poniedziałek, 22 lutego 2016

Na szybko

Dziś tylko na szybko zapisuję ku pamięci, że Laurencja generalnie daje czadu z nianią! Ale tak pozytywnie :) Obawiałam się jak zareaguje na panią Anię po weekendzie, a tu taka niespodzianka! Zero płaczu, Laura elegancko idzie na rączki do opiekunki i macha łapką bye-bye, a potem ze spokojem reaguje na mój powrót i cierpliwie daje się ubrać :) Normalnie cud miód orzeszki, obym nie zapeszyła :P

A tak w ogóle to miałam dzisiaj rano niezłą rozkminkę czy w ogóle ją do niani zawozić, bo w nocy nam się panna tak rozpaliła, że z pewnością miała temperaturę. Ni z gruszki ni z pietruszki, wcześniejszych symptomów kompletnie brak. Co prawda nie chciało mi się szukać w środku nocy termometru, ale gorączka ewidentnie była, może jakiś stan podgorączkowy. H. zlitował się nad córcią i przyniósł jej lekarstwo na obniżenie gorączki. Pomogło dość szybko i spaliśmy w miarę spokojnie. Rano mierzyłam jej temperaturę chyba z 6 razy, bo wciąż wydawało mi się, że jest za ciepła, ale termometr pokazywał za każdym razem około 36 stopni. Miałam niezły mętlik w głowie, poza tym tak mi było żal naszego Orzeszka, bo gorączka to niestety nie jedyne nieszczęście jakie ją w weekend spotkało. Wczoraj wieczorem tak niefortunnie upadła, że policzkiem uderzyła w drewnianą płozę konia na biegunach i nie dość, że zrobiła sobie wielką szramę - od łuku brwiowego aż po brodę, to jeszcze na policzku wyszedł jej wielki siniak :((( Wyglądała więc dość żałośnie, ale rano dokazywała całkiem normalnie, dałam jej więc jeszcze jedną dawkę lekarstwa i pojechałyśmy. 

Powiedziałam pani Ani prawdę co i jak i kazałam obserwować obiecując jednocześnie, że w razie czego przyjadę w ciągu 10 minut. U pani Ani jakiś pomór, dzisiaj wraz z Laurą miała pod opieką zaledwie trójeczkę, bo reszta chora :-/ Gdy wróciłam, Ania zapewniała, że Laura na chorą nie wygląda, wręcz przeciwnie, ma super humor i ładnie się bawi. No to może zęby??? Trzymajcie kciuki by nic innego się w międzyczasie nie pojawiło, bo na kolejny weekend zaplanowaliśmy odwiedziny dziadków. A tak naprawdę to szykuje się podwójna impreza i to nie byle jaka - urodziny mojego taty i 18-nastka siostry :P

Poza tym szkoda byłoby mi robić dłuższą przerwę od siłowni, tym bardziej teraz, gdy mąż zapewnia, że ciało jakby jędrniejsze :P

Laurencja jest zaskakująco kumata. Zobaczcie co robi, gdy zauważy, że robię jej zdjęcie :)



środa, 17 lutego 2016

Rozmaitości

Od kiedy rozpoczęłyśmy z Laurą przygodę z nianią czas jakby jeszcze bardziej przyspieszył. Rano ledwo się obudzimy i zjemy śniadanie, wyjeżdżamy. Na siłowni zanim się obejrzę mija godzinka i już czas się zbierać. Potem przyjeżdżamy z Laurą do domu, jest pora na laurową drzemkę. Następnie gotowanie obiadu, troszkę zabawy i już H. jest z powrotem w domu, czyli mamy wieczór. Ale wiecie co? Fajny jest ten pęd :)

Od poniedziałku Laura zostaje u niani pełne dwie godziny. Powtarzamy z nianią ten sam motyw, w którym zaraz w drzwiach oddaję Orzeszka niani i się ewakuuję. W poniedziałek Laura nawet się za mną nie obejrzała, a gdy wróciłam po nią była tak zajęta zabawą, że dopiero po chwili wyjrzała na korytarz kto przyszedł. Wczoraj chyba jednak był drobny kryzys. W drzwiach na widok pani Ani Laura zrobiła "yyyyyy" i już tak chętnie do niani na rączki nie poszła. Potem podobno się rozkręciła i płaczu nie było, ale kilka razy podchodziła podobno do drzwi wejściowych. Zwalam to też trochę na to, że była już o tej porze śpiąca. Wczoraj obudziła się jak na nią dość wcześnie, bo kilka minut po 7. Do niani jedziemy dopiero o 9:30, odbieram ją po 2h i wtedy Laura pada mi już w aucie, a droga do domu to niecałe 10 minut. Wczoraj zasnęła tuż przed wjazdem do garażu i to tak twardo, że nie obudziło jej nawet wyciąganie z auta. Muszę chyba w takich dniach, w których Laurencja budzi się wcześniej przyspieszyć wyjazd do niani. Na szczęście pani Ania jest elastyczna, więc nie powinno być problemu.

Ciekawe jesteście jak sobie radzę na siłowni? Pochwalę się, że owszem, radzę sobie :D Po poniedzialkowych wygibasach już wieczorem czułam niezłe zakwasy. Postanowiłam jednak nie odpuszczać i dzisiaj poszłam za ciosem. Po rozgrzaniu mięśni nie czułam już bólu. Podoba mi się na tej siłowni, bo o tej porze jest tam naprawdę niewiele osób. Wczoraj razem ze mną była nas tylko czwórka. Dzisiaj co prawda osób było znacznie więcej, ale dość szybko się rozproszyli i znów pozostały jednostki. Dobrałam sobie też trening na zdrowy kręgosłup, dwa razy w tygodniu. Na bóle kręgosłupa narzekam od zawsze, ale głównie chodziło mi o to by wprowadzić jakieś urozmaicenie. Fajne jest też to, że przejazd od niani do siłowni, a potem prysznic, toaleta i powrót nie zajmują mi dużo czasu, mogę więc spokojnie ćwiczyć pełną godzinę, a nawet ciut dłużej i potem zawsze mam jeszcze czas by zrobić drobne zakupy i przez telefon nadrobić pilne tłumaczenia. Naprawdę super jest mieć ten czas dla siebie, niania to była dobra decyzja. 

Laura w ubiegły weekend trochę nas wystraszyła, bo ni stąd ni z owąd zaczęła trochę za często kichać. Już się wkurzałam, że jeszcze nie zdążyłyśmy rozkręcić się z żłobkiem a tu już pierwsze choróbsko, poza tym dopiero co pozbyłyśmy się kataru! Na szczęście kichanie zniknęło tak samo nagle jak się pojawiło. 

Jeszcze ku pamięci, w weekend zaliczyłam pierwszą awanturę o pierwszeństwo w kolejce, które przysługiwało nam ze względu na Laurencję :D Sytacja miała miejsce w Auchan - to nasz najbliższy większy supermarket. Musiałam uzupełnić laurową wyprawkę do niani - ręcznik, plastikowy kubeczek i te sprawy. Z racji, że była to sobota w sklepie szalały dzikie tłumy. Gdy dotarliśmy do kas, Laura była już porządnie znudzona. A tam kolejki takie, że miałam ochotę złapać się za głowę - przy każdej kasie po mniej więcej 20 osób. H. wyczaił kasę dla uprzywilejowanych - ciężarnych, rodzin z dziećmi i inwalidów. Postanowiłam więc pierwszy raz w życiu skorzystać na fakcie posiadania dziecka ;P Możecie się domyślić jak się to skończyło :) Początkowo miałam ochotę przeprosić wszystkich w kolejce i uderzyć do kasy, szybko jednak stwierdziłam, że z pewnością od razu mnie zlinczują. Podchodząc od razu do kasjerki pewnie zachowałam się trochę niegrzecznie, ale wierzcie mi, przemawiał przeze mnie instykt samozachowawczy.  Kasjerce szybko wytłumaczyłam, że jestem ze zmęczonym dzieckiem, zakupów mamy naprawdę niewiele i chcielibyśmy prosić by skasowała nas bez kolejki. Na to kasjerka - kobita pi razy oko lat 50 - patrzy na mnie z politowaniem i pyta w jakim wieku mam to dziecko. Zanim zdążyłam odpowiedzieć baba stojąca przede mną, która była następna w kolejce mówi z irytacją, że duże. Krew mi się zagotowała i już chciałam jej odpowiedzieć, że pewnie, jest tak duże, że ze spokojem spakuje jej zakupy, ale postanowiłam się opanować będąc pewna, że kasjerka stanie na wysokości zadania. O ja naiwna... Kasjerka uśmiechnęła się złośliwie i odpowiedziała mi z udawanym sarkazmem, że owszem, jest to kasa uprzywilejowana, ale dla kobiet "z brzuszkiem" i dla "malutkich dzieci, jeżdżących w gondolce, tak jak widać na tabliczce nad kasą". Taka odpowiedź podziałała na mnie jak płachta na byka. Postanowiłam jednak nie wchodzić w niepotrzebne dyskusje z głupią babą, zarządałam więc natychmiast by wezwała menadżera. Spokojnie bym na niego poczekała, ale kobieta z kolejki przede mną nie potrafiła się powstrzymać od komentarzy jaka bezczelna jestem. Cała kolejka wrzała, normalnie dreszczyk emocji. Gdy przyszła menadżerka szybko wytłumaczyłam o co chodzi i ta przyznała mi rację. Ha! Nie zdążyłam jednak zatriumfować, bo kobieta-komentatorka nagle wyciągnęła z portfela - tu uwaga - legitymację inwalidzką (!) i powiedziała, że ona jest ciężko chora i nie będzie mi miejsca ustępować. Bez zająknięcia odpowiedziałam, że nie ma sprawy, będę tuż za nią. Menadżerka potwierdziła taką kolejność, odwróciła się na pięcie i zwiała (zapewne od szumów dochodzących z ogona kolejki :]). Nie potrafiłam się jednak powstrzymać od komentarza w stronę kasjerki, że następnym razem, gdy podejdzie do niej rodzina z dzieckiem ma się powstrzymać od głupkowatych komenatrzy i niech lepiej zapozna się z zasadami panującymi u jej pracodawcy. Kobieta przede mną nie przestawała jednak komenatować, jaka bezczelna jestem, że dziecko mam już duże i że może poczekać. Nie mogąc się powstrzymać odpowiedziałam jej, że ona jak na inwalidkę wygląda zaskakująco dobrze i skoro tak świetnie się czuje niech zasuwa do innej kasy, dla zwykłych klientów. Mówię Wam, normalnie afera! To jednak jeszcze nie koniec :) Nie wiem czy u Was też tak jest, ale tu w Auchan kasjerki same pakują zakupy do toreb. Nasza kasjerka postanowiła się chyba na mnie zemścić, bo gdy zaczęła kasować nasze zakupy rzuciła mi torebką. Oooooo! Natychmiast jej ją oddałam i powiedziałam "Proszę, pani pakuje". Taką bezczelność jednak nie mogłam podarować. Postanowiliśmy zgłosić więc całe zdarzenie do Obsługi Klienta. Było nam trochę głupio, gdy zobaczyliśmy, że zostaniemy obsłużeni przez tą samą dziewczynę, której skarżyliśmy się zaledwie tydzień temu :) Wtedy to H. został pokrzywdzony. Było gorąco, więc nasze kurtki wrzuciliśmy do sklepowego wózka. Czekając w kolejce do kasy, przypomniałam sobie, że muszę jeszcze skoczyć do apteki. Zostawiłyśmy wiec H. samego w kolejce i pobiegłyśmy z Laurą do apteki. Okazało się, że gdy nas nie było kasjerka okropnie opryskliwym tonem "zdziwiła się" co to H. ma w wózku tyle tych kurtek i kazała mu je wyciągać, a potem sprawdzała czy nic w nich nie schował. Wtedy też szlag mnie trafił i poinformowałam o wszystkim Obsługę Klienta, choć nie wiem czy to coś dalo, bo nie wiem czym się ta kasjerka sugerowała - cudzoziemskim wyglądem H.? Matko Bosko, co to się w tym kraju dzieje... Niedługo zacznę się obawiać, że podczas zakupów jakiś nadgorliwy obywatel na widok H. wezwie Straż Graniczną, bo może to jakiś Syryjczyk jak pewien pan z Opola.... Tak czy inaczej, dziewczyna przeprosiła nas za zdarzenie i śmiała się, gdy zapewniliśmy, że my naprawdę nie jesteśmy tacy przewrażliwieni, tylko chyba jakiś pech nas w tym sklepie prześladuje... Ludzie z kolejki to już osobna historia, jacy są Polacy dobrze wiemy, ale od swoich pracowników powinni jednak wymagać przestrzegania pewnych zasad. Limitu wieku dziecka w takich kasach nie ma - tyle udało nam się dowiedzieć.

Także, pierwszą kłótnię mam w Polandii zaliczoną, a jakże!




Poza tym, czy u Was też dzisiaj pada śnieg? U nas powrót zimy, a jednak. Laura dzisiaj na widok niani uderzyła w lekki płacz, ale gdy tylko zamknęłam drzwi się uspokoiła (stałam i słyszałam :)). Więcej płaczu podobno nie było (ufff...). Trochę się jednak zirytowałam, gdy odbierając córkę niania ostrzegła mnie, że mam uważać na butki, bo ma zabłocone, bo dzieci wyszły do ogródka. No kurde! W takie zimno! Tak naprawdę to nie mam nic przeciwko wychodzeniu dzieci na dwór, ale nie da rady ubrać dziecko tak by nie zmarzło na dworze i nie spociło się w mieszkaniu. Ja ubieram Laurę tak by było jej dobrze w pomieszczeniu. Pani Ania na szczęcie dodała trochę z wyrzutem, że wyszli i od razu wrócili do środka, bo okazało się, że jest za zimno. No helloooł! U nas dzisiaj śnieg pada. Jutro spakuję Laurze do plecaka polarkowe spodnie i powiem, żeby je jej ubrała w razie wyjścia, ale butków nie będę już przecież kupowała zimowych :S Kurde, niech już będzie wiosna, a problem sam się rozwiąże.




piątek, 12 lutego 2016

Dwa tygodnie lutego

O mamo, nie wierzę, że to już połowa lutego! Tyle się u nas dzieje, że ledwo ogarniam ten mknący czas.

Jak pewnie się domyślacie teściowa dawno już wyjechała, H. poszedł do pracy a my z Laurą zostałyśmy same. Z jednej strony trochę było mi żal, że trzeba było pożegnać chwilową beztroskę, bo jednak mając obok kilkoro innych dorosłych łatwiej jest sprawować opiekę nad Laurencją. Z drugiej jednak z ulgą powitałam powrót do naszej codzienności. Odzyskałam władanie w kuchni i musiałam ją trochę opanować na nowo, bo teściowa dość inwazyjnie z niej korzystała przestawiając co niektóre rzeczy według własnego pomysłu ;-)

W międzyczasie Laura zaczęła przechodzić małą chuśtawkę nastrojów. Zdarzają się dni, w których od samego rana jest zirytowana, łatwo wpada w złość, wciąż coś jej nie pasuje. Zęby wciąż nie odpuszczają, więc nocami mam wrażenie, że znowu mam przy sobie noworodka, a nie prawie 1,5 roczne dziecko :] 

W pierwszy weekend lutego odwiedziła nas moja koleżanka z mężem i córeczką, z którą Laura miała się wkrótce spotkać u niani. Ich córcia ma 2,5 roku więc to zdecydowanie inny level niż Laura, ale jednak przyjemnie było popatrzeć jak nasza córcia zachwyciła się starszą koleżanką i starała się ją w pewien sposób naśladować. Co pewien czas delikatnie ją dotykała jakby nie mogła uwierzyć, że istnieje :) Jednocześnie mieliśmy okazję podpatrzeć jak wygląda jakby nie patrzeć ten buntowniczy okres w rozwoju dziecka ;-P Trochę nas to spotkanie nauczyło pokory i tego by cieszyć się każdą chwilą, bo nie wiadomo co zdarzy się za chwilę :D

Potem przystąpiłyśmy do misji pt. "niania". W ubiegłym tygodniu w poniedziałek dostałyśmy od pani Ani wiadomość, że następnego dnia w żłobku jest luźniejszy dzień więc możemy przyjechać. Tak, tak naprawdę to opieka u pani Ani zakrawa na żłobek, bo dzieci jest zawsze od trzech do bodajże sześciu. W ten poniedziałek czułam się jak przed pierwszym dniem w szkole :) H. aż się podśmiewywał, ale mnie naprawdę opanował stres. Chyba głównie z obawy o to jak JA zniosę rozstanie z Laurą.

Pierwszego dnia byłyśmy u niani dwie godziny, czyli tyle, na ile docelowo chcę Laurencję zostawiać. Dzieci była wraz z Laurą piątka, w tym trzy ponad 2-letnie dziewczynki i chłopiec dokładnie w wieku Laury, ale jeszcze niechodzący, a więc wiecznie uwieszony niani na szyji. Laura początkowo zainteresowała się dziećmi, ale po tym krótkim wstępie całkowicie skierowała swoją uwagę na nowe zabawki i bawiła się właściwie sama, co pewien czas przynosząc mi coś do pokazania. Pani Ania była wtedy z dziećmi sama, przypuszczam więc, że moja obecność trochę umiliła jej dzień, bo gadu-gadu całkiem nieźle się toczyło ;) Moja czujność nie została jednak uśpiona i przez cały czas podglądałam ile uwagi pani Ania jest w stanie poświęcić Laurze. Laura, owszem, jest chodząca i dość stabilna, ale jednak często zdarza jej się upaść, w szczególności na nierównym podłożu, na przykład w przyżłobkowym ogródku, do którego dzieci na sam koniec naszego pobytu wyszły. Sam pomysł przebywania na świeżym powietrzu bardzo mi się podoba, ALE tego dnia autentycznie byłam zła. W ogródku było jeszcze mokro, ziemia jak wiadomo zimna. Przyznam, że nie wzięłam pod uwagę, że będzie wyjście na zewnątrz więc ubrałam Laurę tak jak w domu - w cienkie, wygodne legginsy i skarpetki. Na spacer zdecydowanie jednak przydałyby się rajstopy. Pani Ani zajęta całkowicie niechodzącym chłopcem nie byla w stanie zająć się również Laurą. Chodziłam za nią ja, ale wiadomo, Laurencja (jeszcze przy jej natręctwie zbierania syfów z podłogi) co chwilę znajdowała na ziemi coś ciekawego, kilka razy pacnęła też kolanami na ziemię. Po chwili zainteresowała się co robią jej starsze koleżanki, a te ryły zawzięcie w piaskownicy - dopiero co otwartej, z mokrym piaskiem. Uwierzcie mi, nie jestem taką pedantką by dziecku nie pozwalać się brudzić, ale jednak trochę mnie serce bolało, gdy Laurencja po unoraniu jasnych legginsów w czarnej mokrej ziemi wlazła do piaskownicy w kremowej kurteczce z Zary :S ;S ;S :> :> :> Oczywiście, a jakże, chociaż bardzo ją pilnowałam, machnęła sobie piachem do buzi :-] Szybko więc zarządziłam ewakuację.

Drugiego dnia pogoda była deszczowa, z ulgą więc stwierdziłam rano, że wyjścia do ogródka na pewno nie będzie. U pani Ani byłyśmy znowu dwie godzinki, z czego po 1,5 wyszłam. Trochę byłam na siebie zła, że nie zrobiłam tego wcześniej, ale czekałam aż pani Ania da mi znać, że to odpowiedni moment. Naiwna ja, powinnam bardziej ufać swojej intuicji. Ania ostatecznie nic nie powiedziała, więc sama już zaproponowałam, że jeśli mam w ogóle tego dnia zostawić Laurę samą, to zrobię to teraz. Było mi jednak naprawdę ciężko, bo Laura wydała mi się tego dnia jakaś taka markotna, w ogóle się nie uśmiechała, nie chichrotała, normalnie jak nie ona. Poza tym dosłownie na 5min przed moim wyjściem złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kurtek tak jakby chciała już iść. No, ale powiedziało się A, więc przyszła kolej na B... Ania wzięła Laurę na ręce, a ja odwróciłam się i wyszłam. Za plecami słyszałam "MAMAAAAA!!!" i ryk. Nie, no dobra, to nie był ryk. To był płacz rozdzierający me serce. Postałam 3 minuty na korytarzu, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie jestem w stanie tego słuchać i poszłam do auta. Gdy wróciłam po 30 minutach Laura była w niezłym humorze na rączkach u niani. Pani Ania powiedziała mi, że Laura po moim wyjściu troszkę popłakała, ale potem zajęła się zabawą i było ok. Ten dzień zarejestrowałam jako lepszy, bo odnotowałam zdecydowanie więcej uwagi jaką niania poświęciła Orzeszkowi. A dlaczego? Ano nie było tego chłopca, Wiktora.

Dzisiaj wskoczyłyśmy o level wyżej. Laurusia została na całą godzinę sama. Tym razem zrobiłyśmy inaczej, czyli zaraz po wejściu oddałam niani Laurę. Niania ją rozebrała z kurtki i butów, wzięła paputki do ubrania i ruszyła z Laurą na rękach do pokoju zabaw (czy tylko mnie ta nazwa kojarzy się z Greyem??? :P), a ja wówczas zastosowałam angielskie wyjście. Po powrocie zastałam Laurę znowu u Ani na rękach i w dobrym humorze choć na mój Laurencja oczywiście wyciągnęła do mnie rączki, a kiedy już się do mnie dostała, nie chciała zostawić nawet na krok. Miałam problem by ją postawić na podłodze i ubrać butki, bo znowu dzieci wychodziły do ogródka (grrrr..., ale Wiktora znowu nie było ;)). Ania powiedziała mi, że Laura tym razem w ogóle nie płakała (hurrrraaaa!!!!). Co prawda kilka razy puściła się w stronę drzwi wejściowych, ale ona ogólnie lubi sobie wychodzić tam na korytarz i przeglądać się w lustrze więc nie było to nic dziwnego. Byłam niesamowicie dumna z mojej dzielnej córci i gdy tylko wyszłyśmy od niani wycałowałam ją na całego :)

Od poniedziałku ruszamy pełną parą, czyli Laura zostanie u niani już na docelowe 2 godziny sama. Mam nadzieję, że i tym razem uda się nam pożegnać bez płaczu.

Ania zrobiła na mnie dobre wrażenie, jest naprawdę sympatyczna i widać, że uwielbia dzieci. Myślę, że dobrze zaopiekuje się Laurą pod warunkiem, że nie będzie miała pod opieką niechodzące dziecko ;S Całe szczęście rodzice wspomnianego Wiktora rezygnują z opieki u Ani, czyli od marca pozbędziemy się kłopotliwego delikwenta... Nie ukrywam, będę wtedy spokojniejsza ;-)

W poniedziałek mamy podpisać umowę, będę więc miała okazję by jej o tym wspomnieć. No i o ogrodzie... Muszę ją poprosić by szczególnie wtedy miała Laurę na oku.

No dobra, a teraz o tym co zrobię z tą kupą wolnego czasu czyli 120 minutami dziennie tylko i wyłącznie dla mnie :) Niby to niewiele, do domu nie opłaca mi się wracać, ale proszę, powiedzcie, która mama ma codziennie 120 minut tylko dla siebie? :) Normalnie luksus pełną gębą. Ano, kobitki, postanowiłam zmniejszyć sobie tyłek i zapisałam się do pobliskiej siłowni. Ruszam od poniedziałku, nie zdziwcie się więc jeśli znowu na moim blogu zapadnie milczenie - to będzie znak, że tak dałam sobie w dupę, że nie mam siły nawet podnieść palców do klawiatury :D

Poza tym fajna jest ta nianiowa okolica. Jest kilka kawiarni, jest duży supermarket i nie jest do Biedra :] Ogólnie jest co robić, myślę więc, że fajnie spędzę ten czas i dostanę troszkę wiosennego powera.

Nom, niech moc będzie z Wami!