Laura intensywnie ząbkuje. Mamy dwie dwójki i jedynkę do góry i dwie jedynki na dole, a górna druga jedynka właśnie się wyrzyna. Wydaje mi się, że ostatnio zęby dają jej mocno popalić. Dziecko moje jest nerwowe, szybko się irytuje, popłakuje wydawałoby się bez powodu. Musimy jakoś to przeżyć... dlatego powtarzam sobie : keep calm i wychowuj dziecko ;-)

Oby przeżyć do jutra! ;-)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Weryfikacja wakacyjnych planów

W jednym wielkim skrócie: z naszych wakacyjnych planów niestety nic nie wyszło. O totalnej klęsce zadecydowało chyba zbyt późne wzięcie się za organizowanie czegokolwiek. Trochę mea culpa, trochę przypadek. 


Do Turcji nie pojechaliśmy, bo ceny biletów były tylko "takie sobie", czyli nie w cenie, na widok której człowiek rzuca wszystko i leci skorzystać z  okazji. Tureckie dziadki zajęci pracą - u nich to w końcu najgorętszy szczyt sezonu, wynajmują dosłownie wszystko co mają, łącznie ze swoim własnym domem :) Oznaczało to dla nas tyle, że na miejscu musielibyśmy jeszcze szukać hotelu, bo z małym dzieckiem jakoś niezbyt uśmiechało nam się godzić na niezbyt komfortowe warunki u pradziadków :) A wiadomo ile kosztuje pobyt w hotelu w szczycie sezonu. 

H. mimo wszystko kombinował jak by tu przeskoczyć te przeszkody, ale pomysł wyjazdu w te strony porzuciliśmy zupełnie, gdy odkryliśmy godziny odlotów do Turcji z poznańskiego lotniska - sam środek nocy, przylot do Turcji o 3 nad ranem. Generalnie dramacik. Już sobie wyobrażam pasażerów samolotu wykończonych podróżą i próbujących spać i wierzgającą, niestrudzoną Laurencję - również śpiącą, ale nieumiejącą ZASNĄĆ. Nie nie nie... no nie piszę się na to.


Potem rzuciliśmy się w wir poszukiwań wakacji last minute. I właśnie tutaj czekało nas największe rozczarowanie. Gdzie się podziały te szalone oferty last minute ja się pytam.... Co to w ogóle jest?! Wakacje last minute bez wyżywienia w hotelu ** za średnio 1500/os???? Dla uściślenia: nie upieraliśmy się na wyjazd w tropiki, zadowolilibyśmy się Hiszpanią, Bułgarią, Chorwacją czy nawet Grecją. Niestety najatrakcyjniejsze oferty, czyli te godne uwagi, to te do Egiptu czy Tunezji, o których H. z racji na ostatnie wydarzenia nawet nie chce słyszeć. Czyli klopsik.



Dawno nie korzystałam z wakacji organizowanych przez biura podróży i teraz już wiem, że byłam mocno do tyłu z tym jak to obecnie wygląda. Last minute to teraz jakaś wielka ściema. Jeszcze raz przekonałam się jak biura robią ludzi w bambuko. Na fali złości zaczęłam wyszukiwać tanie przeloty do europejskich miast i owszem znalazłam kilka super fajnych ofert. Niestety nie na lipiec 
:(((( 


Na lipiec w super ofercie było tylko Oslo i już - już byliśmy o krok od zakupu biletów, gdy przezornie zerknęłam na prognozę pogody w tym mieście na najbliższe dni. I dzięki Bogu! Wyjeżdżając z Krakowa przygotowałam nas na różne warianty pogodowe, ale o kurtkach, grubych swetrach i czapach dla Laury niestety nie pomyślałam! 




Jako ostatni odpadł polski Bałtyk. Nie dość, że drogi to jeszcze znaleźć miejsce w jakimś fajniejszym hotelu z basenem graniczy niemal z cudem. Chcieliśmy wyskoczyć rodzinnie, czyli potrzebowalibyśmy dwa pokoje. Zostały jednak same ochłapy - ostatni pokój, ostatnia wolna dziura typu 2-3 dni. A my chcielibyśmy minimum 4, bo jechać na praktycznie 1 dzień trochę nie warto... 
polsko-turecki fusion czyli świętujemy zakończenie Ramadanu

No i tym sposobem utknęliśmy u dziadków. Dramatu nie ma, dobrze nam tu co zresztą widać na zdjęciach :) choć nastawieni byliśmy, że to tylko przystanek. Decyzję zostawiłam H., bo wakacje u teściów to przecież nie to samo co u rodziców, więc stwierdziłam, że nie będę narzucać mu swojego zdania :) Umówiliśmy się, że gdy będzie miał dosyć to się zwiniemy. Jak dotąd jest chyba ok, bo hasło do ewakuacji nie padło :D Laura jest wniebowzięta - dookoła pełno ludzi, każdy gotowy do zabawy, są pieski, kwiatki, nowe otoczenie. Kilka razy udało nam się nawet zostawić H. dziadkom i wyskoczyć na "randkę" :)) Tzn., żeby nie było niesprawiedliwie, za pierwszym razem to dziadek z babcią zarządzili nam taką randkę, wskazali urokliwe miejsce (to samo, w którym kameralnie świętowaliśmy nasz ślub cywilny), przejęli wnusię, a nawet zapewnili budżet wyjazdowy :D 

Na randce z mężem :D

Staramy się więc korzystać z tego układu :D W pełnym cieszeniu się wiejskim życiem przeszkadzają nam tylko... przecinki. Wiecie o co chodzi? O takie małe paskudne czarne robaczki wielkości przecinka, które pojawiają się w ciepłe dni i znikają po zachodzie słońca i które obsiadają człowieka momentalnie całą chmarą. Nie idzie się od tego dziadostwa opędzić. Nie mogę patrzeć jak łażą po Laurze, nie jestem w stanie wytrzymać gdy czuję je na mojej skórze. Z żalem spoglądam przez okno na taras i z tęsknotą myślę o spacerze po lesie. No ale nie da się :(

Dzisiaj, by przerwać trochę tą monotonię, planujemy wypad na basen - pierwszy raz w życiu Laurencji. Zobaczymy jak jej się spodoba :D


czwartek, 9 lipca 2015

Wakacyjne plany

Boszszsz... całe szczęście, że te tropikalne upały odpuściły, bo już zaczynałam pluć sobie w brodę, że zagnałam naszą familię do Polandii! W Turcji przynajmniej mieliśmy morze pod nosem i dwie klimatyzacje w mieszkaniu, a tu o jednym i drugim pomarzyć tylko można! Pogoda sobie ze mnie zadrwiła :-> Te kilka dni dały mi też trochę do myślenia o Laurze... Widzę, że w kwestii upodobań pogodowych wdała się mocno w mamusię :-] Biedne dziecko, przez cały czas spocone. No bo przecież to małe ciałko przez cały czas jest w ruchu! Fikające odnóża, niestrudzenie podnoszony kuperek... nie mogło to się skończyć inaczej. Po każdej drzemce budziła się z kompletnie mokrymi od potu włosami. Oczywiście drzemki - masakra. Sen przerywany, krótki, za krótki... Dlatego też biję niebu pokłony, że nam odpuściło tymczasowo, bo już byłyśmy bliskie obłędu! Tylko H. nie narzeka, bo całe dnie spędza w klimatyzowanym biurowcu, mądrala jeden. I jeszcze dostałam reprymendę, by nie uwrażliwiać dziecka na upały, bo jak ona potem w Turcji wytrzyma! No comment, no comment :)
Oh yeah! Jest chłodniej - można wyjść na spacer!
Upałowy survival - Laura w gatkach przed TV, mama 4. raz w ciągu dnia pod prysznicem


Tymczasem szykujemy się do wakacji. No, może wakacje to za dużo powiedziane. H. miał ostatnio bardzo burzliwy okres w pracy, namówiłam go więc by wziął sobie teraz dwa tygodnie ojcowskiego, który planowaliśmy na sierpień. Swoją drogą, ten urlop to świetny wynalazek i chyba najmocniejszy punkt polityki prorodzinnej naszego kraju :D :D :D H. w każdym razie nachwalić się nie może, a koledzy-tatusiowie z Turcji skręcają się z zazdrości :))) Pytanie tylko jak ten czas zagospodarować. Ze strachu przed upałami i po namowach polskich dziadków zdecydowaliśmy się odwiedzić moich rodziców. Tam przynajmniej jest klima :-] Mam jednak nadzieję, że nie utkniemy u nich na całe dwa tygodnie. Pomysłów jest kilka - albo łapiemy last last minute w BARDZO atrakcyjnej cenie dokądkolwiek albo kupujemy bilety do jakiegoś fajnego miejsca w Europie w podobnej cenie i sami sobie wszystko organizujemy :). Moi rodzice rzucili propozycję wypadu nad Bałtyk, na co chętnie byśmy przystali - w końcu od nich to raptem 4 godzinki drogi. Nie wiem jednak czy pomysł wypali, bo po zrobieniu szybkiego researchu odkryłam z przerażeniem, że ceny nad polskim morzem to jakaś burżujska pomyłka! A szukałam pobytu na zaledwie 4 dni! Pobyt wyniósłby nas więcej niż zamierzamy przeznaczyć na ten last last minute więc trochę się zniechęciliśmy choć ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieliśmy. Jest jeszcze jedna opcja. Oczywiście turecka babcia słysząc o naszych urlopowych planach rozpoczęła partyzantkę by zwieść nas do Turcji. Cóż, widzę, że H. ma na ten wariant o wiele większą ochotę niż ja. A obiecaliśmy sobie, że będziemy jeździć w inne miejsca! Chociaż rozumiem H. Trudno się mu dziwić, że perspektywa spotkania z rodziną jest dla niego dużą pokusą. Zobaczymy więc jak się to wszystko rozwinie. Prawdopodobnie decyzja zostanie podjęta w dosłownie ostatnim momencie. 

Z cyklu: zakazany owoc najlepiej smakuje



Na razie skupiam się na planowaniu pakowania i podróży z Laurencją. Pakowanie to trochę jazda bez trzymanki, bo oczywiście wszystko na mojej głowie, a do końca nie wiem gdzie nas wywieje. Podróż z kolei troszkę rośnie mi w oczach, bo Laura jest coraz bardziej aktywna i coraz trudniej przychodzi jej wytrzymać w jednej pozycji dłuższą chwilę :) Teraz na tapecie mamy podnoszenie się z siadu na kolana i potem gimnastyka dupką w dół i w górę. Nawiasem mówiąc, jej ostatnie dokonania zaczynają mnie przerażać. Raz, siedząc przy zabawkach przed kanapą odwróciła się i ruszyła do wstawania podciągając się do siedziska. Oczywiście runęła momentalnie do tyłu - całe szczęście, że dookoła leżały poduszki. Poza tym ku mojej zgrozie uwielbia rzucać sobie jakąś zabawkę i podpełzać do niej, a potem wali nią o podłogę i rzuca kolejny metr do przodu. Jestem w szoku, że sąsiad z dołu jeszcze się do nas nie wybrał. Musi mieć anielską cierpliwość.
H. namawia mnie na jazdę w nocy, ale trochę się boję. Co będzie jeśli Laura jednak nie zaśnie??? W ciemności trudno mi będzie czymkolwiek ją zabawić, musiałabym jechać z dzieckiem na kolanach a to odpada. Poza tym my będziemy wykończeni, a bladym świtem czeka przynajmniej mnie nieuchronna pobudka i cały dłuuugi dzień zabawy z moim nader energicznym dzieckiem!


Kolejna relacja już z domu dziadków :) Wyjazd w sobotę!

środa, 1 lipca 2015

9!

9 miesięcy... Toż to jak druga ciąża :) Laurencja zmienia się każdego dnia, aż trudno mi to wszystko notować.

Z danych statystycznych nowych wieści nie mam, gdyż dopiero wybieramy się do przychodni na ważenie i mierzenie. Ubranka nosi 74/80, od ostatniego miesiąca nic się nie zmieniło. Co do wagi natomiast... przypuszczam, że powoli dobijamy (jeśli już nie dobiliśmy) do 9-10kg... Gdy pofolguję sobie z noszeniem córci, moje plecy natychmiast dają o sobie znać. 

Jak zmieniła się Laura?



Przede wszystkim rozgadała się na maksa! Gada przez caaaały czas. Z bliżej niezartykułowanych odgłosów udało jej się nauczyć pięknie wypowiadać dwie sylaby: "MA-MA" i "BA-BA" :)))) Z "baby" cieszy się i H. i moja mama - takie zalety dwujęzyczności :) Baba to po turecku tata. Oczywiście posługuje się nimi raczej nieświadomie choć dziwnym przypadkiem "baba" jest w użyciu w ciągu dnia i niemal zawsze, gdy na widoku pojawi się tata; "mama" z kolei powtarzane jest jak mantra przy okazji płaczu i w nocy. Laura "mamuje" i "babuje" non stop, w różnych intonacjach, czasem tak głośno, że nie słyszę rozmówcy przez telefon :) 





























Jest też niesamowicie ruchliwa. Opanowała do perfekcji obrót na plecy i z pleców na brzuszek i położona na łóżku niestrudzenie je ćwiczy. Podnosi się też na kolana. Z siadu bez problemu potrafi przejść do pozycji na brzuchu. Nie mogę jej spuścić z oczu dosłownie nawet na sekundę. Przeraża mnie to przede wszystkim w kwestii nocy, bo od czasu do czasu, żeby jeden cycek nie eksplodował, muszę ją przerzucić na skraj łóżka i choć niby śpię z ręką za jej plecami to jednak przyłapałam się kilka razy, że moja ręka leży beztrosko na poduszce, a Laura na samiuteńkiej krawędzi łóżka. Zaczniemy chyba ustawiać poduszki na podłodze, by w razie czego lądowanie miała chociaż miękkie, ale płacz i tak będzie masakryczny, już to sobie wyobrażam :-] Również podczas zabawy na kanapie, dotąd bezpiecznej i co najważniejsze ;-) dającej mi trochę swobody, bo mogłam sobie obok niej usiąść z komputerem i ogarnąć w między czasie rachunki/maile, a nawet krótsze tłumaczenie, potrafi nagle wykonać taki manewr kamikadze, że włos mi się jeży na karku! Moja córcia w ogóle nie ma żadnej, absolutnie żadnej samokontroli. Tradycyjnie zrzuca wszystkie zabawki z kanapy na podłogę (jak ja współczuję sąsiadom na dole...), a potem nagle wykonuje nurka przed siebie po to by próbować podnieść coś z podłogi. Dra-ma-cik. O komputerze mogę zapomnieć. O telefonie zresztą też :-]



Szkoda, że tą nadpobudliwość nie przerzuciła na naukę raczkowania. Do tej pory jej się to nie udaje choć coraz bardziej uparcie podnosi kuperek. Wygląda przy tym jak mała dżdżownica :) W zeszłym miesiącu potrafiła tylko przesuwać się do tyłu. Teraz daje radę również do przodu, w szczególności gdy kusi ją położona dalej zabawka :) Szczerze powiedziawszy, nie spieszy mi się do jej raczkowania. Nie pospieszam, nie denerwuję się, cieszę się natomiast chwilą obecną, bo wiem, że gdy ruszy do przodu będę miała jeszcze więcej roboty. 


A ja już ledwo zipię. Dosłownie. Od kilku dni jestem ledwo żywa. Niemal codziennie w nocy mamy przynajmniej jedna pobudkę. To znaczy, żebym została dobrze zrozumiana - Laura od zawsze budzi się w nocy co kilka godzin, ale gdy tylko zakwili dostaje do paszczy cycka i śpi dalej. Poprzez pobudkę rozumiem całkowite wybudzenie się i pogardzenie cyckiem. Czyli matka musi podnieść tyłek i zacząć usypianie, tj. u nas bujanie w łóżeczku. Zignorowanie berbecia grozi utratą połowy włosów, ewentualnie palcem w oku. Najpierw jest etap zabawy, czyli łóżkowe akrobacje i zaczepianie matki oraz śmianie jej się prosto w twarz z jej żałosnych prób uśpienia dziecka. Potem następuje etap znudzenia, w którym to Laurencja zaczyna popłakiwać by w końcu przejść w regularny ryk. Potem jest już jazda bez trzymanki. Z jednej strony chcę jej pozwolić się wyryczeć, bo wtedy szybciej zasypia (wiem, okropna jestem), z drugiej jednak żal mi H., który rano przecież do pracy musi wstać... Po kilka rund wędrujemy więc z łóżeczka do naszego łóżka, gdzie wrzeszcząca paszcza zostaje zatkana cyckiem. Najczęściej ja na tym etapie wysiadam, tzn. ciało odmawia mi posłuszeństwa, gdy dowcipna córka po raz enty już już już zasypia i gdy ja powoli zaczynam ewakuować się do naszego łóżka, otwiera oczy tak wielkie, że nawet w ciemności nie mam wątpliwości, że to co najmniej 5zł. Wtedy najczęściej dochodzi między mną a H. do szybkiej wymiany zdań pt. "kto ma bardziej przerąbane" i wtedy ja kładę się do łóżka, a bujanko przejmuje tatuś. I ja naprawdę nie wiem na czym polega jego fenomen, czy to męski głos czy jakiś tajemny sposób bujania, ale Laura po góra 10-15min. usypia. H. kładzie się do łóżka, a Laura natychmiast się budzi :D :D :D Wtedy też ja ją szybko siup do cycka i tak śpimy do rana, czyli do ok. 6. Czasem do 5. Tak było przedwczoraj i wczoraj i dzisiaj. W łeb można sobie strzelić, możecie sobie wyobrazić jak w takich humorach skaczemy sobie o wszystko do gardła, no, ale miało być o Laurze, nie o nas. 

A potem budzi się taki Dziabąg z niewinną minką, patrzę i co??? I wybaczam od razu!!! Aaaaa!!!

Okey, ze spaniem nigdy nie było u nas kolorowo,  ale obecnie bijemy jakieś rekordy... Nie mam pojęcia co jest tego przyczyną. Głodna na pewno nie jest, bo przecież cyckujemy się na półśpiąco co mniej więcej 2-3godz. Idą jej co prawda zęby. Mamy dwa przebite (górna lewa dwójeczka i dolna lewa jedynka) i trzy w drodze (górna prawa dwójka, jedynka i dolna prawa jedynka). Na pewno okropnie ją swędzą dziąsła, bo atakuje wszystko co ma pod ręką - zabawki, poręcz kanapy, moją rękę, a jak już niczego innego nie znajdzie to i swoje kopytko. Innych dolegliwości nie ma, dzięki Bogu. Czasem, po dniu ze wzmożonymi atakami podaję jej nurofen i mam nadzieję, że pomoże jej w spaniu, ale niestety nic z tego nie wychodzi. Zęby wyglądają natomiast... dziwnie :) Nie mogę się przyzwyczaić do wyglądu mojego dziecka z zębami. Gdzie się podział mój szczerbaty bobas???????

























Korzystając z faktu zdobycia kilku kiełków, w tym przebitej już niemal do połowy górnej dwójeczki, zaczęłyśmy eksperymentować z BLW. Wydawało mi się, że  Laura jest na to gotowa, bo coraz chętniej zaczęła rzucać się na nasze talerze i podjadać z nich co nieco, a także bez problemu trafia do buzi. Po doszkoleniu się w internetach przygotowałam jej talerz ugotowanych warzyw. Były różyczki kalafiora, były słupki marchewki. Wszystko wystarczająco twarde by dało się złapać w rączkę i wystarczająco miękkie by po włożeniu do paszczy bez gryzienia dało się rozmielić. Wszystko było ok, wręcz przepisowo, czyli po dokładnym obejrzeniu dziwnych obiektów na talerzu wszystko wylądowało na podłodze, a to co udało mi się złapać w locie i ostatecznie wylądowało w paszczy szybko stało się przyczyną takiej akcji udławieniowej, że natychmiast odechciało mi się kombinowania z BLW i potulnie otworzyłam słoiczek. Jedziemy więc dalej z papkami. Dwa razy zrobiłam jej też zwykłą mannę na wodzie raz z kawałkiem banana, raz z truskawką. Córcia moja pluła dalej niż widziała chociaż kaszki zjada w ogóle z dużym apetytem. Jej ulubione to te z serii Zdrowy Brzuszek - z lipą i suszoną śliwką. Z żarełkiem się nie poddaję, bo naiwnie wierzę, że gdy zacznie się najadać normalniejszym żarciem, może zacznie też lepiej sypiać??? Tylko jak ominąć problem dławienia???? Macie jakieś pomysły? Dławi się każdym najmniejszym kawałkiem, nawet tym miękkim. Help!







Co jeszcze?
Uczymy się robić "bye bye", ale jeszcze średnio nam to wychodzi. Najczęściej z przypadku, co nie przeszkadza jednak tureckiej babci wydzierać się przez pół godziny do kamery na Skypie "Karyaaaa! Bye bye!!!" :)




Dużą mam już córcię. I to już nie jest taka dzidzia tylko dzieciaczek. Z jednej strony smutek, z drugiej radość :)