poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Bieganie za obywatelstwem

Zapisuję ten tydzień ku pamięci, gdyż udało nam się w nim załatwić coś co strasznie rosło nam w oczach, przyprawiało mnie o ból brzucha i do czego przymierzaliśmy się od początku czerwca, czyli naszej 3. rocznicy ślubu - mianowicie, złożyliśmy wniosek o przyznanie mi tureckiego obywatelstwa. Ufff...

Jak to zawsze bywa z tego typu akcjami, czekało nas bieganie od urzędu do urzędu, od pokoju do pokoju, od punktu ksero do fotografa, a to wszystko w ponad 40-stopniowym upale w środku betonowego miasta. Na szczęście trafiliśmy na całkiem rozgarniętych urzędników (a przynajmniej takie sprawiali wrażenie), którzy nie tylko nie byli niemili, ale nawet wyrażali zainteresowanie moim odmiennym stanem proponując a to krzesełko, a to szklankę wody. Było mi miło, bo przez doświadczenia z przeszłości niestety nie do takiego traktowania przywykłam. 

Ostatnio wspominałam Wam o cudzoziemkach zachowujących się troszkę nieadekwatnie do nakazów i obyczajów wynikających z tureckiej kultury. No więc takie dziewczę wyjeżdża do swojego kraju po tygodniu albo dwóch, a ja tu zostaję ze smrodkiem jaki po sobie pozostawiła :S Turcy to muzułmanie, to zupełnie inny krąg kulturowy i dlatego też interpretują wiele naszych zachowań zupełnie inaczej. Błędnie. Dla przykładu, trudno im zrozumieć jak dziewczyna może nie być rozwiązła i rozpustna i nie mieć ochoty wiadomo na co, skoro świeci półnagimi pośladkami w środku miasta lub co gorsza, stoi przy drodze i zatrzymuje samochody na stopa, podczas gdy tej, nieświadomej, nawet do głowy nie przyjdzie, że może być za takową wzięta... Takich przykładów mogłabym podawać mnóstwo. Najgorsze są panie, które szukają w Turcy wakacyjnego romansu. Nawet nie myślę tutaj o naiwnych 20-latkach, które zakochują się w pierwszym kelnerze czy barmanie w swoim hotelu, ale o dojrzałych, ustawionych życiowo paniach, które przyjeżdżają tutaj by pozbyć się kompleksów, rozerwać, przeżyć wakacyjne uniesienia. Dla takich pań często ten kelner, z którym mają przygodę, jest niczym nie znaczącym epizodem i gdy za kilka miesięcy pojedzie na urlop do Egiptu czy Tunezji, znajdzie tam sobie następnych. Turcy jednak to osobniki-macho i w życiu nie pomyślą, że kobieta może mężczyznę traktować tak przedmiotowo. Dla nich taka relacja działa w tylko jedną stronę - wykorzystywana może być tylko kobieta, a skoro się daje i to w tak krótkim czasie, to wiadomo, co należy o niej pomyśleć. Proste? Proste. 

Z racji, że przygodom takim sprzyjają efekty uboczne, takie jak rabunki, kradzieże i gwałty, panie wyżej opisane zgłaszają się z problemem do miejscowej policji. A policjanci widzą taką rozebraną do rosołu cudzoziemkę i nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi (przecież raczej sama chciała) szybko wyrabiają sobie o niej opinię. Do tego dodajmy jakby nie patrzeć niski poziom wykształcenia wśród policjantów i sodówkę, która odbija takim prostym chłopom, gdy da się im do łapy pistolet i trochę władzy. Zabójcza mieszanka, nieprawdaż?

Nom. I potem na takim posterunku zjawiam się ja. Mężatka od lat trzech, w stałym związku od lat siedmiu. Męża poznałam na studiach, nie na imprezie. Chcę sobie legalnie wyrobić pozwolenie na pobyt w Turcji. Nie noszę szortów do pół-pośladka, ale jestem Słowianką i to aż bije z mojej twarzy. Policjant, jak to człowiek bez nadzwyczajnej inteligencji, choćby nie wiem jak się starał, nie zapomni o stereotypie słowiańskiej turystki. Do tego jeszcze dodajmy, że niezbyt uważał na geografii i nie ma zielonego pojęcia, gdzie leży Polska (prawdopodobnie w Rosji) ani jakim jest krajem (czyt. skrajnie biednym). 

To przecież niemożliwe, żebym była normalną, skromną kobietą, która chce sobie ułożyć w Turcji życie. Jestem albo prostytutką, która pod przykrywką małżeństwa chce otrzymać pozwolenie na pobyt, albo w moim kraju cierpiałam taką biedę, że przyjechałam do Turcji, kraju mlekiem i miodem płynącym, nielegalnie pracować. 

Nie będę tu opisywać przez ile takich murów musiałam się tutaj przebić od czasu, gdy przeprowadziliśmy się do Turcji na stałe. Przez ile upokarzających sytuacji musiałam przejść i z jakimi prostakami musiałam rozmawiać i przekonywać (!) ich, że nie mam złych intencji. W ciągu trzech lat kilkakrotnie miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę i wracać do Polski, bo każdy kontakt z policją (a jako cudzoziemka muszę tam załatwiać niemal wszystkie swoje sprawy - zameldowanie, zmiana adresu, pozwolenie na pobyt, itp.) kończył się dla mnie upokorzeniem i ogromnymi nerwami. 

I tak, wiem, że nigdzie nie jest doskonale. H. w Polsce też się nasłuchał od naszych urzędników i miał ich serdecznie dość. U nas też jest rasizm i ciemnota, choć wydajemy się sobie tacy europejscy. On w Polsce uchodził za Araba i był sprawdzany pod kątem terroryzmu, a ja tutaj jestem Rosjanką i prawdopodobnie dziwką. Mimo to, w Polsce mamy przepisy, które są spisane w kodeksy i swoich praw można z nimi dochodzić. Można zripostować urzędnikowi i paluchem pokazać potwierdzenie naszych racji i urzędnik musi zrobić, co do niego należy. W Turcji przepisy istnieją, ale są abstrakcyjne. Nikt nigdy nie wie gdzie ich szukać i nikt się tym nie kłopocze. Każdy urzędnik kieruje się swoimi przepisami i należy się do nich dostosować, bo inaczej może się obrazić i w ogóle nas zlać i sprawy nie załatwić. H. jeszcze zanim się ze mną ożenił otrzymał od polskiego rządu pozwolenie na pracę, bo skończył w Polsce studia magisterskie. Ja 3 lata po ślubie wciąż o takowym mogę tylko pomarzyć. Turecki rząd nie przewiduje pozwolenia na pracę dla cudzoziemców w związku małżeńskim z obywatelami Turcji. O pozwolenie na pracę należy starać się tak samo jak pozostali cudzoziemcy. Czyli trzeba znaleźć pracodawcę, który zatrudnia określoną ilość tureckich pracowników i z uzasadnionych przyczyn na dane stanowisko nie może tureckiego pracownika znaleźć. Wtedy może nas łaskawie zatrudnić i wystąpić dla nas o pozwolenie na pracę. Cała procedura trwa zazwyczaj kilka miesięcy i ten pracodawca ma na nas czekać i ponieść koszty z nią związane. Brzmi realnie? Ja też myślę, że nie. Jeżeli pozwolenie otrzymamy to trzeba się tej pracy trzymać, bo pozwolenie obowiązuje tylko dla pracy w tej konkretnej firmie. Zmieniasz pracę, trzeba wyrabiać od nowa. Koszmar. 

I naprawdę nikogo nie obchodzi, że jestem zdrowa i chętna do pracy i że mamy XXI wiek i chciałabym dołożyć się do domowego budżetu i pomóc mężowi w utrzymywaniu naszej rodziny. Nie. Mam być gospodynią domową. I jestem. Z podwójnym magistrem. 

Więc z tych wszystkich powodów :) stwierdziliśmy, że podanie o obywatelstwo dla mnie należy złożyć. Żebym mogła legalnie pracować, żebym nie musiała mieć do czynienia z policją i żebym mogła na lotnisku podejść do odprawy paszportowej dla obywateli Turcji, czyli tą z krótszą kolejką :)

Teraz będą mnie sprawdzać (po raz ędziesiąty) czy mieszkam pod wskazanym adresem, a potem zaproszą na rozmowę. Podczas rozmowy ocenią czy nie jestem wrogiem tureckości (?!) i czy nie jestem zdemoralizowana. A dalej swoją opinię wyślą do Ministerstwa Spraw Wewnętrzych, które wyda ostateczną decyzję. Cała procedura potrwa pewnie kilka miesięcy, ale co należało do nas - odhaczone. 

Dadzą - podziękuję. Nie dadzą - odpowiednio podsumuję i przeżyję. Faktem jest, że polskie obywatelstwo dla H. byłoby w naszym przypadku dużo bardziej korzystne niż tureckie dla mnie. Ale wiadomo, najlepiej załatwić obydwa. Zaczynamy więc ode mnie. Potem zajmiemy się H. Coraz częściej poruszamy w domu temat przeprowadzki, ale na razie nie chcę jeszcze zapeszać choć w środku pielęgnuję już nadzieję :)


13 komentarzy :

  1. Z całą pewnością lekko nie masz;/ To i tak dobrze, że ci policjanci za dychę, wiedzą, że Polska to w Europie leży...
    Czyli plany przeprowadzki są?!;) Pewnie się cieszysz niesamowicie, ale masz rację, na razie nie zapeszajmy;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej lokalizują Polskę gdzieś w Europie Wschodniej, ale do głowy im nie przyjdzie, że należymy np. do UE. Gdy latam do Polski i mam samolot do Berlina (stamtąd bliżej mi do rodziców niż z Warszawy) zdarza się, że na lotnisku domagaja się ode mnie wizy do Niemiec :)

      Plany się kształtują, a tak naprawdę to ja kształtuję je w głowie H. :) choć ten już chyba zdaje sobie sprawę, że przeprowadzka jest nieunikniona.

      Usuń
  2. Nie ma 'letko' tam u Ciebie, tylko pod górkę. Trzymaj się i nie stresuj za bardzo. Pozdrówki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde spotkanie z policją jest dla mnie ogromnym stresem, ale tym razem poszło całkiem sprawnie. W dużej mierze to chyba dzięki temu, że sprawami związanymi z obywatelstwem zajmuje się turecki odpowiednik wojewódzkiego wydziału ds. obywatelskich. W każdym razie, wniosek zlozylismy. Niech się dzieje wola nieba ;)

      Usuń
  3. Jejku ale to zagmatwane, współczuję tej biurokracji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biurokracji niestety nigdzie nie da się uniknąć...w Polsce jest to samo :-/

      Usuń
  4. O ja pitolę.... Kasia, to nie na moje nerwy :) Kurczę, nie mogę sobie nawet tego wyobrazić, że musiałabym przechodzić przez te wszystkie rozmowy z tureckimi policjantami, od których zależy moje tureckie być albo nie być... A z tą pracą?! No kosmos jakiś...
    Powodzenia Kochana!

    No i pielęgnuj tą nadzieję, pielęgnuj- jest większa szansa, że spotkamy się w realu :)

    Ps. Teraz lepiej zrozumiałam co miałaś na myśli w tym poście o ubiorze cudzoziemek odwiedzających Turcję. Wiesz- ja się za granicę póki co nie wybieram, figury do takich szortów nie mam, ale dobrze wiedzieć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, że na moje nerwy to też nie jest, ale co zrobić... Brak konieczności rozmawiania z tureckimi policjantami jest dla mnie taką samą motywacją do zmierzenia się z tutejszą biurokracją mam nadzieję po raz ostatni jak pozwolenie na pracę.

      Oj tak, nadzieję pielegnuje, podlewam i nawożę codziennie i jeszcze każę H. się nią zachwycać i dostrzegać jak pięknie wygląda :)))

      Martuś, w Turcji można spokojnie w szortach chodzić tylko we wszystkim należy mieć umiar. Skoro z założenia to są krótkie spodenki to dlaczego wyglądają jak majtki? :)

      Usuń
  5. Kilka miesiecy to i tak nie jest zle, bo we Wloszech dwa lata sobie rezerwuja na odpowiedz na podanie ze wzgedu na malzenstwo, co i tak jest terminem skroconym bo podanie nie idzie do ministerstwa a rozpatruje je lokalny prefekt. Ciekawe komu predzej przyznaja Tobie czy mi? ;) Stawiam jednak na Ciebie :)
    U nas sprawdzaja czy przebywasz pod danym adresem przy zameldowaniu.

    Z ta praca to koszmar jakis!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby kilka miesięcy, ale wiem, że w praktyce różnie to wygląda. Pani, która przyjmowala mój wniosek zażartowała sobie, że Laura może nauczy się chodzić do czasu, gdy odbiorę swoje obywatelstwo :) no i to czy oby na pewno je otrzymam też nie jest takie pewne niestety. To prawdziwa loteria, zobaczymy co z tego wyniknie...

      Temat pracy zawsze podnosi mi tutaj ciśnienie, grrrr....

      Usuń
  6. Lo matko, u Was policja to odpowiednik tutejszego Urzedu Imigracyjnego! Najwiekszego postrachu kazdego cudzoziemca! :) Zatrudniajacego rzesze niedouczonych, opryskliwych i powolnych urzednikow! Ja na szczescie przyjechalam do USA juz jako "legalny rezydent" i po 3 latach bez wiekszych przebojow wyrobilam sobie obywatelstwo. Ale z moim malzonkiem to sie najezdzilismy i nastresowalismy za wszystkie czasy. Jak juz poskladalismy stosik aplikacji, dokumentow i innych arcywaznych swistkow, zostalismy zaproszeni na rozmowe. I trafilismy na takiego sku*wysyna, ze glowa mala. M. wtedy jeszcze slabo mowil po angielsku i ten typek zaczal to wykorzystywac zadajac podchwytliwe pytania i szukajac jakiegokolwiek potkniecia. Jako, ze o wize ubiegal sie M., mnie gosciu nie dopuscil niemal do slowa. Ogolnie za wszelka cene staral sie udowodnic nam, ze pobralismy sie tylko dla wizy M., ze nie mieszkamy razem, a jak tylko on dostanie zielona karte to sie rozwiedziemy. Na koniec stwierdzil, ze to ciezka sprawa i on musi porozmawiac z szefem, ale na naszym miejscu nie robilby sobie wiekszych nadziei. Jak stamtad wyszlam to sie zwyczajnie poplakalam, bo juz widzialam M. z nakazem deportacji do Polski, a co wtedy ze mna?! Tymczasem M. bez problemu przyznano tymczasowa wize. Za to, kiedy po 2 latach musielismy wyrabiac mu juz permanentna i do gabinetu zaprosil nas ten sam, chamski urzednik, zrobilo mi sie autentycznie slabo. A tu niespodzianka! Mielismy juz wtedy Bi, ktora przezornie zabralismy ze soba mimo, ze obawialismy sie jak to bedzie podczas czekania w kolejce. Gosciu tylko zobaczyl nas pchajacych wozek, az radosnie podskoczyl, spytal czy mamy akt urodzenia malej i dodal, ze wtakim razie nie bedzie problemu, to zajmie doslownie minutke. I rzeczywiscie, zrobil ksero aktu urodzenia Bi, wsadzil to w dokumentacje M., pogratulowal i z usmiechem odprowadzil do drzwi. A my szczeki z podlogi zbieralismy jeszcze przez 10 minut. ;)
    Dlatego wydaje mi sie, ze lepsze traktowanie Ciebie przez urzednikow wynika dokladnie tak jak piszesz, z Twojego stanu blogoslawionego. Jak nie byliby ograniczeni, wiedza ze kobieta decydujaca sie na dziecko ze swoim mezem, raczej nie wyszla za niego dla "papierow". Tak wiec Kasia, jak masz jeszcze jakies urzedowe sprawy to korzystaj poki nosisz wyrazny brzuszek, a jak Laura sie urodzi, to bierz ja wszedzie ze soba! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mieliśmy taką przygodę jeszcze gdy mieszkaliśmy w Stambule. Policjanci przyszli sprawdzić czy mieszkam pod wskazanym adresem akurat wtedy, gdy musiałam wyskoczyć na jakieś zakupy. Nie zastając mnie w domu zaczęli dzwonić po kolei do sąsiadów z pytaniem czy znają cudzoziemkę, która tutaj mieszka. Ludzie pewnie się przestraszyli nadciągających kłopotów i powiedzieli, że nie. Potem na rozmowie, na którą nas wezwali, nie mogli się nadziwić jak mogę nie znać z imienia i nazwiska sąsiadów (3miesiące po wprowadzeniu się) czy też dokładnych adresów naszych stambulskich znajomych. Ostatecznie podsumowali, że nasze małżeństwo wzbudza dużo wątpliwości. Powiedzieliśmy, że zapraszamy do naszego mieszkania, zobaczą, że w nim razem mieszkamy, pokażemy wspólne zdjęcia z ponad 5 lat, tylko niech przyjdą wieczorem, aby H. mógł być w domu. Na to usłyszeliśmy, że nie będziemy ich uczyć kiedy mają przyjść, bo oni i tak przyjdą o dowolnej porze, a my mamy być w mieszkaniu razem. Na nic zdały się tłumaczenia, że H. jak każdy przeciętny człowiek od poniedziałku do piątku pracuje... Wszystkiemu towarzyszyły teksty typu "Turcy żenią się z jakimiś Mołdawiankami i innymi Słowiankami i później mamy przez nich taką robotę".

      Off.. długo można by opowiadać. Ciężko jest żyć za granicą. Dlatego właśnie z taką determinacją podchodzę do tematu obywatelstwa i, choć aż głupio się przyznać, celowo złożyliśmy wniosek teraz, gdy mojej ciąży nie da się przeoczyć. Okropne jest to wszystko, jakbym faktycznie miała coś za uszami, co trzeba by było zataić :S

      Usuń
    2. Oj tam, glupio... ;)

      Najwyrazniej na calym swiecie, jedyna mozliwosc zeby przekonac urzednikow, ze wzielo sie slub z milosci a nie dla papierow, to miec dziecko z tamtejszym obywatelem! ;)

      Usuń