czwartek, 31 marca 2016

Houston, mamy problem

Oj mamy, mamy... Po Wielkanocy i innych atrakcjach ledwo żyjemy. Wszyscy troje, cała nasza familia. A miało być tak pięknie...

Laura już, już zdrowiała, już zaliczyła kilka żłobkowych dni i wszystko zmierzało ku spokojnym, harmonijnym i rodzinnym świętom u dziadków... Aż tu w piatek odebrałam ją od niani z glutem do pasa. Aż mi się żal jej zrobiło, bo gdy stanęłam w drzwiach była porządnie osmarkana (dlaczego nikt jej nosa nie wytarł, się pytam?). Zirytowałam się jeszcze bardziej, gdy pani Ania powiedziała, że gdy byli na dworze okropnie jej leciało z nosa, a tego dnia było naprawdę chłodno i mokro toż nie widzi, że jedno dziecko przejawia właśnie pierwsze symptomy przeziębienia tym bardziej, że Laura dopiero co wróciła do niej po chorobowej przerwie :S Łudziłam się jeszcze, że glut zniknie tak samo niespodziewanie i szybko jak poprzedni, ale częstotliwość wycierania laurowego nosa jeszcze do południa utwierdziła mnie w przekonaniu, że tym razem będziemy mieli mniej szczęścia. No i się nie myliłam. Wielkanoc minęła nam zatem u dziadków pod tytułem gluta do pasa i to niestety nie tylko laurowego. Pokładliśmy się wszyscy, a na końcu ja :S

Do tego doszedł nieprzechodzący kaszel, upierdliwy w szczególności w nocy. Laura budziła nam się co chwilę wypluwając sobie płuca. Kaszlała tak mocno, że kończyło się na wymiotach. A te z kolei skutkowały totalnym wybudzeniem i walczeniem z jej ponownym uśpieniem trwającym do 3-4 godzin. Normalnie cud miód i orzeszki. I miej tu po takiej nocy dobry humor. Laura była niedospana, my wykończeni i też smarkający. Dodatkowo w takich kryzysowych chwilach zamiast jakoś wspierać się wzajemnie z H. skaczemy sobie do gardła. Cóż, mamy tak od samego początku, od kiedy tylko Laura pojawiła się na tym świecie. Ciężko więc było postarać się o świąteczną atmosferę chociaż robiliśmy co w naszej mocy :-]

Całe szczęście, że przy tym upierdliwym kaszlu i wiecznie cięknącym nosie Laura w ciągu dnia zachowała dobry humor. Poza tym mieliśmy w pogotowiu dziadka, w którym Laura tym razem totalnie się zakochała. Mój tato uwielbia wszelkie zabawy ruchowe, wygłupy na łóżku, podskoki, gilgotki, jest też niezłym budowniczym Lego czyli robi wszystko to co aktualnie Laurencja uwielbia. Dziadek był więc okupowany na każdym kroku, Laura dawała mu buziaczki i słodko się przytulała :) Miód na moje serce. Zaraz po dziadku największą euforię budziły w Laurze pieski. Gdy tylko je widziała wydawała z siebie okrzyk zachwytu. Do naszej jamniczki podchodziła zupełnie na luzie, śmiało ciągnęła ją za ogon i uszy :) Do większego z piesków (husky) bardzo się wyrywała, ale gdy tylko ten zbliżył się niebezpiecznie blisko do Laurencji ta od razu uciekała :) Oczywiście za każdym razem ciekawość zwyciężała i Laura z powrotem biegła za psem.

Wreszcie w wiosennej kurtce!

Jadąc do dziadków nie zabrałam żadnych zabawek wiedząc, że za parę dni i tak będziemy wracali z nowym balastem. Rozdawania wielkanocnych prezentów Zajączek zaczął więc ciut wcześniej, ale głęboko wierzę, że w tym roku Laurze jeszcze wsio jedno ;-) Dostała dwa komplety Lego, w tym jeden wypasiony z aż trzema ludzikami, kubeczki do układania, które być może z założenia są dla maluchów, ale Laura je uwielbia :) i koszyczek z plastikowymi warzywkami. Oczywiście największym hiciorem są klocki. Laura codziennie się nimi bawi, a ludziki nie odstępują jej przez większą część dnia. Kubeczkami docelowo miała bawić się podczas kąpieli, ale uwielbia wkładać w nie... ludziki Lego :P i karmić z nich swoje misie więc się nie wtrącam i nie wynoszę niczego do łazienki. O koszyczku z kolei myślałam, że ją zachwyci, bo Laura od dawna podkrada mi przeróżne torebki, nawet te zwykłe foliowe i pakuje do nich swoje pierdołki, ale uwagi swojej właścicielki koszyczek doczekał się dopiero wczoraj :)

Pierwsza dłuższa posiadówka nad koszyczkiem

Powracając do Wielkanocy, oczywiście minęła zbyt szybko! Poza tym przez te choróbska nie mogliśmy nawet nic użyć z tej pięknej wiosennej pogody :( Ogródek zachęcał do spacerów, słonko pięknie świeciło, pieski zapraszały do zabawy, a nam pozostało tylko obserwować to wszystko przez okno. Ja swój kryzys przeżyłam w niedzielę. Naprawdę, gdyby nie to, że zapakowałam nas dokładnie na weekend bardzo uważając by nie zabrać zbyt dużo ubrań, zostałabym z Laurą jeszcze parę dni i skupiła się na dochodzeniu do siebie zwalając częściowo opiekę nad dzieckiem i sprawy okołodomowe na rodziców :P Ale niestety, tym razem przyszło mi pożałować tak rozważnego pakowania i w poniedziałek pognaliśmy do Wrocławia. Laura drogę powrotną praktycznie całą przespała, a ja jeszcze raz doceniłam krótszą drogę jaka dzieli nas od dziadków. 

We Wrocławiu postanowiłam, że nie puszczę Laury do żłobka dopóki nie dojdzie do siebie więc zaraz we wtorek pomaszerowałyśmy ponownie do lekarza. Tym razem trafiłyśmy do innej pani doktor, która zrobiła na mnie o wiele lepsze wrażenie. Świetne podejście, żadnego otwierania na siłę buzi i tym podobnych, bez pośpiechu, spokojnie wysłuchała moich obaw. Pani doktor jak się okazało jest mamą chłopca mlodszego o miesiąc od Laury, w dodatku także karmi go piersią i bardzo pochwaliła mnie za to, że jeszcze Laury nie odstawiłam. Powiedziała by karmić do co najmniej 2 lat, bo teraz jest już za bardzo świadoma i zerwanie naszej więzi byłoby dla niej szkodliwe. Eghhh... co lekarz to inna opinia. Ale dla odmiany miło było posłuchać kilku pochwał, bo zarówno nasz krakowski pediatra (kobitka około lat 50) i nawet mój ginekolog mnie ochrzanił za tak długie karmienie. 

Od lekarki dostałyśmy Bactrim i przykazanie by wychodzić na dwór :D Dzisiaj wreszcie glut, choć wciąż minimalnie obecny, siedział grzecznie w nosie więc ustąpiłam i wysłałam znudzone dziecko do niani. Musiałybyście widzieć z jaką radością weszła do żłobka i od razu z wielkim uśmiechem wskoczyła na rączki do pani Asi, do której jak dotąd podchodziła ze sporą rezerwą. Co więcej, gdy już wróciłyśmy do domu i Laura wstała z drzemki, poszła na korytarz po swoje butki i kurtkę i bardzo wymownie pokazywała mi, że ona chce wyjść! Już się boję weekendu :)

Nom, na dzisiaj to tyle. Oczywiście przez te choroby zupełnie nie miałam głowy i zapału do blogowania i tym samym porobiły mi się kolejne zaległości :S Do nadrobienia w najbliższym czasie - słowo!

wtorek, 22 marca 2016

Niezbyt wesoły początek wiosny

No u nas niestety niezbyt wesoły, bo kompletnie chorobowy. Z tym, że najgorsze już chyba za nami więc wraz z 21.03 jest i światełko w tunelu. W środę Laura po południu zupełnie nagle zaczęła okropnie kaszleć i tym samym zaliczyła swój kolejny pierwszy raz. Pierwszy w życiu kaszel. Bidulka moja, początko bardzo się go bała więc gdy tylko zaczynał się atak kaszlu, Laura uderzała w płacz, który z kolei tylko nasilał kaszel. Pomogło nasze bicie brawo, przynajmniej przestała się bać. Czwartek i piątek spędziłyśmy więc w domu, a posiadówkę rozpoczęłyśmy od wizyty u lekarza. Początkowo nie brałam lekarza pod uwagę, bo jakoś nie pasowało mi by iść do niego tylko z kaszlem. W nocy z środy na czwartek Laura kaszlała jednak tak jakby miała sobie płuca wypluć, z płucek dochodziło szemranie, normalnie jedno wielkie nieszczęście. Zaraz z rana pognałyśmy więc do przychodni, ale pani doktor potraktowała nas trochę ... hmmm, miałam wrażenie, że z politowaniem. Przytaknęła na syropek na kaszel, w który sama już się zaopatrzyłam, potwierdziła psikanie spreyem gardła, które zostało nam jeszcze z poprzedniej choroby, a z nowych zaleceń to poleciła mi... zakraplać dziecku nos solą morską i gdyby była wydzielina, to odciągać, najlepiej Katarkiem. I wrócić za tydzień, jeśli nie minie. Trochę się we mnie zagotowało, ale sama już nie wiedziałam czy to lekarz konował czy ja przesadzam. W piątek wieczorem doszedł oczywiście katar :( I brak apetytu, i senność i ogólne niezadowolenie z życia. Podsumowując, ciężki weekend za nami.

W poniedziałek katar magicznie zniknął, a kaszel jakby zmalał więc po krótkim wahaniu zawiozłam Laurę do niani. Ależ się ucieszyła! :) Gdy po nią przyjechałam była roześmiana, radosna, normalnie cudowne dziecko! I dostałam pierwszą laurusiową pracę - same zobaczcie ;-)


Dzisiaj z kolei niania mi zakomunikowała, że Laura przygruchała sobie chłopaka :D Podobno prowadza się z Mieszkiem za rączkę, ojjj jakbym chciała to zobaczyć :DDD Odpowiedziałam z przekąsem, że laurowy tata na pewno bardzo się ucieszy :-]

Poza tym mam już serdecznie dosyć zimy i tych jej upierdliwych powrotów. Zupełnie nie wiem jak Laurę ubierać do niani, bo gdy ją do niej wiozę jest najczęściej około 5 stopni, a gdy ją odbieram 10. W dodatku muszę brać pod uwagę, że bawią się w pomieszczeniu, ale też dość często na dworze. Mam już wielką ochotę wymienić jej kurtkę na wiosenną i zapomnieć o rajstopach, no ale niestety, poranny chłód jeszcze mi na to nie pozwala. Sama też mam już serdecznie dość zimowych buciorów i tych płaszczy, grubych kurtek i innych pierdół. Jak ja marzę by pognać na siłownię w trampkach i polarku! Mam wrażenie, że od strony logistycznej jazdy do niani będą znacznie łatwiejsze. 

Siłownię nie odpuszczam i na ile tylko pozwala mi laurowe zdrowie chodzę codziennie. To już ponad miesiąc jak rozpoczęłam treningi. Miałam nadzieję, że po takim czasie będą widoczne już pierwsze wyniki, ale doopa. Waga stoi w miejscu, wymiarowo prawie się nie zmieniłam. Kilka centymetrów ubyło w biodrach, to tyle. Oczywiście czuję się znacznie lepiej, mam wrażenie, że ciało jakby nabrało jędrności, ale nie oszukujmy się, liczyłam na większe efekty. Nie wiem czy robię coś źle, czy powinnam jeszcze być cierpliwa. Miałam nadzieję, że sport okaże się wystarczający, że obejdzie się bez wprowadzania diety, ale chyba muszę na poważnie zacząć układać menu w wersji light. Problem w tym, że nie umiem gotować tak by dla mnie to było light, a dla Laury i H. pełnowartościowy posiłek. Poza tym u nas w domu chyba nikt nie lubi mięsa gotowanego :S Mam świadomość, że jemy za dużo smażonych dań, ale co zrobić gdy takie smakują najbardziej? Najchętniej wybrałabym się do dietetyka, ale niestety jest to dość kosztowna fanaberia. 

W sprawie pracy zostałam zaproszona na drugą rozmowę co na kilka dni poskutkowało u mnie kompetnym mętlikiem w głowie. No ale powiedziało się A, przyszła i kolej na B. Czekam z niecierpliwością, jestem ogromnie ciekawa jakie rezultaty to wszystko przyniesie...

W piątek wyjeżdżamy do moich rodziców na święta. Niby niewiele czasu minęło od poprzedniej wizyty, ale ostatnio dziadkowie za bardzo nie mogli nacieszyć się wnuczką z racji na jej podły humorek i gorączkowanie :S Liczę więc na to, że tym razem dopisze i pogoda i laurowe samopoczucie. Cieszę się, że w tym roku będziemy mogli spędzić Wielkanoc rodzinnie. Rok temu H. akurat zaczynał pracę więc musieliśmy przeprowadzić się do Krakowa bodajże tydzień przed Świętami. Smutno mi trochę było, bo niby tak blisko już byliśmy, tzn. w Polsce, a jednak wciąż nie na tyle by być razem. 

Na koniec jeszcze ząbkowa aktualizacja: mamy dolne trójeczki! Czy to znaczy, że niedługo wyśpię się w nocy??? ;-)

Laurencja rozpoczyna dzień od posiadówki z misiami


wtorek, 15 marca 2016

Laurencjowe poczynania

W ciągu ostatnich kilku dni pojawiło się kilka perełek, które szybciutko muszę opisać.

Nie, nie, nie przespaliśmy jeszcze ani jednej nocy. Ani nawet 5h. Szczerze mówiąc, jest chyba jeszcze gorzej, ale wreszcie wychodzą nam brakujące trójeczki (czwórki już mamy i Laura przekomicznie wyglądała z czterema dziurami w uzębieniu :)). Wszystkie, a jakże. Ale nie o tym chciałam!

Przede wszystkim mamy pierwsze nowe słowo od ....bardzo długiego czasu :) Kto zgadnie co nim jest? :) Hue hue, Laurencja coraz bardziej daje nam znać o swoim charakternym usposobieniu. Długie wobec tego nie jest, ale jakże istotne w codziennym życiu! NIE, proszę Państwa, NIE! 



Od wczoraj naszą rodzinną rozrywką są więc takie dialogi:
- Laura, zjesz ciasteczko?
- Nie.
- A może zjesz ciasteczko?
- Nie.
- A zjesz kanapkę?
- Nie.
- A kochasz mnie?
- Nie :))))

Drugim dokonaniem jest przełamanie lodów u niani. To znaczny nigdy, odpukać, źle nie było, ale od ubiegłego tygodnia Laura przechodzi tam samą siebie. Gdy ją odbieram jest super radosna, śmieje się w głos, krzyczy do dzieci, zaczepia ich, normalnie pełna interakcja! Do tej pory Laura bawiła się raczej obok dzieci solo. Teraz podobno coraz częściej bawi się już z nimi, a dzisiaj nawet doszło do jakiś przytulasków :)))

Co do przytulasków, mieliśmy okazję poobserwować Laurę w tym temacie w sobotę, gdy złożyliśmy wizytę naszym sąsiadom - mojej koleżance i jej córce - żłobkowej koleżance Laury z racji na to, że niedawno powiększyła się im rodzina. Laurze początkowo włączył się tryb "wstydzę się". Tak, tak, to też nowość. W szczególności w obecności facetów, np. w windzie :-] A tam przywitał nas w drzwiach tata rodziny :) Laura przez pierwsze 30minut była jak słup soli, niby interesowała się nieśmiało zabawkami Lenki, ale wszystko w odległości 0,5m od mamy. Lenka jest starsza i bardzo żywiołowa, szybko więc zabrała się za przytulanie Laury. A Laura sztywna jak tyczka zupełnie nie wiedziała jak się zachować :) Gdy dzisiaj usłyszałam od pani Ani, że Laura przytula dzieci, pierwsze co pomyślałam to, że odrobiła lekcję od Lenki :) Uczy się to nasze dziecko tak szybko, że aż strach się bać! 

Przy okazji napiszę ku pamięci, że wreszcie mamy poprawę w kwestii laurowego apetytu. Mm w butelce to był strzał w dziesiątkę i teraz Laura przez większą część dnia urzęduje z butelką w ręce. Wypija całą butlę rano i wieczorem przed kąpielą. Rano, oprócz mleka podaję jej też kanapki, ale najczęściej ich konsumpcja kończy się dokładnym wylizaniem dżemu i miodu, tudzież masła :) Do niani daję jej kilka ciasteczek orkiszowych i dwie kanapki, ale Laura zjada tylko te pierwsze. Z kanapkami rozprawia się w aucie podczas jazdy do domu. Wtedy przychodzi czas drzemki, a więc i cycka. Gdy się budzi, podaję jej jeszcze raz pierś, bo często przy niej dosypia. Początkowo myślałam, że moje mleko ją nasyca i czekałam trochę z podaniem obiadku. Błąd! Od kiedy zła passa minęła, Laura już w 10minut po ostatecznym obudzeniu się, przysuwa sobie krzesełko do karmienia i ściąga z półki śliniak i jazda, mama, dawaj żarcie! Jak nie ma natychmiast to jest złość i krzyk! Muszę mieć dla niej już wcześniej coś przygotowane by móc jej szybko podać. No i nie może to być kaszka czy słoiczek. Na początku, gdy jeszcze nie rozszyfrowałam kiedy włącza jej się głód, gotowałam na szybko jakąś zupkę, ale wiadomo, to trwało. Poza tym gotowanie z Laurą wyjącą i uwieszoną na mojej nodze to już dla mnie level hard. Chciałam więc na szybko podać jej cokolwiek, padło na kaszkę, potem na słoiczek. Jezzzzu, jaki był wkurw! Kaszka na ścianie, musiałam szybko zmykać z talerzami. Niestety Laura rozbrykała się w międzyczasie z ciasteczkami i chociaż zawsze daję jej takie zdrowe ciasteczka z minimalną ilością cukru, to trochę martwi mnie częstotliwość z jaką się o nie dopomina ;-]

A tymczasem u mnie znowu młyn, co z pewnością widać po mojej (nie)obecności w blogosferze. Czytam Was w miarę regularnie, ale na komentarze nie zawsze starczy czasu. Nałapałam trochę zleceń z terminem na juro, mam też nagraną jedną rozmowę kwalifikacyjną. Mam trochę mieszane uczucia, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Przede wszystkim, pomimo, że widzę, że Laura raczej dobrze odnajduje się u niani, trudno mi zostawić ją tam na dłużej. Podczas naszej sobotniej wizyty u znajomych, temat nagle zszedł na dzieci popłakujące u naszej niani. Mąż koleżanki powiedział mi pół-żartem, że gdy odbierał córkę jakiś czas temu (akurat wtedy spotkaliśmy się w bramie, on już wychodził z Lenką) było mu żal naszej Laury, bo na jego widok w drzwiach się rozpłakała. Strasznie to we mnie uderzyło, choć pewnie przesadzam. Wszystko miało miejsce jakieś 3 tygodnie temu, ale i tak nie pasuje mi to do humoru Laury, w którym zazwyczaj zastaję ją, gdy ją odbieram. Ale tak to chyba już jest, że dzieci, choćby najlepiej się bawiły to jednak z niecierpliwością czekają na mamę :S




poniedziałek, 7 marca 2016

Przeżyć weekend

Wiecie, że od niedawna lubię poniedziałki? Tak, a dokładnie od wtedy, gdy Laura zaczęła chodzić do niani. Nie, nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem tą wyrodną matką, która nie może się doczekać by pozbyć się choć na chwilę dziecka. Wręcz przeciwnie. Bardzo lubię te nasze rodzinne leniwe chwile. Ale... nasza córcia już chyba nie :) 

Ewidentnie ją nosiło. Pomimo wszystkich zabaw, jakie staraliśmy się zainicjować, nudziła się na całego :) Była wkurzona, zirytowana. I uparta. No i "tatowa". Tylko tata i koniec. Mama poszła w odstawkę, więc podczas gdy H. uskuteczniał zabawy i przytulaski, mama leniwie wertowała Facebook ;-)

W ten weekend milion razy przećwiczyliśmy wchodzenie na i do pudełka. Na dywanie i na podłodze. I nie, Laurencji nie odpowiada, gdy asekurujemy ją siedząc na kanapie. Mamy stać na środku pokoju i pomagać księżniczce :)

Swoje 5 minut przeżywają gumowe kręgle. Myślałam, że to trochę zakup-niewypał, ale Laura po prostu oszalała na punkcie ustawiania ich w różnych miejscach i kombinacjach. I pięknie się nimi bawi, do czasu, gdy zaczynają się przewracać. Wtedy jest piiiiiisk i wkurw :) Charakterną mamy córcię, a jakże.

Ten weekend tak w większości minął nam przy akompaniamencie laurencjowego pisku. Sam miód na moje uszy, tym bardziej, że sobotę rozpoczęłam wizytą u dentysty o 8 rano. Po powrocie do domu czułam się, jakbym wciąż była w gabinecie :) A wyszłam z niego mocno zdołowana. Wiem, spóźniłam się, ale wcześniej naprawdę nie było okazji i dopiero teraz zaliczyłam pierwszy porządny przegląd po ciąży. Wiedziałam, że może być źle, ale wyrok mnie chyba trochę przerósł. 7 ubytków, w tym dwa w zębach już leczonych. A liczyć mam po jednym zębie na wizytę, czyli będzie super jeśli wyrobię się do końca roku :-///// Mam pecha jeśli chodzi o sprawy zębowe. Ciąża i karmienie pod tym względem mocno mnie zrujnowały. Najpierw ostre zapalenie dziąseł, teraz zęby jak ser szwajcarski. Dramacik.

Z pozytywów mogę jeszcze tylko dodać, że wreszcie uporałam się z choinką. Tak, wiem, śmiejcie się :) Używam sobie, że jest sztuczna i może stać do wiosny. Po prostu tak jak zawsze bardzo mi się spieszy by ją ubrać, tak nie mogę się zmobilizować by ją rozebrać. Bywało już, że choinką cieszyliśmy się do końca marca, także ten, w tym roku i tak nieźle mi poszło :P 

A dzisiaj wróciliśmy do naszego stałego rytmu. Laura z uśmiechem poszła do niani, ja z uśmiechem na siłownię. Tylko tata bez uśmiechu do pracy ;-P Laura, odpukać, dzisiaj w lepszym humorze. 

Korzystając z okazji, wszystkie kobitki, które mnie czytają - wszystkiego co najlepsze z okazji naszego jutrzejszego święta! Ponoć niby komunistyczne, ale mi się podoba ;-)


środa, 2 marca 2016

17!

Podsumowanie 17 miesiąca życia Laurencji znowu z niewielkim poślizgiem. Czasu brakuje mi już dosłownie na wszystko, a nie chcę rezygnować z siłowni więc wciskam odrabianie zaległości pomiędzy inne obowiązki, a przynajmniej staram się :)

17 miesiąc był trochę pokręcony.  Z jednej strony wyraźny postęp i rozwój, z drugiej lekki regres.

Przede wszystkim Laura pięknie już sama je. Coraz rzadziej sięga do talerza rączką. Łyżeczką operuje już naprawdę świetnie, nawet trzymając jedną rączką kubeczek z jakimś deserkiem, a drugą machając do paszczy :) Bardzo lubi nas karmić, a jakże. Największą frajdę ma, gdy może co drugą łyżeczkę podać mnie albo H. :) 



 To jednak wszystkie pozytywy okołojedzeniowe. Mamy wyraźny spadek apetytu u naszej Laurencji. Warzyw niemal nie przyjmuje, owoców podobnie, najchętniej wcina makaron (suchy!), ryż z jakimś niezbyt wyraźnym dodatkiem. A największą miłością są frytki i z racji, że innych warzyw na chwilę obecną w diecie Laury nie ma, pozwalam jej jadać je dość często. Frytki albo puree ziemniaczane - to wszystko, co Laura zjada z warzyw. Na cokolwiek zielonego (wczoraj wymieszałam makaron w rozdrobnionych brokułach) reaguje takim obrzydzeniem jakby miała za chwilę hafta puścić :S Słoiczkami też już gardzi od dłuższego czasu więc przestałam je kupować. Na śniadanie do tej pory jadła kaszkę, teraz zjada ją od wielkiego święta. Najczęściej podskubuje kanapki, najchętniej z masłem, ale w bardzo niewielkich ilościach. Najgorzej jednak jest z obiadem. Takim jej mini-obiadem w południe, bo normalny obiad jadamy gdy tata wraca z pracy, czyli około 17. Na ten jej obiad najczęściej podaję jej jakąś zupkę albo coś z dnia poprzedniego, ewentualnie słoiczek. Niestety, gdy wracamy od niani o 12, Laura jest już bardzo śpiąca i nie ma ochoty na nic do jedzenia, a gdy się budzi z drzemki około 14-15 jest opita moim mlekiem i chyba za bardzo głodu nie odczuwa, bo wciśnięcie w niej cokolwiek to nie lada wyzwanie. Najłatwiej idzie jeszcze z turecką zupą z soczewicy, którą nota bene wszyscy bardzo lubimy, no ale jak często możemy ją jeść??? :) Pocieszam się, że dziecko się raczej nie zagłodzi więc cierpliwie czekam, aż ten gorszy okres minie, ale wyrzucanie nietkniętych dań już mnie trochę irytuje. Do tego smaków Laury zupełnie nie da się przewidzieć. U rodziców podczas urodzinowej imprezy zasmakowała w ... konserwowych oliwkach :) Bałam się, że staną jej na żołądku, ale zjadała je z takim smakiem, że żal mi było jej odmówić. Oliwki zostały przyjęte, rewolucji nie było :) Odetchnęłam z ulgą, tym bardziej, że babcia znowu mnie podsumowała, że Laura je zjada, bo z pewnością jest głodna (!!!!!).


Pierwsze selfie naszej córci :)

Pozostając w temacie jedzenia, pozwolę sobie opisać największy regres. Otóż podczas gdy ja tu cichaczem kombinuję jak odstawić Laurencję od cycka, ta nagle oszalała dosłownie na jego punkcie. Nigdy dotąd nie było tak, by Laura domagała się cycka w ciągu dnia, a teraz mamy istny dramat. Czuję się trochę jak dojna krowa, gdy moje dziecko na sam mój widok rzuca mi się do dekoltu i ciąąąągnie mi bluzkę, oczywiście w najmniej odpowiednim momencie. Pisałam już chyba tu kiedyś co moja mama sądzi o karmieniu dziecka ponad rocznego... Krótko mówiąc, uważa, że Laurę powinnam odstawić już dawno temu. Podczas weekendu, gdy byliśmy u rodziców, czułam wręcz stres (!), gdy Laura zapuszczała się w moją stronę, a robiła to non stop! W ogóle w ten weekend przeszła jakiś kryzys, bo wciąż była jęcząco-marudząca i tylko mamowa, a w dodatku co chwilę temperatura wzrastała jej do 37 stopni. Niby niewiele, ale widać było, że źle się czuje. Wciąż musiałam ją nosić, przytulać i ... karmić :[ Po powrocie do Wrocławia wpadłam na pomysł by w chwilach, gdy Laura wiesza mi się na dekolcie podać jej mm w butelce. Chyba zadziałało, bo Laura wczoraj wypiła na dwie raty aż 200ml i co najważniejsze zostawiła mnie w spokoju ;) Mam nadzieję, że szybko jej się butelka nie znudzi...

 ... ale, że znudzę jej się ja! Oczywiście uwielbiam wszystkie buziaczki, przytulaski, kocham tą małą główkę na moim ramieniu czy kolanach, ale Laura chwilami przechodzi samą siebie i tak jak do tej pory nie było problemu by się czymś na chwilę zajęła i pozwoliła mi np, ugotować szybki obiad, teraz to wyższa szkoła jazdy, bo po mniej więcej 3 minutach mam ją przy sobie, zawodzącą "mama, mama", a gdy ignoruję, potrafi mi się znienacka wgryźć w nogę, gryzoń jeden! Okropnie się boję, że zrobi to akurat wtedy, gdy będę miała w ręce coś gorącego...




Teraz o spaniu. Tu będzie krótko, bo NIESTETY jak dotąd nic się nie zmieniło. A, przepraszam. Zmieniło się na gorsze, a jakże. Teraz zamiast zasypiać przy cycku w nocy jak dotąd, po kilku minutach ssania odrywa się z płaczem i siada. Suma sumarum muszę wstać, włożyć ją do łóżeczka i bujać. Czasem po 4-5 razy w nocy więc nie pytajcie jak bardzo mam dosyć. Niestety nic się nie zanosi byśmy w najbliższym czasie przespali całą noc, ale nie tracę nadziei, że w końcu ta chwila nadejdzie.



 Dobra, koniec marudzenia. Oprócz tego Laurencja jest mega kumata i niesamowicie pocieszna :) Bardzo cieszy mnie, że do niani chodzi z taką ochotą. Rano mam wrażenie, że czasem nie może się doczekać i sama już przynosi swoje butki :) Wciąż jest na etapie wkładania rzeczy i wyciągania więc wszystkie pudełka i kartony, a nawet puste butelki, są najlepszą zabawką. No i Lego, niezmiennie. Laura jest coraz bardziej precyzyjna i łączenie klocków przychodzi jej z coraz większą łatwością. Poza tym uwielbia włazić wszędzie tam, gdzie nie powinna :S :S :S Wspina się na pudełka, na kanapę, na próg przy drzwiach balkonowych (ale zejść się z niego boi, więc sterczy tam krzycząc "mama!" i wyciągając łapkę na pomoc po to by dosłownie po sekundzie wejść tam z powrotem), lubi też wchodzić do swojej pustej wanny i ćwiczyć wchodzenie i wychodzenie tryliard razy, oczywiście z naszą asystą, a jakże. Nasza księżniczka wyciąga znacząco łapkę w naszą stronę i żąda pomocy :) Bardzo lubi wieszać ze mną pranie i ogólnie grzebać w naszych rzeczach, najczęściej wyciągając je ku mojej zgrozie z kosza na brudną bieliznę. Wybiera wtedy najczęściej coś swojego albo, olaboga, moje majty i wiesza sobie na szyi :) Moja gonitwa za Laurencją obwieszoną takimi zdobyczami to już w naszym domu normalka :P

U niani dzieci bawią się dość często plasteliną, co potem odnotowuję po zafajdanych paznokciach Laurencji. Pani Ania potwierdziła jednak moje przypuszczenia, że w temacie zadań plastycznych Laura to na razie zawodowa niszczarka :) Kredki też jeszcze nie zyskały jej sympatii, chociaż dopóki nie znudzi jej się wkładanie ich do pudełka to są ok. Gdy tylko zadzowni telefon, Laura nam go przynosi mówiąc "al" (tur. weź/trzymaj). Poza tym nie mówi praktycznie nic, tylko "mama", "baba", "pepe" (bohater tureckiej bajki) i czasem "bibi" na pieska. 

Jedną z jej ulubionych zabaw jest wchodzenie do swojego łóżeczka. Z jednej jego strony mamy wejście zamykane na zamek. Laura sama już sobie je otwiera, wchodzi do środka i tam szaleje.

Wydaje się już być całkiem rozumna. Bajki oglada z chyba większym zrozumieniem niż podejrzewaliśmy. Podśmiewuje się w wybranych momentach, niektóre, w szczególności te z tureckim Pepee zna już na pamięć i wie doskonale kiedy będzie np. piosenka, bo jeszcze zanim ona nastąpi zaczyna już kręcić dupką i wykonywać te same gesty co bohaterowie bajki. Gdy widzi krowę od razu mówi "muuu", także na koniec Złoci & Misia (którą bardzo polubiłyśmy) jest głos krowy choć jej nie widać i Laura też krzyczy "Muuu!".

Uwielbia też przytulaski, w szczególności do mamy ;P 

Jest słodka i kochana i powtarzam sobie, że te gorsze momenty to tylko przez zęby, które niestety wciąż nie dają jej wytchnienia. Mam nadzieję, że po tych cholernych czwórkach będzie jakaś przerwa, bo ledwo żyjemy :]


No, a teraz o weekendzie u dziadków. Było naprawdę miło chociaż jak już wspominałam, Laurze humor nie dopisywał. Impreza się udała, było wesoło, rodzinnie, tak jak lubię. Siostra moja, taka wyrośnięta już, że aż nie mogłam się napatrzeć :) Z każdym rokiem robi się fajniejszą osobą i ogromnie mnie to cieszy. Laura ma naprawdę udaną ciotkę :)