Tak oto Laurencja nasza najkochańsza skończyła przedwczoraj 22. miesiąc swojego jakże kolorowego życia :) Zanim napiszę o jej ostatnich osiągnięciach - szybka aktualizacja laurowego stanu zdrowia.
Laura ma się już dobrze, drogie ciocie (wujka chyba wśród Was nie ma, co? :)) W poniedziałek i wtorek była ze mną w domu. Większość tego czasu przesiedziała przed tv z rączką na podusi. Dopiero wieczorem, po powrocie do domu taty trochę się uaktywniała i ostrożnie zaczynała bawić. Czasem miałam wrażenie, że Laura boi się ruszyć, ale gdy wreszcie się odważy to idzie już z górki, dlatego sama zachęcałam ją do zejścia z kanapy, włączałam piosenki do tańcowania itp. Dzięki tym zabiegom Laura na tyle się rozkręciła, że o kanapie zapomniała, a zaczęła się normalnie bawić choć przez cały czas nie angażując przy tym lewej rączki. W środę rano mieliśmy niezłą zagwozdkę czy zawieźć ją do niani czy też zostawić jeszcze w domu. Poprzedniego dnia po południu Laura sama złapała mnie za rękę, zaprowadziła na korytarz i pokazała paluszkiem drzwi. Nie miałam sumienia jej odmówić, poszłyśmy więc na spacer. Jej zachowanie sugerowało więc, że czuje się już dobrze. Tylko lewa rączka wciąż odpoczywała... Suma sumarum H. zdecydował, że zostanie z nią w domu, a po południu wszyscy udamy się na kontrolę do naszej pani pediatry. Przyznam, że trochę się obawiałam jak sobie z Laurencją poradzi, bo to drzemka, bo to nocnikowanie itp. ale poradził sobie i to całkiem dobrze ;) Gdy wróciłam do domu Laura przywitała mnie rzuceniem się na szyję i ... tak, zarzuciła mi na szyję obydwie rączki :) H. opowiadał, że zupełnie nagle zaczęła ją normalnie używać. Do pediatry poszliśmy więc głównie po zwolnienie dla H. :] pani doktor obejrzała laurową rączkę i potwierdziła, że wszystko jest w znakomitym porządku. Uff... w czwartek Laura wróciła do niani.
Na tym jednak nasze wypadki tego tygodnia się nie skończyły.
Zaraz następnego dnia, w czwartek, tuż przed porą kąpania, Laura była już porządnie marudna. Wyciągnęłam więc awaryjny zestaw pisaków, żeby zająć czymś dziecko. Laurze rysowanie bardzo się spodobało. Już miałam odetchnąć i na spokojnie obejrzeć wiadomości, gdy dziecko moje strzeliło mi pisakiem prosto w oko. Taaaa.... taki ból to czułam ostatnio chyba w czasie porodu. H. myślał, że oko mi wypłynęło (ja też tak przez chwilę myślałam) i usilnie próbował zabrać mi ręce z twarzy i zobaczyć co się stało, a ja za cholerę otworzyć go nie mogłam. Gdy po kilkunastu (!) minutach mi się to udało, stwierdziłam z rozpaczą, że mam na maksa zamazaną wizję. Poważnie rozważaliśmy jazdę na pogotowie okulistyczne, ale gdy popatrzyłam na śpiącą Laurę i gdy pomyślałam o tym jak długo czekaliśmy na pogotowiu w niedzielę, od razu mi się odechciało. Poza tym liczyłam, że przejdzie... Niestety po 2, po 3, a nawet po 4 godzinach problem nie znikał. Ból zmalał, ale co chwilę gdy spoglądałam pod bliżej nie określonym kątem oko przeszywał ból jakby ktoś mi szpilę wbijał. Byłam lekko przerażona, bo nie dość, że praca, praca przed komputerem, to jeszcze czekało mnie prowadzenie auta... Przestraszyłam się jeszcze bardziej, gdy obudziłam się około 4 w nocy i wciąż źle widziałam. Całe szczęście, gdy obudziliśmy się o 7 widziałam już normalnie. Oko oczywiście bolało mnie cały dzień, ale przynajmniej wizja nie była już zamazana. Starałam się umówić na wizytę do okulisty, ale dooopa - wszystko w najbliższej okolicy pracy i domu bez szansy na wizytę przez najbliższy miesiąc. Musiałabym brać specjalnie wolne w pracy, żeby jechać na drugi koniec miasta. Na szczęście jest już ok więc chyba mogę sobie odpuścić.
No, a teraz po krótce o Laurencji.
W ostatnim miesiącu mamy dwa poważne osiągnięcia:
1) nocnikowanie.
Laura pięknie pokazuje, że ma ochotę usiąść na nocnik - albo ciagnie się za pieluszkę, albo wymownie na mnie patrzy albo łapie za rękę i prowadzi do łazienkowych drzwi by je otworzyć, Wtedy sama bierze nocnik i wraca przed telewizor :) Lubi siedzieć na swoim tronie. Czasem mam wrażenie, że wydusza coś na siłę, ale siedzi wytrwale aż w końcu się uda. Wszystkie kupki lądują już w nocniku (jak fajnie, że nie trzeba już latać ze śmieciami dwa razy w ciągu dnia :)), siuśki czasem też, ale na te jeszcze nie woła. Staram się często zostawiać ją w domu bez pieluszki i co godzinę - dwie sadzam na nocniku, żeby uniknąć wpadki. Nie zawsze się jednak udaje. Mnie to nie przeszkadza, bo wiadomo, że inaczej się dziecko nie nauczy, ale widzę, że H. strasznie irytuje wycieranie z podłogi siuśków. Często więc marudzi, żebym założyła jej pieluszkę i żeby nie musiał się już stresować kiedy nadejdzie ten moment ;) Trochę więc ze sobą w tym temacie walczymy, ale luzik. Na razie Laura jest mało świadoma siusiania.
2) mowa.
No tu może spektakularnych zmian nie ma, ale jednak od dłuższego już czasu do laurowego słowniczka doszło kilka nowych słów. Laurencja woła wesoła "ceeeś" (cześć), a ostatnio nawet coś na kształt "do widzenia: - tego nie potrafię nawet powtórzyć, ale gdy Mała się odzywa wszyscy rozumieją o co chodzi. Poza tym mówi "Niloya" - imię kolejnej bohaterki tureckich bajeczek, ostatnio zresztą ulubionej. Laura uwielbia właśnie Niloyę i tureckiego Pepee. Wczoraj gdy już praktycznie spała, oderwała się od cycka i z bananem na twarzy powiedziała "Nijoja! Pepee!" :) Mówi też "tak" i "daj" i jest przy tym wszystkim rozkoszna. Uwielbiam słuchać jej słodkiego głosiku :)))
Poza tym straszna z niej przylepka. Uwielbia się przytulać, a nawet wpadać sobie w ramiona. To ostatnio nasza ulubiona zabawa podczas zakupów w supermarkecie. Laura rozpędza się alejką z rozłożonymi rączkami i wpada mnie albo tacie w ramiona :)
Jest bardzo ruchliwym dzieckiem. Wciąż biega, wspina się, skacze. Czasem, gdy wieczorem po pracy padamy na twarz, dziecko niemal fruwa nam nad głowami. Wciąz tylko ratujemy ją od upadku... Gdy już niczego nie potrafi sobie wymyśleć, skacze po promieniach słonecznych, które odbijają się na podłodze :)
Kamienie. Kamienie to wielka miłość naszego dziecka. Na każdym spacerze są zbierane i potrafi wyczaić je dosłownie wszędzie. Przejście obok podjazdu czy kwietnika wyłożonego białym żwirkiem jest niemożliwe bez zebrania chociaż kilku zdobyczy... Niestety zdarza się, że Laurencja próbuje rzucać nimi w dzieci, psy oraz samochody :S :S :S ale najczęściej po prostu trzyma je w rączce, ewentualnie ładuje sobie do paszczy.
Pomału próbuje nowe smaki choć to wciąż idzie jej dość opornie... Mięsa w dalszym ciągu nie rusza. Surowych warzyw również. Daję jej co chwilę marchewkę albo ogórka albo paprykę do poskubania, ale po ugryzieniu góra 3 kęsów oddaje. Gotowane ziemniaki też już są ble. Frytki. Frytki mogłaby jeść codziennie, a ja coraz bardziej martwię się, że podając je (w rozpaczy i absolutnej ostateczności, bo nic innego nie chce) jednak dość często robię jej krzywdę. H. się na mnie złości, że są niezdrowe i na pewno ma rację, ale co zrobić gdy Laura potrafi niczego nie jeść? Staram się ją przetrzymać by porządnie zgłodniała, ale to nie działa.
Przez cały czas nas obserwuje i stara się naśladować. Bierze moją torbę i stara się ją nieść tak jak ja. Niemal codziennie wracając do domu kłócimy się przed drzwiami o klucz, bo Laura chce otwierać drzwi sama :) Gdy rozbijam tłuczkiem mięso, Laura wali w szafę czymkolwiek co ma pod ręką :D Bierze tablet i klawiaturę do niego, siada przy swoim stoliczku i uderza w klawisze :)
Jest kochana. A buziaczki daje ostatnio tylko mnie :D
Jest kochana. A buziaczki daje ostatnio tylko mnie :D