I znowu mam zaległości w pisaniu. Wszyscy ostatnio narzekają na brak czasu więc nie będę w tyle. Brakuje mi czasu! Zlecenia na kolejne tłumaczenia, pomimo że trochę zwolniły, wciąż regularnie przychodzą, a że niedługo będę musiała się pewnie trochę wycofać z pracy, na razie przyjmuję niemal wszystko. W moim zawodzie bardzo łatwo jest wypaść z rynku więc trzymam się kurczowo swojego miejsca, po cichu licząc, że gdy Laura się urodzi, H. przejmie pałeczkę i zajmie się nowymi zleceniami.
Poza tym w międzyczasie znowu dopadło mnie przeziębienie, które tylko jeszcze bardziej zmniejszyło moją wydajność życiową :) To już moje trzecie przeziębienie w czasie ciąży i naprawdę pojęcia nie mam skąd się bierze. To znaczy mam :-] ale wierzyć mi się nie chce, że to może być to. Otóż walcząc z żarem lejącym się oknami do mojego klimatyzowanego mieszkanka znowu pofolgowałam sobie z mrożonymi truskawkami, mea culpa :D Miałam ochotę na coś bardzo zimnego i coś mocno owocowego więc wyjęłam porcję truskawek, odczekałam aż lód puści i zblenderowałam je z sokiem jabłkowym. Frozen jak z kawiarni, po prostu miodzio. Wypiłam zaledwie jedną szklankę, H. również, i wieczorem już wiedziałam, że coś jest na rzeczy. A zawsze byłam tak odporna i chorowałam góra raz do roku. Teraz reaguję chorobą na zimny napój, podczas gdy H., przegrzewanemu w dzieciństwie do granic możliwości, nic nie jest. Przeziębienie uważam już za opanowane, chociaż było nieciekawie, włącznie z gorączką ponad 38 stopni. Pozostał tylko katar i kaszel, więc dramatu nie ma ;)
Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie u doktorka Aliego. Doktorek nie przestaje mnie zadziwiać, oj nie :) Poprzednio tłumaczył nam, że zrobimy test niestresowy. Nie wiem czy w Polsce też się go robi, wydał mi się trochę wymysłem w szczególności wkurzającym, gdy pomyśli się o innych badaniach, znacznie ważniejszych i zdecydowanie bardziej oczywistych (długość szyjki macicy? cytologia? rozwarcie?), których się tutaj nie przeprowadza. Doktorek wyznaczył dzień badania i kazał podać numer telefonu i oznajmił, że przyjdzie do nas ze szpitala w ten dzień sms i wówczas mamy w ciągu godziny stawić się na badanie, a potem o 13:40 pojawić się u niego z wynikami testu. Nie wiem czy nam coś podano przed wejściem do gabinetu, że na to przystaliśmy, nie pytajcie. H. naiwnie stwierdził, że to pewnie dlatego, że nie chcą bym czekała w poczekalni w tak zaawansowanej ciąży. Hehhe, dobre sobie. Oczywiście jak dało się przewidzieć znając tureckie podejście do organizowania czegokolwiek, zrobiła się 13:00 a sms-a wciąż nie było. Pominę już milczeniem wyczekiwanie od samego rana, czyli praktycznie cały dzień w d***, bo nic nie można zaplanować. O 13:00 H. zarządził mobilizację do szpitala, stwierdzając, że tam na pewno uda nam się wszystko przyspieszyć. Na miejscu nikt się nie zdziwił, że przyjechaliśmy nie czekając na sms, co tylko potwierdziło nasze przypuszczenia. Pielęgniarki zajęte ploteczkami skierowały mnie do pokoiku na samym końcu korytarza. Wchodzę, a tam trzy łóżka, z czego dwa zajęte. Przy trzecim stoi sobie nieużywana maszynka do NST. Pytam czy ktoś mógłby mnie łaskawie pod to ustrojstwo podłączyć - "zaraz ktoś przyjdzie". "Zaraz" po turecku ma bardzo względne znaczenie. Może być za 15min. a może też być kolejnego dnia. My na "zaraz" czekaliśmy ponad godzinę, podczas której jedną kobietę wypięli z pasów do testu i zaraz przywieźli na jej miejsce kolejną, a potem jeszcze jedną, która zajęła ostatnie wolne łóżko. Za każdym razem pytamy pielęgniarki kiedy ktoś się nami zainteresuje i otrzymujemy odpowiedź, że pielęgniarka, która zajmuje się podłączaniem pacjentek do maszyny zaraz przyjdzie. Na szczęście udało nam się wykombinować jedno krzesło, ale H. od godziny kuca przy ścianie. Mnie oczywiście szlag zaczyna trafiać. W końcu H. stwierdza, że dosyć tego i idzie zrobić raban :D Muszę tutaj zaznaczyć, że mój mąż jest wyjątkowo opanowaną osobą i takie sytuacje mają miejsce niezwykle rzadko :) Podniesionym głosem zaczyna artykułować pielęgniarkom, że takiego braku organizacji to już dawno nie widział, że od godziny czekamy na samo podłączenie do maszyny, że w międzyczasie przyjęto inne pacjentki i że żona mu słabnie, bo w tej części korytarza nie ma nawet klimatyzacji. H. miał niezłe wyczucie czasu, bo całą scenkę zobaczyła jedyna w szpitalu pani ginekolog Ayşe :))) Jest to starsza kobitka, do której w sumie od początku chciałam chodzić (kiedy jeszcze myślałam, że badanie ginekologiczne w Turcji to badanie ginekologiczne i fajnie byłoby nie pokazywać się TAM Turkom innym niż H.), ale wszystkie wizyty u niej były już zajęte i tym sposobem trafiliśmy do doktorka Aliego. Pani Ayşe od razu zarządziła pielęgniarkom, żeby wpuściły mnie do jednego z pokoi poporodowych i żeby przywiozły tam maszynę do NST. W pokoju leżała już inna ciężarna, która zasłabła na korytarzu. Ayşe wytłumaczyła jej, że ja też jestem mamą i mnie również słabo i ułożyła mi poduszki na kanapie dla tatusiów. Włączyła klimę i dopilnowała by pielęgniarka przywiozła maszynkę. Raz, dwa, trzy i byłam już podpięta do pasów. Laura fikała w najlepsze. Ayşe zarządziła 15 minut badania. Po 20minutach H. poszedł przypomnieć pielęgniarkom, które powróciły do ploteczek zaraz gdy Ayşe zamknęła za sobą drzwi, że jesteśmy w pokoju obok i że chyba czas odłączyć maszynkę. "Zaraz ktoś przyjdzie". No pięknie. Po kolejnych 20 minutach H. wkurzony już na maksa poszedł powiedzieć pielęgniarkom, że jeśli ktoś natychmiast nie przyjdzie mnie odłączyć, sam to zrobi. Po 2 minutach usłyszeliśmy z korytarza jęki pielęgniarki, że co za zapieprz i że ona ma tylko 2 ręce. Hehe. Przyszła do nas naburmuszona i bez jakiegokolwiek "dzień dobry" nacisnęła na guziczek, odpięła mnie z pasów i podała wydruk. Czyli H. spokojnie mógłby zostać operatorem maszynki.
Niestety na tym nasze męki się nie skończyły, bo przed gabinetem doktorka przyszło nam czekać jeszcze 2 godzinki. W międzyczasie pacjenci zastrajkowali, że tak długo się czeka, że do gabinetu wpuszczane są kobiety poza kolejnością, że ogólnie do dupy. Pielęgniarka, która wyszła z gabinetu doktorka by prowadzić negocjacje twierdziła, że robią co mogą, że pracują bez przerwy, że muszą przyjmować nagłe przypadki. Aha. Takie to nagłe przypadki jak ja sama. Zaraz po tym do poczekalni wjechała wielka taca z herbatkami dla wszystkich oczekujących :) Tureckie przekupstwo nie zna granic :)
Ale do brzegu. Doktorek oczywiście zaczął od USG. Laura to już kawał kobity i waży 2600g. Wszystkie wyniki badań na plus, z dzieckiem wszystko ok. Kazałam spojrzeć na szyjkę macicy, a doktorek na to, że KATARINA, co ty ode mnie chcesz! Przecież w każdej chwili możesz urodzić, nie trzeba patrzeć na szyjkę! Patrzę na niego zrezygnowana i nie wiem czy tłumaczyć mu jak to działa czy jest jakikolwiek sens. Nieśmiało zaczynam, że właśnie chciałabym się dowiedzieć czy szyjka się choć trochę skróciła, po tym mniej więcej ocenimy kiedy spodziewać się porodu. Doktorek na to, że mam pusty pęcherz i przez to szyjki nie widać więc nic mi nie powie, ale poród może się zacząć w każdej chwili. I kolejna wizyta za tydzień, bo teraz trzeba monitorować.
Nie mam siły komentować. Za tydzień to na pewno do niego nie pojadę, bo każda wizyta oznacza dla nas cały dzień czekania w dusznej poczekalni. Męczarnia. Trudno. Poród będzie dla nas niespodzianką. Ja w każdym razie nie czuję się jakbym miała urodzić za chwilę. Musiałam też uspokoić H., że nie urodzę dzisiaj, jutro, za tydzień ani za dwa. Po prostu wiem, że nie. Poza tym dopiero zaczynam 36 t.c. więc jeszcze bez pośpiechu, ciąża nawet nie jest donoszona. Ale według doktorka mogę już rodzić, bo dziecko przekroczyło wagę 2,5 kg. Żal. I jeszcze z całkowitą powagą w głosie pouczył mnie jak rozpoznać, że poród się zaczyna: 1) odejdą mi wody - mamy jechać do szpitala, 2) zacznę krwawić - mamy jechać do szpitala, 3) dostanę skurczy - mamy jechać do szpitala. Czy są naprawdę kobiety, które takie symptomy ignorują??? Zaczynają krwawić i ... idą spać? O matulu...
Ale najlepsze zostawił na koniec. Otóż doktorek odchodzi z pracy. Ha! Przenosi się do innego pobliskiego miasta by otworzyć prywatną praktykę (w Turcji lekarze nie mogą jej prowadzić pracując w szpitalach). Nie wie jeszcze dokładnie kiedy, ale zdarzy się to we wrześniu albo w październiku. Mam się jednak nie przejmować, bo nawet gdyby już nie pracował w tym szpitalu, przyjedzie na mój poród. O ile zdąży of kors. Tym się akurat tak nie przejęłam, bo skoro tak czy inaczej ma się zjawić na samą końcówkę porodu to jest mi wszystko jedno czy to będzie Ali czy Ayşe czy ktokolwiek inny. Może mnie od razu przekazać innemu lekarzowi. Grunt by nasze ustalenia co do obecności H. przy porodzie obowiązywały.