piątek, 29 stycznia 2016

16!

Dzisiaj przypada podsmumowanie kolejnego miesiąca, ale najpierw śpieszę donieść co u nas nowego.

Przede wszystkim niestety nie mam tyle czasu wolnego ile przypuszczałam. Teściowa (chwała jej za to) przejęła całkowicie gotowanie, ale to głównie ja zajmuję się Laurą. Z pomocą laurowej cioci :) Druga sprawa, że Laura i tak zawsze ciągnie do mnie, mała przylepka. Z kolei na czas jej jedynej w ciągu dnia drzemki przypadają powtórki Gotowych na wszystko, a ja ten serial po prostu uwielbiam. Mogę oglądać milion razy te same odcinki i zawsze będę się podśmiewywać. Najchętniej obejrzałabym wszystkie 8 sezonów od początku z H., ale ten sugeruje się chyba jak większość facetów oryginalnym tytułem, w którym występuje słowo "housewives" czyli według mojego upartego małżonka jest to serial dla bab i koniec.

Ale do brzegu.

Z mojego spotkania z nianią jestem całkiem zadowolona. Pani Ania okazała się przesympatyczną osobą, pełną energii, chyba mniej więcej w moim wieku. Sama jest mamą dwójki dzieci. Gdy do niej przyjechałam, na odbiór czekała ostatnia dwójka dzieci, w tym 18-miesięczny chłopczyk, który wciąż tak się do niej przytulał, że aż zapytałam czy to jej własne :) Pani Ania zajmuje się dziećmi w 2-pokojowym mieszkaniu całkowicie dostosowanym do opieki nad maluchami. To tak właściwie taki prywatny żłobek - jeden pokój jest urządzony jako sala zabaw, w drugim dzieci śpią. Będę zostawiała Laurę tylko na 2h dziennie, ale bardzo mnie zainteresowało jak dzieci są usypiane, bo w pokoju-sypialni nie było ani jednego łóżeczka, tylko materace poukładane na podłodze. Pani Ania powiedziała, że siada przy tym, które ucieka najbardziej, śpiewa kołysanki i dzieci zasypiają. Góra po tygodniu wszystkie wiedzą,że to pora i miejsce by zasnąć i żadne jak dotąd jej problemu nie sprawiało. Nie wiem jak Laura by się zachowała, może przy obcej osobie nie odstawiałaby takich cyrków jak przy mnie... Pani Ania jest jednak tak obłożona, że do września nie ma za bardzo szansy by zostawiać ją dłużej, może więc do tego czasu pozbędziemy się drzemek w ciągu dnia i problem sam się rozwiąże. Bardzo cieszy mnie to, że jest to sprawdzona osoba. Jak wcześniej wspominałam, namiar na panią Anię dostałam od mojej wrocławskiej koleżanki, która posyła do niej swoją córeczkę od kiedy tylko ta skończyła roczek. Mogę więc chyba być spokojna. Pani Ania naprawdę wzbudziła moje zaufanie. Myślę, że Laura będzie się u niej dobrze czuła. Do południa jest jeszcze pare maluchów w jej wieku. Startujemy w połowie lutego, jestem ogromnie ciekawa jak Laura odnajdzie się wśród dzieci :)

A teraz o 16-miesięcznej Laurencji.

W sumie za wiele się nie zmieniło. Wciąż przeżywamy mega kryzys zębowy. Wychodzą jej wszystkie czwórki na raz i chyba dolne piątki, z tego co udało mi się podejrzeć. Dolne czwórki mamy już widoczne. Laura wciąż grzebie sobie paluszkiem w buzi. Widać, że dziąsła ją porządnie bolą, bo tak jak nigdy nie było problemu z myciem ząbków, tak teraz Laura jęzorkiem blokuje mi dostęp do bocznych ząbków czyli musi ją to boleć. 

Z nocami bywa przeróżnie. Jak dotąd jednak nie przespała ciągiem ani jednej. Ha! Nie przespała ciągiem dłużej niż 4h :] :] :] Tak jak zasypia około 21 tak pierwszą pobudkę mamy w okolicach 23... Trochę śpi z nami, trochę u siebie w łóżeczku. Gdy się budzi, przystawiam ją do cycka, a jeśli nie zaśnie ląduje u siebie w łóżeczku. Czasem grzecznie wtedy kładzie się i zasypia, czasem jednak bardzo jej się to nie podoba więc wracamy do naszego łóżka. Wkładam ją wtedy między nas i ilekroć Laurencja usiądzie, kładę ją z powrotem. Po mniej więcej 30-40 minutach zasypia wcześniej rozdając nam na zmianę buziaki :))))

W związku z wychodzącymi zębami ma znacznie mniejszy apetyt. Nie przejmuję się tym jednak. Wierzę, że dziecko nie da się zagłodzić, zresztą gdy Laura jest głodna, natychmiast daje o tym znać popłakując albo pokazując paluszkiem na to, na co ma ochotę. Niestety ta dieta jest bardzo monotonna. Uwielbia makaron, ziemniaki, ryż i chleb. Suchy oczywiście. Ale największą jej miłością są frytki. O matko, aż się trzęsie gdy je widzi. Opracowuję więc przeróżne patenty by były możliwie jak najmniej tłuste i pocieszam sie, że fryta to w końcu też warzywo ;P

Teraz o zabawie. Uwielbiam patrzeć jak się pięknie potrafi bawić sama! Bardzo lubi Lego, które dostała na Boże Narodzenie. Super, bo na Wielkanoc mam już schowane kolejne dwa zestawy. Nie tylko rozwala to co my zbudujemy, ale też rozkminiła jak łączyć klocki. Na razie najbardziej kręcą ją te najmniejsze, z których układa wieżę. No i uwielbia zestawową parkę - chłopka i dziewczynkę :) Przez większą część dnia chodzi z nimi w rączce :) 

Laurencja w pierwszych prawdziwych butkach

Hitem ostatnich tygodni jest też gra w piłkę nożną, która chyba najbardziej cieszy H. :) Śmiejemy się po co mu syn skoro córcia tak garnie się do piłki :) Jest w tej zabawie niestrudzona, my padamy na twarz, a ona wciąż podchodzi do nas z piłką w łapkach. Zaśmiewa się w głos, gdy tata pada na bramce i gdy krzyczymy "goool!" i bijemy brawo :)



W tym miesiącu kupiliśmy też dla Laury pierwsze poważne butki. Co prawda na spacerach wciąż jest nieuruchomiona w wózku, ale martwiłam się, że marzną jej stópki w attipasach, gdy jeździmy na zakupy do ch i tam Laurencja puszczana jest już wolno po sklepowych korytarzach. Nie chciałam nic bardzo ciepłego i wysokiego, bo zima powoli zbliża się ku końcowi (insallah!). Postawiliśmy więc na sportowe butki, które będzie mogła ze spokojem ponosić też wiosną. Turecka babcia zarządziła, że pierwsze buciki będą prezentem od niej i tak też się stało :) Przy okazji zakupiliśmy też obowiązkowe u niani paputki. Buciki bardzo się Laurze spodobały, wciąż je oglądała i była cała dumna, że ma takie fajne obuwie :) Faktycznie wygląda w nich niesamowicie pociesznie, a jak fajnie zasuwa w nich po korytarzach :) Rośnie nam córcia, oj rośnie...

Laura z takim zainteresowaniem obserwowała modlącą się w chuście babcię, że nie omieszkaliśmy się ją przebrać :) Niezbyt jej się jednak to spodobało :) Wolała chować się pod chustą i bawić w "akuku".
Jak przypuszczam to zdjęcie wywoła burzę, ale spokojnie, wciąż jesteśmy zgodni co do tego, że kiedyś tam w przyszłości nasza córcia sama zdecyduje w co i czy będzie wierzyć.






Po raz kolejny ponawiam prośbę o poprawę w spaniu, a będzie cud miód orzeszki...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wizyta teściowej ;)

U nas szaro-buro i mocno katarowo. Smarkamy wszyscy, a najbardziej Laura. Nie wiem kto ma już bardziej tego kataru dość. U Laury zbliżamy się już ku końcowi, ale Mała zaczyna odmawiać współpracy z fridą, więc zaczyna być coraz ciekawiej.

A na atrakcje nie możemy narzekać. Od piątku wizytuje u nas teściowa z szwagierką :P Miały przyjechać w sobotę, a tymczasem w czwartek dostały wiadomość, że ze względu na spodziewane w sobotę duże opady śniegu ich lot został odwołany. Zaproponowano im lot na piątek, którym ostatecznie przyleciały. Ja tam w te opady śniegu za bardzo nie wierzę. Owszem, zdarzają się w Stambule, ale bardziej prawdopodobny jest dla mnie ukryty overbooking w związku z tym, że w sobotę właśnie rozpoczęły się w Turcji zimowe ferie więc na lotniskach szaleją dzikie tłumy. To niestety standardowe triki w tureckiej obsłudze klienta :] Suma sumarum w piątek późnym wieczorem przyjechały. Laura akurat tego wieczora cudowała ze spaniem, więc postanowiłam ją przeciągnąć, bo i tak pewnie obudziłby ją hałas wjeżdżających walizek. 

Gdy przyjechały, Laurę trochę zamurowało :) Ale nasza córcia to niezwykle towarzyska istota, więc szybciutko się rozkręciła i zajęła rozpakowywaniem przywiezionych prezentów. A teściowa poszalała przywożąc nam wszystko to, za czym tęskniliśmy - 2kg baklawy, pide z ziołami, domowy makaron, turecką fasolkę nie do dostania w Polsce, paprykową pastę, turecką herbatę, ba, nawet czajnik do jej parzenia i wiele wiele innych :) Laura zdecydowanie jednak preferuje ciocię ;) Babcia z tego co widzę jest zbyt szałaputna i zdarza jej się dziecko moje wydusić, przydusić, wycałować na siłę, a Laurencja tego nienawidzi więc teraz gdy tylko babcia narusza jej osobistą przestrzeń lub zjawia się niebezpiecznie blisko, głośno wyraża swój sprzeciw :) 

H. kazał mi wykorzystać obecność teściowej do bólu, jechać na zakupy, na spacer, spać, malować paznokcie, generalnie odpocząć. Może i głupia jestem, ale dziewczyny, ja tak nie potrafię. Na spacer w taką pogodę (aktualnie non stop pada deszcz, wszędzie jest błoto i kupy brudnego śniegu) zupełnie nie chce mi się iść, na zakupy może i owszem poszłabym, ale poszalałam trochę na poświątecznych wyprzedażach i czuję, że moje konto musi teraz ciut odpocząć. Spać akurat też mi się nie chce, bo Laura od dwóch dni, odpukać w niemalowane, sypia lepiej. Wybudza się, ale potem rano dociąga do 8 więc dramatu nie ma. No więc zwyczajnie za bardzo nie mam co robić, poza tym, dobra, przyznaję, że moje matczyne oko musi czuwać nad poczynaniami teściowej :D 

Pewnie ciekawe jesteście jak wygląda moja współpraca z turecką teściową :) Cóż, mamy za sobą wzloty i upadki, ale od już 10 lat muszę chyba powiedzieć, że dogadujemy się całkiem nieźle. Moja teściowa to naprawdę w porządku kobieta, troskliwa mama, domatorka, świetna gospodyni, po prostu dobry człowiek. Ale pochodzimy jednak z dość różnych kultur, jesteśmy inaczej wychowane i stąd czasem zaliczamy te upadki na naszej lini teściowa-synowa. Nie, nie kłócimy się. Teściowa czasem ma jednak w moim mniemaniu głupie pomysły i zwyczajnie obawiam się, że takowy przyjdzie jej do głowy, gdy ja będę beztrosko łaziła po centrum handlowym. Przede wszystkim upiera się co do jedzenia Laury. Wczoraj uparła się by dać jej na obiad jajko na twardo rozdryzdane w jogurcie. No proszę Was bardzo, co to ma być? Jajo & jogurt zupełnie mi razem nie pasują. W życiu bym tego nie zjadła z obawy o żołądkowe rewolucje. Jogurt Laura naprawdę lubi, ale co do jajka to przekonana nie jest. Czasem zje jajecznicę, ale najczęściej wszystko wypluwa. Powiedziałam teściowej, że jajko, owszem, może jej dać, ale z chlebem (ugotowane jajo już czekało, gdy wróciłam z sypialni po położeniu Laury na drzemkę). Niby przytaknęła, a potem, gdy Laura wstała, nagle wystartowała z talerzem jaja w jogurcie. Wyraźnie powiedziałam co o tym myślę, i że się nie dogadamy jeśli nie będzie mnie słuchała, ale ostatecznie odpuściłam, bo przecież znam moje dziecko :) Laura skrupulatnie wypluła wszystko co babcia zdążyła włożyć jej do buzi, a na kolejne próby zbliżenia się z łyżeczką zaczęła niebezpiecznie machać łapką. Moja ci ona! Nie omieszkałam się więc powiedzieć, że wiedziałam, że tak właśnie zrobi i lepiej wyjdzie na współpracy z wnuczką, jeśli będzie mnie jednak słuchała. No i teraz niby słucha, ale nie dalej jak godzinę temu przygotowała Laurze talerz owoców - jabłko, banan, mandarynka. Tym razem zapytała mnie czy może jej to dać, powiedziałam więc, że jak najbardziej jabłko i banan do rączki, ale mandarynkę może dać jej ugryźć nie dając do ręki albo niech posadzi ją wtedy w krzesełku do karmienia, bo Laurencja puszczona wolno z owocem w ręce traktuje wtedy sokiem podłogę w całym salonie. Laura jabłka odmówiła, banana też nie chciała. Ani mandarynki. Odwróciłam się na chwilę, a w międzyczasie moja teściowa na siłę próbowała wcisnąć Laurze mandarynkę do buzi. No hellolłłł!!! Także jak widzicie, to takie pierdołki, no ale trochę mi ciśnienie podnoszą :] Zdecydowanie mogłam trafić znacznie gorzej. Wierzcie mi, tureckie teściowe potrafią być niesamowitymi heterami. Taka najgorsza polska to pikuś przy nich! Uwielbiają się wysługiwać synowymi, oczekują traktowania syna jak królewicza, a przy tym najcześciej są wiecznie chore i umierające. No, moja też uwielbia narzekać na zdrowie, ale ogólnie fajna z niej kobita :)

Zdecydowanie odciążyła mnie w kuchni przejmując całkowicie gotowanie. Dzięki temu zamierzam w ciągu najbliższych dni podciągnąć się trochę z pisaniem :)

Jutro jadę na spotkanie z potencjalną nianią. Po tym jak koleżanka powiedziała mi, że jednak u ich niani, pani Ani, chyba nam się nie uda, bo niania ma komplet dzieci i kolejne czekające w kolejce, mocno się podłamałam. Zaczęłam szukać kogoś innego, rozmawiałam nawet z dwoma kobietami, ale życzyły sobie podwójną stawkę pani Ani... Ostatecznie spróbowałam jednak porozmawiać z panią Anią osobiście, zadzwoniłam i chyba udało mi się ją przekonać do 2h dziennie. Pani Ani zaprosiła mnie więc na jutro by ustalić szczegóły. Trzymajcie kciuki :) Nieopodal rzeczonej niani jest fajna siłownia, może więc będę miała okazję zmniejszyć sobie tyłek ;)

W trakcie przygotowań na przyjazd babci i cioci :)

wtorek, 19 stycznia 2016

Bardzo optymistyczny post

Na blogowisku ostatnio chorobowo więc postanowiłyśmy z Laurą Was trochę powspierać. Od wczoraj walczymy z laurowym gilem do pasa. A od dziś dołączam jeszcze swój własny osobisty. Tak, tak, zima na całego.

Chociaż w sumie nie wiem czy to przeziębienie. Opcji mamy sporo. Raz, że Laurencja z uporem maniaka odkrywa się w nocy. Boże, ile ja się nakombinuję by ją przykryć. Gdy Malizna poczuje na sobie kołdrę zaczyna fikać kopytkami z taką pasją, że jeśli jej nie uwolnię natychmiast się budzi albo zaczyna wrzeszczeć. Tak, wrzeszczeć, nie płakać. Przykrywam ją więc dopiero wtedy gdy zaśnie a i tak gdy się budzę Laura leży na kołdrze. Pod ręką mam więc cały zestaw kocyków, którymi ratuję sytuację gdy kołdra zakleszczona jest pod śpiącym dziecięciem. Ale ostatecznie i tak Laura zawsze wygrywa tą batalię.

Dwa, idą zęby. Zęby atakują stadnie. Wychodzą jej obecnie wszystkie czwórki i chyba jedna piątka. Dziąsła ma czerwone i opuchnięte, paluchy przez cały czas w buzi. Rozwija też swoje tendencje gryzoniowe - ostatnio dziabnęła mnie zupełnie niespodziewanie w tylną część uda, gdy gotowałam obiad. Całe szczęście, że nie trzymałam wtedy nic gorącego, bo skoczyłam niczym atleta. 

Trzy, szczepienie. W ubiegły piątek zaliczyłyśmy zaległe MMR. Chociaż nie wiem czy mogę katar łączyć ze szczepieniem...? Dzisiaj Laura ma jednak stan podgorączkowy więc może coś jest na rzeczy. Przy okazji szczepienia miałyśmy okazję wypróbować nową przychodnię. Hmmm... mam mieszane uczucia, ale może oczekuję zbyt wiele. Musiałam prosić o zmierzenie Laury i zważenie. O sprawdzenie jak jej waga ma się do siatki centylowej. Pani doktor znudzonym głosem kazała postawić Małą na wadze, a potem do miary na ścianie. Poczułam się jak upierdliwa matka, ale co tam. Przy okazji dowiedziałam się, że Laura dobiła do 75cm i 9700g. Trochę mnie zmartwiło, że wciąż nie waży nawet 10kg, ale okazuje się, że idzie przez cały czas tym samym centylem więc wszystko jest w porządku.

Powracając do szczepienia, Laurka moja kochana ponownie nie zapłakała ani razu, nie tylko przy samym wbijaniu igły, ale nawet przy sprawdzaniu gardełka. Naklejka dla dzielnego pacjenta w pełni zasłużona!

No i wszystko byłoby cacy gdyby właśnie nie ten gil, który pojawił się nagle wczoraj wieczorem. Noc zaliczam do jednych z najcięższych w całym naszym repertuarze. Laura dostawała dzikich spazmów, gdy nie mogła possać cycusia przez zatkany nos. A odetkać też sobie nie dała. Ostatecznie pół nocy spędziłyśmy na wydeptywaniu ścieżek w naszej sypialni z Laurusią w ramionach. H nad ranem wygnałam do salonu by choć trochę przespał się przed pójściem do pracy. A my z Laurusią walczyłyśmy do rana. Dzisiaj glut jeszcze większy, ledwo nadążam z wycieraniem, a do tego jeszcze w tej pogoni wycieram swój własny nos. Egheghegheghe....

Żeby zakończyć post pozytywnym akcentem napiszę jeszcze, że właśnie dostałam wiadomość od koleżanki, która miała nas wprowadzić na salony do pewnej niani zajmującej się dziećmi u siebie w domu. Chcemy z H. by Laura miała kontakt z innymi dziećmi. W weekend byliśmy w pewnym ch i trafiliśmy na zabawy dla dzieci organizowane przez księgarnię Matras. Laura była zachwycona obecnością innych dzieci, chciała się bawić, dotykać je, na co niekoniecznie reflektowały inne juniory. Laura do nich podchodziła, wyciągała rączki, a te szybko uciekały w bliżej nieokreślonym kierunku. Dla mnie to był raczej przypadek, ale H. posilił się od razu na analizę socjologiczną Polaków podsumowując, że nasza aspołeczność zaczyna się już w okresie niemowlęcym :) Tak, H. uważa nas za samolubnych dzikusów, którzy wszystko chcą robić sami i dla siebie. Nie do końca się z nim zgadzam, choć przyznaję, że w porównaniu do Turków o wiele bardziej ceni się u nas jednostkę. Ja jednak dostrzegam w tym również dobre strony, bo model turecki, gdzie wszystko się robi razem i dla innych absolutnie mi nie odpowiada. 

No, ale do brzegu. Niby wszystko było już prawie pewne, u niani miały być wolne miejsca, Laura miała trafić do dzieci na raptem 2 godzinki dziennie, w czasie ktorych ja miałam wytapiać siódme poty na jednej z obcykanych wcześniej dookoła siłowni... A tu doopa. Właśnie dostałam info, że w kolejce do niani czeka kilkoro innych dzieci więc możemy co najwyżej poczekać na naszą kolej. A ja chciałam zacząć z nianią zaraz na początku lutego, tuż po wyjeździe teściowej. :((((((. No, i tyle w temacie. 

Potrzebuję czegoś pozytywnego, jakiejś dobrej wiadomości, bo opanowuje mnie poczucie totalnej beznadziei.

Tylko ten uśmiech dodaje mi dzisiaj nadziei! 





wtorek, 12 stycznia 2016

Smętny styczeń

No i gdzie jest ta zima się pytam? U nas jest po prostu okropnie! Od dwóch dni pada deszcz, jest ciepło, generalnie mocno zaawansowana odwilż, a śniegu mieliśmy naprawdę sporo. Gdy tylko spoglądam przez okno niedobrze mi się robi. Szaro-buro, szaro-mokro, mokro-chłodno. Bleeeh. Gimnastykuję zwoje mojego umysłu by wymyślić taki obiad co by nie trzeba wychodzić na zakupy. Wózek mamy tak uwalony błotem, że głowa mała. A czyszczenia kółek przed wjazdem do mieszkania mam już serdecznie dość!

Chcę albo z powrotem piękną białą zimę albo wiosnę :) H oczywiście na moje westchnienia za zimą reaguje pukaniem się w głowę. No co zrobię, że się z chłopem nie dobraliśmy pod względem upodobań klimatycznych :] 

Za oknem szaroburo, ale w domu mam swój własny osobisty promyczek. Laura jest taką słodzizną, że głowa mała. Całuję i przytulam cały dzień i wciąż mi mało. Rozdaje buziaki, przychodzi się przytulić, wtula główkę w moje nogi gdy gotuję obiad. Mała przylepka. Gdy wieczorem słyszy dźwięk klucza w drzwiach, zastyga w bezruchu. A gdy w drzwiach pojawia się H, Laura rzuca wszystko i biegnie do niego z otwartymi ramionkami :) 


Przy okazji zapisuję tu ku pamięci, że do laurusiowego słowniczka doszło w tym tygodniu "PEPE" czyli nazwa jej ulubionej tureckiej bajeczki. Gdy tylko ją widzi, patrzy wymowmnie na mnie i mówi "Pepe" :)

Poza tym widzę, że za mamusią będzie szopoholiczką :D Jej ulubiona zabawa to pakowanie zabawek do papierowej torebki, przekładanie jej przez ramię, przechodzenie dookoła pokoju, a potem wypakowywanie :)



Tymczasem odliczamy dni do przyjazdu babci i cioci. Tym razem tych tureckich :) Przyjeżdżają za 2 tygodnie. Ciekawi jesteśmy jak Laura na nie zareaguje, ale widząc jej niesamowicie radosne nastawienie do wszelkich odwiedzających nasz dom (tak, tak... w sobotę przyszedł majster do zawieszenia rolet w oknach. Laura na jego widok wyrwała się do przytulasków!!!!) możemy się chyba spodziewać ciepłego przyjęcia :)

środa, 6 stycznia 2016

15!

No i znowu z poślizgiem, jak ze wszystkiem zresztą ostatnio.

Wciąż nie wiem ile nasza Laurencja waży i mierzy, ale w połowie stycznia mamy wreszcie umówiony termin szczepinia MMR więc będzie okazja. Tak, do tej pory nie udało nam się zaszczepić, bo albo jakieś katary przechodzimy albo brakuje szczepionki.

Przy okazji... jeden z wyników naszej pamiętnej sesji ;) Nie mogę wyjść z podziwu dla pani fotograf, że jakimś cudem udało jej się uchwycić taki laurencjowy uśmiech! Chyba jedyny w czasie całych 4 godzin trwania sesji!

Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo Laura się zminiła w ciągu zaledwie 30 dni. Największą zmianą jest umiejętność chodzenia. Miesiąc temu ledwo dreptająca Laura dzisiaj biega :) A jak się przy tym zaśmiewa :)) Biega, obkręca się, schyla się głową w dół i podziwia świat do góry nogami patrząc sobie przez nogi :) wyobraźni jej nie brakuje. Będąc u dziadków opanowała też wchodzenie po schodach. Zawsze staraliśmy się ją po prostu trzymać od nich z daleka, raz jednak pozwoliłam jej do nich podejść i Laurencja zupełnie nagle rozpoczęła wspinaczkę. Skoro już nauczyła się wchodzić, chcieliśmy też nauczyć ją schodzić ze schodów. No i owszem, kuma o co chodzi, ale cierpliwości do schodzenia tyłem starcza jej średnio do połowy schodów. Resztę woli pokonać zamachując się koptykiem do przodu, a wiadomo jak to się może skończyć. Przy okazji zaliczyła też pierwszy upadek ze schodów, a jakże. 

Laurencja w swojej miejscówce :) Uwielbia tam przesiadywać

Boże, ile się strachu najadłam. Niestety zdarzyło się to przy mnie. Weszłyśmy po schodach, Laura szła obok mnie, chciałam sprawdzić telefon, obejrzalam się, a Laura była już na ich skraju. Zupełnie niespodziewanie musiała zawrócić podczas gdy ja myślałam, że idzie za mną. To kolejna dla mnie lekcja, że po Laurencji można się spodziewać dosłownie wszystkiego i nie mogę spuścić jej z oczu nawet na sekundę. Laura zrobiła krok i poleciała w dół, a ja za nią. Schody na szczęście nie były wysokie i wyłożone miękkim dywanem, ale to zawsze około 6-7stopni, które porządnie ją wystraszyły, a mnie jeszcze bardziej. Na szczęście nie stało jej się zupełnie nic, nie miała nawet żadnego siniaka. Przeraziłam się jednak nie na żarty. Miałam nadzieję, że i Laura wyniosła z tej sytuacji pewną lekcję i nie będzie się zbliżała do schodów. Eh ja naiwna. Minęło od upadku może z pół godziny, a Laura prowadzona za rączkę znowu próbowała nóżką zrobić krok w powietrzu.

Sylwestrowa piżamówka

Pięknie bawi się sama. Ma tyle zabawek, a najbardziej zajmuje ją... pusta butelka (koniecznie z zakrętką!), pusta szminka i krótki sznurek koralików choinkowych :] Koraliki wiesza sobie na szyi, butelkę i pomadkę do znudzenia odkręca i zakręca. 


Mówi niewiele. Właściwie mam wrażenie, że w kwestii mowy trochę się cofnęła, bo mówiła już przecież "dziadzia", "dede", "jaja", a teraz głównie "mama" i od święta "baba". Rozumie jednak wszystko doskonale i to zarówno po polsku jak i po turecku. Reaguje na prośby o buziaka, gdy tylko słyszy coś o pożegnaniu typu "do zobaczenia" po polsku czy turecku od razu macha łapką "bye bye", na pytanie ile ma problemów łapie się za głowę i nią kręci :D Uzbrajamy się więc w cierpliwość i czekamy :) Mimo to nie ma najmniejszego problemu by wyrazić siebie i pokazać czego chce lub nie chce. Pokazuje łapką i bardzo wymownie mówi "hm", a jak się jej nie da tego czego pokazuje to lament gotowy. Gdy nam coś podaje mówi natomiast coś jak "al". To po turecku "weź/trzymaj", ale nie jesteśmy pewni czy mówi to świadomie. Gdy chce iśc spać, ciągnie do mnie i do wszystkich pozostałych macha łapką bye bye :)))

Laurencja idąca w tany ;) Jej faworytem jest ostatnio gimnastyka z Myszką Mickey. Dzięki Ci Boże za Disney Junior.... ;)

Je już praktycznie wszystko oprócz mięsa i ryb. Te natychmiast wypluwa. Apetyt ma różny, ostatnio trochę gorszy. Czasem zje jajecznicę z całego jajka, do tego chlebek suchy, który sama skubie i z masełkiem ode mnie. Czasem muszą za nią chodzić krok w krok z łyżeczką, żeby zjadla choć trochę. Zaczęłam też podawać jej herbatkę, na razie rumiankową. Głównie chodziło mi o to by podać jej coś ciepłego, gdy wracamy zmarznięte ze spaceru lub w mieszkaniu jest chłodno. Herbatka jej smakuje, ale największą przyjemnością Laurencji jest żebranie ode mnie kawy :] Chyba pójdę za przykładem Agaty i zacznę przygotowywać jej słabą inkę, choć nie jestem pewna czy nie jest na to za wcześnie. Może i wcześnie, ale codziennie wyżebruje ode mnie te 3-4 łyki kawy z śmietanką :) Poza tym uwielbia pić wodę, z czego bardzo się cieszę. Sok też wypije, ale bez fajerwerków.


Od wczoraj podaję jej jedzonko na talerzu. Zorientowałam się, że jesteśmy mocno do tyłu z nauką samodzielnego jedzenia. Kupiłam więc fartuszek, zestaw sztućcy i wczoraj Laura dostała porcję makaronu pod nos. Była zachwycona! Ma co prawda problem by nabić jedzenie na widelec, ale bez większego problemu trafia nim do buzi. Dzisiaj podam jej kaszę z warzywami, którą będzie jadła łyżeczką, ciekawa jestem jak sobie poradzi :)


Wciąż karmię ją piersią, ale tylko w nocy i w ciągu dnia przed spaniem. A śpi już tylko raz dziennie, w południe mniej więcej 1,5h. Z jednej strony mam ochotę odstawić ją od piersi, z drugiej żal mi jej to zabierać. Laura cycusia uwielbia, ja w sumie też lubię karmić, ale fajnie byłoby odzyskać wolność, wiadomo :) Poza tym troszkę boję się jak sobie poradzimy z nią w nocy bez cycka, jeśli odstawienie nie poskutkuje u nas lepszym spaniem. Spanie to u nas temat rzeka. Ostatnio co noc mamy jakieś przygody. Do mniej więcej 3-4 Laura śpi w miarę ok, czyli budzi się 1-2 razy, ale po dostaniu cycka daje się szybko ululać. Jednak po 3 coś jej się przestawia, nie wiem czy do tej pory wysypia się już czy coś jej się chrzani, ale budzi się, cycka, a potem świruje. Siada na łóżku, więc ja też się podnoszę, żeby pobujać ją w łóżeczku. Wtedy ona nagle kładzie się z zamkniętymi oczami (!) i leży tak przez 1-2 minuty. Już się cieszę, że zasnęła i kładę się obok by wreszcie zamknąć oczy, a ona wtedy znowu siada i ryczy. Czy ktoś coś z tego rozumie??? W łóżeczku bywa, że bujam ją z dwie godziny, w czasie których sama co chwilę zasypiam, głowa mi leci, ręka spada z łóżeczka... normalnie dramacik. W dodatku niemal za każdym razem, gdy już mam nadzieję, że zasnęła, bo nie rusza się od dłuższej chwili i zwalniam bujanko, Laurencja od razu się ożywia, wali giczałami w ściany łóżeczka, skrobie siatkę paznokciami. Najczęściej szlag mnie trafia, ale od 3 dni spłynął na mnie jakiś taki święty spokój. Z cierpliwością zmagam się z nią co noc i nawet nie krzyczę ;P Poza tym wieczorami jestem miła dla męża, a wczoraj nawet obejrzałam z nim film! No dobra, miało być o Laurze, nie o mnie, ale dumna z siebie jestem no, choć nie mam pojęcia skąd mam na to wszystko siły i czasem zastanawiam się kiedy to się na mnie odbije, przewrócę się ze zmęczenia i nie wstanę. Oby tylko to nastąpiło w weekend co by H mógł przejąć pałeczkę opieki nad dziecięciem ;)



Co jeszcze... Laura uwielbia pieski :) Cóż, to po mamusi. U dziadków aż piszczała z radości na widok naszej jamniczki i huskiego. Z jamnikiem obchodzi się dość brutalnie - ciągnie za wąsy, za ogon, ale Tequilla nasza to usposobienie wyrozumiałości więc wszystkim torturom poddaje się potulnie, a gdy ma dość ucieka pod stół :) Husky z kolei doprowadza Laurę do spazmów radości, na sam jego widok mała aż krzyczy :) Oczywiście z tak dużym psem nie za bardzo wychodzi zabawa, ale wystarczy, że musknie jej sierść i jest cała szczęśliwa :))) Na pieski mówi "bibi", nie mamy pojęcia skąd jej sie to wzięło.

Uwielbia przytulaski i rozdawanie buziaków pod warunkiem, że odbiorca całusków cieszy się wystarczająco głośno :) Miniony miesiąc to jednak niezaprzeczalnie miesiąc miłości do taty. Gdy tylko tata wychodzi z pokoju jest płacz, a gdy wracając z pracy pojawia się w drzwiach, Laura od razu rzuca to co ma w rączce i biegnie z otwartymi ramionkami. Wczoraj dosypiałyśmy rano po ciężkiej nocy i obudziłyśmy się, gdy H już wyszedł do pracy. Laura od razu wybiegła z sypialni krzycząc "baba, baba" :) 

Generalnie wszystko na duży plus, tylko to spanie cholerne pozostaje... Wczoraj wymacałam jej wychodzącą dolną lewą 4 i 5. Na pewno jej doskwierają, bo Laura znowu zaczęła atakować nas zębami. Podaję jej przed spaniem nurofen, ale jak widać niezbyt działa. A może to nie o to chodzi, no bo przecież zęby czy nie zęby jeszcze się nie zdarzyło, żeby przespała ciągiem dłużej niż 4h :(

Wiem, wiem, będzie lepiej. O tym myślę i tego się trzymam ;)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Święta, Nowy Rok i nadrobienie zaległości :)

Melduję się z powrotem, z okropnymi zaległościami blogowymi i jeszcze większymi wyrzutami sumienia, że nawet nie udało mi się skrobnąć posta z noworocznymi życzeniami :(

Dziewczyny, prostuję to już teraz, natychmiast. Życzę Wam by 2016 rok był dla Was naprawdę pomyślny, by był taki jak sobie tego życzycie. Żeby spełniły się Wasze marzenia, rozwiązały problemy, znikły zmartwienia :*

Teraz piorunem o naszych Świętach i Sylwestrze, bo czeka na mnie góra prasowania :S

Było naprawdę miło i intensywnie. Choć i z dreszczykiem. Ten dreszczyk zafundowała nam Laurencja już w wieczór przed Wigilią. Po euforii wywołanej przyjazdem H wreszcie udało mi się ją położyć spać by po kilku godzinach lecieć na łeb na szyję do przeraźliwie krzyczącej i haftującej na wszystkie strony Laury :( Nie wiadomo o co chodziło, ale z treści żołądkowych wnioskuję, że krupnik babci jednak jej nie podszedł pomimo, że poprzedniego dnia zjadła go ze smakiem i bez żadnych rewolucji. Taka sytuacja. 


W Wigilię łezka mi się w oku kręciła na wspomnienie o Wigilii 2014, podczas której nie dane nam było nawet zasiąść razem do stołu - kolkowa Laura obudzona dosłownie na minutę przed wieczerzą darła się w niebogłosy, a ja modliłam się tylko by to wszystko już się skończyło. Cóż, w tym roku było znacznie lepiej :) Laurusia w swoim krzesełku pojadła chlebka, ziemniaczki. Rybką jeszcze pogardziła, ale daję jej czas ;)



Oczywiście wszyscy nie mogliśmy doczekać się jej reakcji na prezenty, także dość szybko przeszliśmy do punkt 2. Pierwszym prezentem, na którego się rzuciła, był osiołek na biegunach, czyli prezent od dziadków. Laura aż oniemiała na jego widok, a potem elegancko obróciła się kuperkiem i pobiegła oglądać resztę zdobyczy. Z osiołkiem tak naprawdę zaprzyjaźniła się dopiero kolejnego dnia. Gdy tylko się rano obudziła, zaczęła się ewakuować z łóżka mając nas liczących na chociaż jeszcze 30 minut snu dzięki cycusiowi gotowemu już do akcji głęboko w poważaniu. Z sypialni pobiegła prosto do osła i krótkiej chwili namysłu wypięła kuperek i idąc kroczkami do tyłu dość wymownie pokazała nam o co chodzi :)


Resztę prezentów popakowałam w torby by mogła sama je z nich powyciągać. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo Laurusia nasza uwielbia wkładanie/wykładanie/układanie itp. Dostała od nas pierwsze zestawy Lego Duplo. Uwielbia je ona i uwielbiamy je my :) Ja bardzo! Tylko H z politowaniem pyta mi się od czasu do czasu kto tak naprawdę się nimi bawi :]



Cieszę się ogromnie, że wszystkie prezenty okazały się udane. Oczywiście na dzień przed Wigilią, gdy je pakowałam, przyznałam się sama przed sobą, że zdecydowanie przesadziłam co do ich ilości i wykorzystując tą chwilę jasności umysłu odłożyłam kilka sztuk na Wielkanoc. Przynajmniej będę miała z głowy poszukiwanie.



Po Świętach H wrócił do Wrocławia, a my zostałyśmy jeszcze u moich rodziców. Nie byliśmy do końca zdecydowani co zrobić ze Sylwestrem, ale ostatecznie zostaliśmy u dziadków, a H do nas znowu dojechał. To naprawdę ogromnie ułatwienie dla nas, że do Wrocławia nie jest już tak daleko jak do Krakowa. W Sylwestra Laura urzędowała do 22, po czym zasnęła w ramionach taty :) Spała tak twardo, że nie obudziły jej nawet naprawdę głośne fajerwerki, czego najbardziej się bałam. Nasza córcia była tak grzeczna i wspaniałomyślna, że z jazdą ze spaniem poczekała na nas aż już porządnie śpiący położymy się do łóżka. Ogólnie spanie to u nas ostatnio jakaś masakra, ale o tym napiszę następnym razem w poście podsumowującym 15 miesiąc.

Sylwester mieliśmy zatem mało szampański, za to bardzo rodzinny. Mama przygotowała wspaniałą kolację, przyjechała też moja babcia. Babcia... przyprawiła mnie niestety o zgrzytanie zębów. Nie wiem czy to już jej normalny stan związany z zaawansowanym wiekiem czy to jakiś gorszy humor, ale przez cały wieczór zabijała mnie swoimi komentarzami typu a czemu dajesz jej jedzenie ze słoiczka, a skąd wiesz co w nim jest, a to nie może być dobre, a dajesz jej za mało... było nawet "w tej chwili proszę przygotować jej kaszkę". Normalnie ręce, cycki wszystko mi opadało i tylko pozostało zagryzanie zębów. Po kątach każdy z domowników podnosił mnie na duchu, ale nie zmieniło to faktu, że szlag mnie trafiał. Wchodzić w dyskusję nie było warto, więc tylko puszałam jej komentarze mimo uszu choć chwilami myślałam, że nie wytrzymam. Miałam wrażenie, że babcia zupełnie nie zastanawia się nad tym co mówi, mówi tylko by mówić. Może to taka jej reakcja na odzyskanie wolności...? Krótko przed Bożym Narodzeniem zmarła jej mama, czyli moja prababcia, o której tu kiedyś pisałam. Prababcia miała 106 lat, opiekowała się nią właśnie babcia, jej córka. Prababcia była osobą o naprawdę trudnym charakterze, dała babci mocno w kość. Mam wrażenie, że babcia teraz po jej śmierci aż zachłysnęła się wolnością i nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co klepie bez przerwy, grrrr....



Teraz aklimatyzujemy się we Wrocławiu, który zaskoczył nas kompletnie zimową aurą! U moich rodziców było prawie wiosennie. Wracając do domu za Poznaniem nagle wjechaliśmy w zimowy krajobraz, a tu na miejscu niespodzianką okazał się nie tylko śnieg, ale też temperatura sięgająca -16. Mieszkanie nieogrzewane przez kilka dni było zimne jak lodówka. Na dzień dobry mieliśmy w nim zaledwie 16 stopni. Szybko odkręciliśmy wszystkie kaloryfery na maksa, ale niestety dość sporo czasu zajęło ogrzanie go do jakiejś normalnej temperatury. Następnego dnia gnaliśmy po grzejnik elektryczny i ten nam ratuje tyłek choć okropnie osusza powietrze. Dzisiaj Laura obudziła się z sapką a ja już w środku nocy gnałam do łazienki balsamować całe ciało. 

Resztę dopiszę jutro jak dobrze pójdzie. Po tak długiej nieobecności mam w domu mnóstwo roboty, sprzątanie, pranie i góra prasowania, a Laura śpi już tylko raz dziennie :-]