Jak w temacie - a wraz z nią jakiś taki melancholijny nastrój, który nam wszystkim się udziela.
Aż nie mogę uwierzyć, że jeszcze 2 tygodnie temu kąpaliśmy się w zewnętrznym basenie i odpalaliśmy klimatyzację w pokoju...
Jest chłodno, jest deszczowo.
Odpukać w niemalowe, w taką pogodę troszkę lepiej sypiamy. Laura oczywiście budzi się jak zwykle, ale przytulona do cycusia szybciutko zasypia z powrotem. W nocy jest już naprawdę zimno i Laura pozwala się nawet przykryć kołdrą :)
Jak już jesteśmy przy tym zasypianiu to mamy nową zmianę... Laura zaczęła nałogowo podgryzać cycusia. Hę... przy pełnym uzębieniu mojego dziecka możecie sobie wyobrazić jaką adrenalinę czuję za każdym razem gdy przystawiam ją do piersi... Najgorzej jest wieczorem przy zasypianiu - właśnie wtedy gdy wydawałoby się, że Laura prawie śpi lubi sobie sieknąć, a ja chcąc nie chcąc uciekam z cyckiem, moje dziecko na to wybucha płaczem i ze spania nici... Ostatecznie wołam do pomocy H. i tym sposobem od dwóch dni mam bonusowe 30 minut dla siebie przed tv gdy tata usypia córkę ;-)
Tak, wiem, czas już kończyć, ale powiedzieć to jedno, a zrobić drugie :S
Z jesiennych klimatów mamy już zaliczone zbieranie kasztanów i buszowanie w kolorowych liściach. Poza tym dynia czeka na kuchennym blacie. Szkoda tylko, że z wszystkich domowników to ja najbardziej się na nią cieszę.
Z najnowszych niuwsów... mamy nowy wypadek Laurencji. Ehhh mówię Wam, coraz trudniej jest ją okiełznać. Moje dziecko to żywioł. Wieczorem, gdy padamy ze zmęczenia na twarz Laura normalnie chodzi po suficie. Wspina się na oparcie narożnika i skaaacze jak kamikadze. Dochodzę do wniosku, że nasze dziecko za bardzo nam ufa. Co prawda skacze tylko wtedy, gdy jesteśmy obok, ale już nie pofatyguje się by upewnić się, że na nią patrzymy. Wychodzi z założenia, że skoro mama siedzi obok to na pewno ją złapie. Mówię Wam, czujność na najwyższych obrotach.
Ale do brzegu. Bodajże w środę, gdy tylko odebrałam Laurę od niani zaczęły się awantury w samochodzie - wiecie, nasz chleb powszedni - codzienność z buntującym się dwulatkiem. Pasy zapnie ONA, a najlepiej to NIE zapnie, fotelik PARZY itp. Gdy wreszcie dotarłyśmy z garażu do mieszkania (ja z milionem toreb, Laura stająca co 2 metry i becząca "łaaaa" i wyciągająca rączki bym wreszcie wyciągnęła swoje zapasowe 2 ręce i raczyła ją w końcu wziąć), zostawiłam tylko torby i myśląc, że zrobię dziecku przyjemność krótkim spacerkiem obrałam kierunek do apteki, gdzie nieogarnięty kurier zostawił dla mnie przesyłkę. Niosłam Laurę płaczącą na rękach, a gdy wreszcie się uspokoiła postawiłam na chodniku. Kurde... zrobiła chyba z dwa kroki i jak nie grzmotnęła na chodnik... widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie i tylko widoku jej rączek zostawionych daleko z tyłu nie mogę zapomnieć. Gdy ją pozbierałam oczywiście był płaaaacz, a ja szybko oceniałam straty - nos zdarty, skóra pod nosem też i do tego kreeew.... Laura miała krwotok z nosa więc szybko pobiegłam z nią do apteki i tam opatrywałam dziecko :S kolejny pierwszy raz. O dziwo, lament długo nie trwał. A aptece był kącik dla dzieci, do którego zapłakana Laura od razu wystartowała więc gdy ona bawiła się zabawkami ja wycierałam jej krew. Nos jednak szybko przestał krwawić, a pani farmaceuta ku mojej bardzo średniej radości (przed obiadem byłyśmy!) dała Małej lizaka na pociechę więc Laura była chyba nawet szczęśliwa. W każdym razie, gdy H. wrócił do domu na widok córki nogi się pod nim ugięły...
No to tyle. We wtorek mamy zaległe szczepienia - DTP i Hib. Po bodajże pięciu telefonach do naszej przychodni w końcu udało mi się ustalić co przegapiłyśmy. Normalnie aż za Turcją zatęskniłam, gdy zawsze na tydzień przed terminem szczepienia dzwoniła do mnie pielęgniarka z przypomnieniem. Na szczepienie idziemy same i czuję lekką adrenalinę na myśl o tym jak ogarnę całkiem silną już Laurę przy trzech wkłuciach... Liczę na to, że bajki w telefonie zdziałają cuda. Trzymajcie kciuki ;-)
Z najnowszych niuwsów... mamy nowy wypadek Laurencji. Ehhh mówię Wam, coraz trudniej jest ją okiełznać. Moje dziecko to żywioł. Wieczorem, gdy padamy ze zmęczenia na twarz Laura normalnie chodzi po suficie. Wspina się na oparcie narożnika i skaaacze jak kamikadze. Dochodzę do wniosku, że nasze dziecko za bardzo nam ufa. Co prawda skacze tylko wtedy, gdy jesteśmy obok, ale już nie pofatyguje się by upewnić się, że na nią patrzymy. Wychodzi z założenia, że skoro mama siedzi obok to na pewno ją złapie. Mówię Wam, czujność na najwyższych obrotach.
Ale do brzegu. Bodajże w środę, gdy tylko odebrałam Laurę od niani zaczęły się awantury w samochodzie - wiecie, nasz chleb powszedni - codzienność z buntującym się dwulatkiem. Pasy zapnie ONA, a najlepiej to NIE zapnie, fotelik PARZY itp. Gdy wreszcie dotarłyśmy z garażu do mieszkania (ja z milionem toreb, Laura stająca co 2 metry i becząca "łaaaa" i wyciągająca rączki bym wreszcie wyciągnęła swoje zapasowe 2 ręce i raczyła ją w końcu wziąć), zostawiłam tylko torby i myśląc, że zrobię dziecku przyjemność krótkim spacerkiem obrałam kierunek do apteki, gdzie nieogarnięty kurier zostawił dla mnie przesyłkę. Niosłam Laurę płaczącą na rękach, a gdy wreszcie się uspokoiła postawiłam na chodniku. Kurde... zrobiła chyba z dwa kroki i jak nie grzmotnęła na chodnik... widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie i tylko widoku jej rączek zostawionych daleko z tyłu nie mogę zapomnieć. Gdy ją pozbierałam oczywiście był płaaaacz, a ja szybko oceniałam straty - nos zdarty, skóra pod nosem też i do tego kreeew.... Laura miała krwotok z nosa więc szybko pobiegłam z nią do apteki i tam opatrywałam dziecko :S kolejny pierwszy raz. O dziwo, lament długo nie trwał. A aptece był kącik dla dzieci, do którego zapłakana Laura od razu wystartowała więc gdy ona bawiła się zabawkami ja wycierałam jej krew. Nos jednak szybko przestał krwawić, a pani farmaceuta ku mojej bardzo średniej radości (przed obiadem byłyśmy!) dała Małej lizaka na pociechę więc Laura była chyba nawet szczęśliwa. W każdym razie, gdy H. wrócił do domu na widok córki nogi się pod nim ugięły...
No to tyle. We wtorek mamy zaległe szczepienia - DTP i Hib. Po bodajże pięciu telefonach do naszej przychodni w końcu udało mi się ustalić co przegapiłyśmy. Normalnie aż za Turcją zatęskniłam, gdy zawsze na tydzień przed terminem szczepienia dzwoniła do mnie pielęgniarka z przypomnieniem. Na szczepienie idziemy same i czuję lekką adrenalinę na myśl o tym jak ogarnę całkiem silną już Laurę przy trzech wkłuciach... Liczę na to, że bajki w telefonie zdziałają cuda. Trzymajcie kciuki ;-)