piątek, 12 lutego 2016

Dwa tygodnie lutego

O mamo, nie wierzę, że to już połowa lutego! Tyle się u nas dzieje, że ledwo ogarniam ten mknący czas.

Jak pewnie się domyślacie teściowa dawno już wyjechała, H. poszedł do pracy a my z Laurą zostałyśmy same. Z jednej strony trochę było mi żal, że trzeba było pożegnać chwilową beztroskę, bo jednak mając obok kilkoro innych dorosłych łatwiej jest sprawować opiekę nad Laurencją. Z drugiej jednak z ulgą powitałam powrót do naszej codzienności. Odzyskałam władanie w kuchni i musiałam ją trochę opanować na nowo, bo teściowa dość inwazyjnie z niej korzystała przestawiając co niektóre rzeczy według własnego pomysłu ;-)

W międzyczasie Laura zaczęła przechodzić małą chuśtawkę nastrojów. Zdarzają się dni, w których od samego rana jest zirytowana, łatwo wpada w złość, wciąż coś jej nie pasuje. Zęby wciąż nie odpuszczają, więc nocami mam wrażenie, że znowu mam przy sobie noworodka, a nie prawie 1,5 roczne dziecko :] 

W pierwszy weekend lutego odwiedziła nas moja koleżanka z mężem i córeczką, z którą Laura miała się wkrótce spotkać u niani. Ich córcia ma 2,5 roku więc to zdecydowanie inny level niż Laura, ale jednak przyjemnie było popatrzeć jak nasza córcia zachwyciła się starszą koleżanką i starała się ją w pewien sposób naśladować. Co pewien czas delikatnie ją dotykała jakby nie mogła uwierzyć, że istnieje :) Jednocześnie mieliśmy okazję podpatrzeć jak wygląda jakby nie patrzeć ten buntowniczy okres w rozwoju dziecka ;-P Trochę nas to spotkanie nauczyło pokory i tego by cieszyć się każdą chwilą, bo nie wiadomo co zdarzy się za chwilę :D

Potem przystąpiłyśmy do misji pt. "niania". W ubiegłym tygodniu w poniedziałek dostałyśmy od pani Ani wiadomość, że następnego dnia w żłobku jest luźniejszy dzień więc możemy przyjechać. Tak, tak naprawdę to opieka u pani Ani zakrawa na żłobek, bo dzieci jest zawsze od trzech do bodajże sześciu. W ten poniedziałek czułam się jak przed pierwszym dniem w szkole :) H. aż się podśmiewywał, ale mnie naprawdę opanował stres. Chyba głównie z obawy o to jak JA zniosę rozstanie z Laurą.

Pierwszego dnia byłyśmy u niani dwie godziny, czyli tyle, na ile docelowo chcę Laurencję zostawiać. Dzieci była wraz z Laurą piątka, w tym trzy ponad 2-letnie dziewczynki i chłopiec dokładnie w wieku Laury, ale jeszcze niechodzący, a więc wiecznie uwieszony niani na szyji. Laura początkowo zainteresowała się dziećmi, ale po tym krótkim wstępie całkowicie skierowała swoją uwagę na nowe zabawki i bawiła się właściwie sama, co pewien czas przynosząc mi coś do pokazania. Pani Ania była wtedy z dziećmi sama, przypuszczam więc, że moja obecność trochę umiliła jej dzień, bo gadu-gadu całkiem nieźle się toczyło ;) Moja czujność nie została jednak uśpiona i przez cały czas podglądałam ile uwagi pani Ania jest w stanie poświęcić Laurze. Laura, owszem, jest chodząca i dość stabilna, ale jednak często zdarza jej się upaść, w szczególności na nierównym podłożu, na przykład w przyżłobkowym ogródku, do którego dzieci na sam koniec naszego pobytu wyszły. Sam pomysł przebywania na świeżym powietrzu bardzo mi się podoba, ALE tego dnia autentycznie byłam zła. W ogródku było jeszcze mokro, ziemia jak wiadomo zimna. Przyznam, że nie wzięłam pod uwagę, że będzie wyjście na zewnątrz więc ubrałam Laurę tak jak w domu - w cienkie, wygodne legginsy i skarpetki. Na spacer zdecydowanie jednak przydałyby się rajstopy. Pani Ani zajęta całkowicie niechodzącym chłopcem nie byla w stanie zająć się również Laurą. Chodziłam za nią ja, ale wiadomo, Laurencja (jeszcze przy jej natręctwie zbierania syfów z podłogi) co chwilę znajdowała na ziemi coś ciekawego, kilka razy pacnęła też kolanami na ziemię. Po chwili zainteresowała się co robią jej starsze koleżanki, a te ryły zawzięcie w piaskownicy - dopiero co otwartej, z mokrym piaskiem. Uwierzcie mi, nie jestem taką pedantką by dziecku nie pozwalać się brudzić, ale jednak trochę mnie serce bolało, gdy Laurencja po unoraniu jasnych legginsów w czarnej mokrej ziemi wlazła do piaskownicy w kremowej kurteczce z Zary :S ;S ;S :> :> :> Oczywiście, a jakże, chociaż bardzo ją pilnowałam, machnęła sobie piachem do buzi :-] Szybko więc zarządziłam ewakuację.

Drugiego dnia pogoda była deszczowa, z ulgą więc stwierdziłam rano, że wyjścia do ogródka na pewno nie będzie. U pani Ani byłyśmy znowu dwie godzinki, z czego po 1,5 wyszłam. Trochę byłam na siebie zła, że nie zrobiłam tego wcześniej, ale czekałam aż pani Ania da mi znać, że to odpowiedni moment. Naiwna ja, powinnam bardziej ufać swojej intuicji. Ania ostatecznie nic nie powiedziała, więc sama już zaproponowałam, że jeśli mam w ogóle tego dnia zostawić Laurę samą, to zrobię to teraz. Było mi jednak naprawdę ciężko, bo Laura wydała mi się tego dnia jakaś taka markotna, w ogóle się nie uśmiechała, nie chichrotała, normalnie jak nie ona. Poza tym dosłownie na 5min przed moim wyjściem złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kurtek tak jakby chciała już iść. No, ale powiedziało się A, więc przyszła kolej na B... Ania wzięła Laurę na ręce, a ja odwróciłam się i wyszłam. Za plecami słyszałam "MAMAAAAA!!!" i ryk. Nie, no dobra, to nie był ryk. To był płacz rozdzierający me serce. Postałam 3 minuty na korytarzu, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie jestem w stanie tego słuchać i poszłam do auta. Gdy wróciłam po 30 minutach Laura była w niezłym humorze na rączkach u niani. Pani Ania powiedziała mi, że Laura po moim wyjściu troszkę popłakała, ale potem zajęła się zabawą i było ok. Ten dzień zarejestrowałam jako lepszy, bo odnotowałam zdecydowanie więcej uwagi jaką niania poświęciła Orzeszkowi. A dlaczego? Ano nie było tego chłopca, Wiktora.

Dzisiaj wskoczyłyśmy o level wyżej. Laurusia została na całą godzinę sama. Tym razem zrobiłyśmy inaczej, czyli zaraz po wejściu oddałam niani Laurę. Niania ją rozebrała z kurtki i butów, wzięła paputki do ubrania i ruszyła z Laurą na rękach do pokoju zabaw (czy tylko mnie ta nazwa kojarzy się z Greyem??? :P), a ja wówczas zastosowałam angielskie wyjście. Po powrocie zastałam Laurę znowu u Ani na rękach i w dobrym humorze choć na mój Laurencja oczywiście wyciągnęła do mnie rączki, a kiedy już się do mnie dostała, nie chciała zostawić nawet na krok. Miałam problem by ją postawić na podłodze i ubrać butki, bo znowu dzieci wychodziły do ogródka (grrrr..., ale Wiktora znowu nie było ;)). Ania powiedziała mi, że Laura tym razem w ogóle nie płakała (hurrrraaaa!!!!). Co prawda kilka razy puściła się w stronę drzwi wejściowych, ale ona ogólnie lubi sobie wychodzić tam na korytarz i przeglądać się w lustrze więc nie było to nic dziwnego. Byłam niesamowicie dumna z mojej dzielnej córci i gdy tylko wyszłyśmy od niani wycałowałam ją na całego :)

Od poniedziałku ruszamy pełną parą, czyli Laura zostanie u niani już na docelowe 2 godziny sama. Mam nadzieję, że i tym razem uda się nam pożegnać bez płaczu.

Ania zrobiła na mnie dobre wrażenie, jest naprawdę sympatyczna i widać, że uwielbia dzieci. Myślę, że dobrze zaopiekuje się Laurą pod warunkiem, że nie będzie miała pod opieką niechodzące dziecko ;S Całe szczęście rodzice wspomnianego Wiktora rezygnują z opieki u Ani, czyli od marca pozbędziemy się kłopotliwego delikwenta... Nie ukrywam, będę wtedy spokojniejsza ;-)

W poniedziałek mamy podpisać umowę, będę więc miała okazję by jej o tym wspomnieć. No i o ogrodzie... Muszę ją poprosić by szczególnie wtedy miała Laurę na oku.

No dobra, a teraz o tym co zrobię z tą kupą wolnego czasu czyli 120 minutami dziennie tylko i wyłącznie dla mnie :) Niby to niewiele, do domu nie opłaca mi się wracać, ale proszę, powiedzcie, która mama ma codziennie 120 minut tylko dla siebie? :) Normalnie luksus pełną gębą. Ano, kobitki, postanowiłam zmniejszyć sobie tyłek i zapisałam się do pobliskiej siłowni. Ruszam od poniedziałku, nie zdziwcie się więc jeśli znowu na moim blogu zapadnie milczenie - to będzie znak, że tak dałam sobie w dupę, że nie mam siły nawet podnieść palców do klawiatury :D

Poza tym fajna jest ta nianiowa okolica. Jest kilka kawiarni, jest duży supermarket i nie jest do Biedra :] Ogólnie jest co robić, myślę więc, że fajnie spędzę ten czas i dostanę troszkę wiosennego powera.

Nom, niech moc będzie z Wami!




14 komentarzy :

  1. Nawet nie wiesz jak ja Ci zazdroszczę! Ja coraz częściej zastanawiam się nad tym czy nie odbieram czegoś Kubie nie zapewniając mu towarzystwa innych dzieci. I tez myslalam o czymś podobnym jak Ty masz z nianią. U nas jednak jest to nazwane ;) Tagesmutter wlasnie zajmuje sie maksymalnie piątką dzieci. Muszę dokładniej się dowiedzieć:) czasu dla siebie jakos mi nie brakuje, ale chodzi bardziej o rozwój mego dziecia :D powodzenia z pełnymi dwoma godzinami! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze Ci polecam takie rozwiązanie. Ja trochę bałam się jak ogarnę to logistycznie i oczywiście jak Laura zareaguje, ale jest naprawdę ok. Co prawda moment, w którym przekazuję Laurę niani jest ciężki (głównie dla mnie, bo Laura po krótkim "yyyy!" rusza do zabawy), ale wierzę, że przebywanie z innymi dziećmi wyjdzie jej na duży plus.

      Usuń
  2. Bardzo się cieszę, że Laura taka dzielna u Niani :) a co do zabaw to dzieci zaczynają się bawić z rówieśnikami około 3 roku życia. A za mamę i zrzucanie zbędnych kg trzymam mocno kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, na razie nie odpuszczam! Ćwiczę codziennie :)

      Usuń
  3. Super poszło. Jak opisywałaś początki u Niani i przeraźliwy płacz, to przypomniało mi się nasze pierwsze rozstania gdy Stefano tak strasznie zawodził (a ja podobnie jak Ty, sama zaproponowałam, że wyjdę bo jak nie to on tak naprawdę nigdy się nie zrelaksuje). Musiałabyś Go widzieć teraz - Ste chodzi na logopedię (do Pani, którą zna od dawna) i ostatnio np. nie chce wychodzić z gabinetu (siada przy stoliku i udaje, że płacze :D

    p.s. Ja jestem za wychodzeniem na dwór, ale jednak warunki muszą być ku temu sprzyjające, a podmokły teren takim mi się nie wydaje.

    Siłownia, podziwiam. Ja nie mogę się zdecydować, bo w sumie to czekam co ze mną będzie. Póki co siedzę sama w domu od 8 do 14, więc jak chcesz wpaść na kawę i ploteczki to zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby wspaniale :) szkoda, że tak mam daleko na tą kawkę :)) siłownia... Wiesz, teraz widzę, że najtrudniej było mi się zmobilizować i pójść tam pierwszy raz, wykupić karnet. Teraz pomału wchodzi mi to w nawyk. A czas gdy już tam jesteś mija piorunem!

      Usuń
    2. Ewka, ale Tobie zamiast siłowni bardziej potrzeba właśnie tej kawki i porządnego ciacha! To ja jestem tlusciochem :P

      Usuń
    3. Tłuściochem? No proszę Cię! Dobra jestem chudzierlak, ale zimą brakuje mi ruchu - a, że ciachami nie gardzę to brzuszek lekko wystaje (zwłaszcza po jedzeniu) i zdarzyło mi się, iż ktoś mnie kiedyś zapytał czy aby w ciąży nie jestem ;)

      Usuń
  4. Całe 120minut dla siebie, przy 1,5rocznym dziecku, to niemal jak urlop w ciągu dnia :) Tylko naprawdę nie rozumiem, dlaczego masz zamiar się w tym czasie tak katować- siłownia?!?! Ech :) Wybrałabym opcję- kawa plus galeria. Ewentualnie spacer, żeby ten ruch jednak był :)

    A tak serio- fajnie, że zmiany idą w tak dobrym kierunku. Laura to zuch dziewczyna, da radę!
    Cóż, znam te huśtawki nastroju... Aż za dobrze :(
    Trzymajcie się Dziewczynki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm.. Galeria chodzi mi po głowie, ale obawiam się, że 2h jeszcze z dojazdem mogłyby nie starczyć, a gdybym spóźniła się po Laurę, wyrzuty sumienia zzarlyby mnie po prostu :) siłownia, tak jak wyżej pisałam, naprawdę mnie zaskoczyła. Myślałam, że będę musiała się trochę zmuszać, ale nie, wcale tak nie jest. Przyjemnie jest się tak spocić, mam z tego dużo satysfakcji :) teraz widzę, że krokiem milowym było wybrać się tam pierwszy raz i zapisać :)

      Usuń
  5. Starosc ze mnie wychodzi... zapytasz pewnie dlaczego?? No bo ja juz sie zamartwiam ...czy aby Laurka bedzie w dobrych rekach... wiem, wiem- widzialas, sprawdzilas i chlopaczka tez juz nie bedzie...ale moze przyjsc jakies inne male dziecko absorbujace nianie... no i czy aby nie ucierpi zdrowko Laurki- wiesz obce zarazki i dzieci...itp. Widze, ze z wiekiem zastanwiam sie nad wieloma "drobiazgami"... sama jestemn dzieckiem zlobkowym- juz od 7 miesiaca niestety musiala mnie mama dac- bo praca w naszej owczesnej sytucaji musiala byc- jak widziesz wyroslam itp. ale patrzac na Laurke to az sie martwie... dlatego czekam na realcje, uspokajajaca, aby ciotka z Niemcowa zawalu nie dostala ;)
    120 minut "wolnosci"- Kasiu byle by tylko jakies glupoty Ci do glowy nie przyszly ;)
    BUZIAKI :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lux, uwierz mi, sama zadaję sobie te pytania milion razy w ciągu dnia. Wierzę jednak, że Laura wyniesie z tego dużo korzyści. No, może oprócz zdrowia, bo częstsze infekcje chyba są nieuniknione przy skupisku dzieci.

      Hehhe, też się tego boję, że woda sodowa mi uderzy :D

      Usuń
  6. Trochę się przejełąm pierwszym razem u niani ale sumarycznie,to zapowiada się dobrze :-)
    Nie wiem czy umiałabym zostawić córeczkę obcej osobie i za to Cię podziwiam.Wynika to zapewne z faktu,że nie musze i jest inne rozwiązanie.
    Jak dla mnie 2 godz to w cale nie dużo! Pierwsze razy na wolnośći to musiałby trwać po 4,5 godzin żeby sie nacieszyć hehe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja aż się dziwię ile można w ciągu tych 120minut zrobić! Zawsze ćwiczę pełną godzinę i wraz z prysznicem mam jeszcze czas na zakupy! :)

      Super, że masz inne rozwiązanie. Gdybysmy mieszkali bliżej rodziny pewnie też bym nie szukala dla Laury niani.

      Usuń