Meldujemy się z powrotem! Wiem, że dawno nas nie było, ale H. znów niespodziewanie pokombinował ze swoim urlopem i nagle stanęliśmy przed wizją wyjazdu do Turcji. Tym sposobem na dwa tygodnie przenieśliśmy się do zupełnie innej rzeczywistości.
Laura rewelacyjnie zniosła obydwa loty. Akurat ich godziny przypadły na laurowe drzemki, tak więc ich znaczną część Laura przespała, a resztę grzecznie pobrykała na naszych kolanach.
Nasze dziecko w ogóle jest jakimś ewenementem, bo wszędzie czuje się doskonale. W Turcji momentalnie się odnalazła. Początkowo do dziadków podchodziła z minimalną nieufnością, która szybciutko minęła, ale ku mojemu zaskoczeniu pamiętała całkiem dobrze ciocię. Fakt, że siostra H. odwiedziła nas latem, ale mimo to minęło sporo czasu. Dziadek z babcią dostawali spazmy radości i zachwytu nad wnuczką i widziałam, że mieli wielką ochotę porwać mi dziecko na dobre ;P Laura jednak nie dawała im takiej możliwości, zaczynając swoją litanię "mama, mama" gdy tylko znikałam jej z oczu. W ogóle dziecko było brane mi z rąk przy każdej okazji, jak to w Turcji, nie tylko przez dziadków, ale przez dosłownie wszystkich. I to aż do ostatniego momentu, czyli do przeprawy przez tureckie lotnisko w czasie powrotu.
Odwiedziliśmy z H. wszystkie stare kąty, zaspokoiliśmy kulinarne tęsknoty :) W czasie naszego pobytu było mega gorąco - spokojnie ponad 40 stopni. Dopiero pod koniec pobytu nagle pogoda się ochłodziła (czyli do poziomu ok. 25-30) i zaczęło często padać. A w Turcji deszcz oznacza zimno, trzeba więc było zabierać wszędzie sweterki, skarpetki itp.
Fajnie było spędzić tam trochę czasu, ale cieszyłam się też na powrót do Polski. Nie ma to jednak jak na swoich śmieciach. W czasie tego pobytu mieszkaliśmy co prawda w naszym własnym mieszkaniu, ale to wydawało nam się już takie... obce :-] Szybko zaczęłam tęsknić za zostawionym w Polsce autem, za kawą (tą akurat przywiozłam z Polski, ale nie do końca mi starczyło :)) i innymi drobnostkami. Poza tym przysłuchiwałam się lokalnym rewelacjom opowiadanym nam przez teściową już jako osoba trzecia, której to wszystko nie dotyczy, i bardzo BARDZO się z tego cieszyłam. Zdecydowanie nie dla mnie takie szalone życie ;-)
Staraliśmy się maksymalnie wykorzystać ten czas. H. wstawał rano razem ze mną i Laurą (hurra!), dzięki czemu dni bywały dłuższe. Pomimo upału bardzo dużo czasu przebywaliśmy na zewnątrz, najczęściej nad rzeczką, przy której było przyjemnie chłodno. Laurze bardzo spodobała się ta miejscówka, bo dużo się tam działo - pełno ludzi, psy wskakujące do wody, kaczki i gęsi oraz przepływające stateczki. Mogliśmy w spokoju wypić niejedną herbatkę, gdy Malizna w zamyśleniu oglądała to wszystko.
W czasie naszego pobytu Laura zaczęła normalnie raczkować. O pełzaniu możemy już zapomnieć. Nasze dziecko w ogóle zaliczyło jakiś wielki skok rozwojowy. Raczkuje, wstaje przy meblach na nogi, nawet przy nich trochę drepcze, a także dzięki wskazówkom dziadków (grrrr!) próbuje się wspinać. Szczerze powiedziawszy jestem trochę przerażona wizją pozostania z nią samej w domu. Zupełnie nie wyobrażam sobie gotowania czy sprzątania, ba, nawet wyjścia do toalety w innym czasie niż laurowa drzemka. A tych jest tylko dwie i to coraz krótsze, ostatnio zaledwie godzinne!
W związku z naszym wyjazdem zaliczyłam też dwie mega wtopy. Pierwszą uzmysłowiłam sobie już w drodze na krakowskie lotnisko - zapomniałam zapakować stroje kąpielowe i swimmersy. W Turcji szybko więc musieliśmy wybywać na poważniejsze zakupy. O ile kupno tatowych gaci do kąpania to była kaszka z mleczkiem, Laurowego outfitu, owszem, trudniejsze zadanie, ale szybko wykonane, to zakup stroju dla mnie to była istna katorga!!!! W Turcji ceny jak z kosmosu, a jakość masakra, o wzorach nie wspominając. Poza tym dopasowanie czegokolwiek do mojego niewymiarowego ciała (czyt. duży cyc i mniejsza /no bo nie mała ;)))/ dupa) znacznie przerosły możliwości tureckich handlarzy. H. zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego jakie wyzwanie stoi przed nami. Zarządził więc owe zakupy, UWAGA, w drodze na basen!!!! Od razy wiedziałam, że nie będzie nam dane zanurzyć się tego dnia w wodzie. Oczywiście się nie myliłam. Zamiast przyjemnej wody mieliśmy w bonusie mega wkurw. W sklepach zero klimatyzacji i ja sapiąca w ciasnej kabinie, wciskająca na spocone ciało obrzydliwe stroje. Jak dupa ok, to w miseczkach mieściły mi się co najwyżej sutki, jak góra ok, to gaciory zatrzymywały się na poziomie kolan. A ceny.... w ogóle nie pytajcie. W końcu skapitulowałam, wysyczałam H., że w takim g*** to wstyd mi będzie do jakiegokolwiek zdjęcia zapozować, a za jego równowartość mogę mieć super strój z ostatniej kolekcji Triumpha :) Gotowa byłam zrezygnować z wszystkich kąpieli tego lata. Przypomniałam sobie jednak, że moje stroje są przecież w Turcji, spakowane w jakimś worze czekającym na zabranie go do Polski. Problem polegał na tym, że teściowa pochowała je według własnego widzi-misię i długo jej zajęło przypomnienie sobie gdzie to było :S Suma sumarum udało nam się popluskać zaledwie raz :((( wiem, wiem, do dooopy, dwa tygodnie nad morzem i jedna kąpiel, ale zaraz potem pogoda się spieprzyła. Dobrze chociaż, że wypad był udany, Laura w basenie tym razem wyluzowana od samego początku! Ktoś coś rozumie??? Chyba zrobimy jeszcze jedną przymiarkę w basenie w Krakowie.
Druga wtopa była znacznie poważniejsza i przyznam, że gdy teraz wyobrażam sobie jej ewentualne konsekwencje to skóra mi cierpnie. Ostatniego dnia naszego pobytu tradycyjnie wysłałam maila do naszego przewoźnika z prośbą o potwierdzenie godziny lotu. Ten planowany był na godz. 12. Otworzyłam zwrotnego maila, przeczytałam pierwszą linijkę "Podróż odbywa się wg planu poniżej" i tam godziny lotów bez zmian. Wieczorem położyliśmy Laurę spać, H. pojechał po raz ostatni do rodziców, wszystko elegancko umówione - jutro na spokojnie śniadanie, itp. potem wyjazd na lotnisko. W środku nocy do sypialni wpadł H. budząc przy tym Laurę (on twierdzi, że zrobił to bezszelestnie) i świecąc mi telefonem po oczach, prawie wrzeszczał, że źle sprawdziłam godzinę lotu i samolot startuje nie o 12, a już o 9:25. Yyyyyyyy... No dobra. Wiem, gapa jestem. Okazało się, że przeczytałam stary mail, czyli ten, w którym przewoźnik potwierdza godziny lotu DO Turcji. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że kurna jego mać!!! A gdzie jakieś UWAGA, zmiana godziny lotów/ UWAGA, odlatują Państwo wcześniej i w ten deseń, które spodziewałabym się usłyszeć od szanownego przewoźnika???? Mail informujący o godzinie odlotu był tak lakoniczny jak flaki z olejem "Plan podróży jak poniżej", a godziny lotu w jakiejś ramce jpg, która przy moim słabym internecie w Turcji prawdopodobnie nawet się nie otworzyła. No żal. Całe szczęście małżonek mój był tak wnikliwy i prZEZorny, że w środku nocy sprawdzał tablicę lotów na stronie lotniska i zorientował się, że coś nie teges. Bo ten nasz samolot to był ostatni w tym roku z Bodrum do Krakowa :-] Czyli trzeba by kupować nowe loty, pewnie wracać z powrotem do teściów, kombinować, no i powrót z pewnością nie byłby do Krakowa - ot, taka matka zdolna.
Dobra, lecę ogarniać bieżące sprawy, bo tyle się tego nazbierało, że ho-ho! Mieszkanie, laurowe szczepienie, wybór fotelika samochodowego, bo nasz MC nagle po powrocie okazał się za mały, i milion innych pierdół z terminem na wczoraj.
A tymczasem jutro nasza Laurencja świętuje roczek! Uwierzycie? Bo ja nie :) Dokładnie rok temu o tej porze zaczynałam zwijać się w bólach porodowych :-]Ehh jaka jeszcze byłam o tej godzinie nieświadoma tego, co czeka mnie w nocy =]
Także o Laurze będzie jutro :)
A na koniec krótka fotorelacja z wakacji.
|
W naszej ulubionej miejscówce - nad rzeką |
|
Laura niezbyt polubiła lodowatą wodę z górskiego strumienia :) |
|
Nowy obiekt pożądania Laurencji - moje okulary =| |
|
Kocham |
|
Uwielbiam |
|
Arbuzowy outfit |
|
Laurencja zapoznaje się z młodszą kuzynką |
|
Na dobry początek zerwała jej z rączki bransoletkę z ochronnymi amuletami ;P |
|
Była i okazja do próbowania nowych smaków - tutaj pyyyyszny melon |
|
Moja ci ona! |
|
Laurencja zgodnie z tureckim zwyczajem kolacje zjadała na dywanie :) i nawet nie wlazła w środek talerzy! |
|
Widzicie te chmury za nami? To zdjęcie zrobione na dzień przed naszym wylotem |
|
Ayran był na jednej z czołowych pozycji na naszej listy kulinarnych tęsknotek |
|
Występ ottomańskiej orkiestry wzbudził jej wielkie zainteresowanie :) (a to tylko impreza z okazji otwarcia nowego ch :D) |
|
Dolma - papryki faszerowane ryżem z mięsem i warzywami U naszej babci przyrządzane na przydomowym palenisku. |
|
Jeden z setek spacerów |
|
śniadanie nad rzeką |
|
Turecki przysmak . Coś jak niedojrzały malutki arbuz, a smakuje jak ogórek. Ale jaki aromatyczny! |
|
Chilling nad rzeczką |
|
Tylko nie znowu ta zimna woda8! |
|
A tu po powrocie do domu w Krakowie :) |
Do jutra!