Ostatnio napisanie posta graniczy z cudem. Laura wciąż jest nieodkładalna. Najchętniej przez cały dzień sprawdzałaby na rączkach u mamy albo taty czy z mieszkania nic nie ubyło :-) Zasypia też najlepiej na rączkach i broń Boże odłożyć ją do łóżeczka! Budzi się po góra 10 minutach i zabawa zaczyna się od nowa.
Ale ja dzisiaj nie o tym chciałam :)
Ale ja dzisiaj nie o tym chciałam :)
Dokładnie dzisiaj stuknęły nam dwa miesiące. Ehh... już teraz wspominamy z H. ze wzruszeniem Jej narodziny i pierwsze dni. Oglądamy zdjęcia i nie możemy się nadziwić jaka była malutka. A to dopiero 2 miesiące minęły! Nasza córeczka zmienia się bardzo szybko. Musimy codziennie robić Jej zdjęcia, żeby nic nie umknęło. No i pisać częściej notatki na blogu, ale gdyby to tylko zależało ode mnie... :-] Mam pozaczynane chyba z cztery posty i wciąż nie mogę znaleźć chwilki by je rozwinąć. No, ale może w Polsce będzie ku temu okazja.
A tymczasem z naszych nowinek...
Byliśmy na kontroli dziecka 2-miesięcznego u naszej pediatry. Trochę tą wizytę przyspieszyliśmy, bo pewnego ranka zauważyłam na paluszku u rączki, że przy paznokciu powstała mała infekcja. Nie wiem jak to się stało, bo paznokcie obcinałyśmy dobre kilka dni wcześniej i podczas obcinania nie było żadnego wypadku. Nożyczki mamy z okrągłą końcówką, więc niby nic nie powinno się wydarzyć. Przeczytałam na blogu u Kasi, co się robi w takich wypadkach - Kasiu, super, że to opisałaś, bo przyznam, że trochę zgłupiałam. Niby to taka pierdoła, że człowiek instynktownie nie bierze pod uwagę wizyty u lekarza, a z drugiej strony trudno manewrować przy takim mikroskopijnym i wiecznie ruchliwym paluszku. Nasza lekarka również zapisała nam maść antybiotyk i na drugi dzień była już poprawa. Sama też go używam, bo od ponad miesiąca mam podobny problem z palcem u nogi i niestety jedyne buty jakie mogę w tej chwili nosić to klapki co w perspektywie wciąż ochładzającej się pogody w Turcji i zbliżającego się wyjazdu do zimowej Polski coraz bardziej mnie martwi :-S
Poza tym dowiedzieliśmy się, że nasza "Kruszyna" waży już 5200g (to by tłumaczyło rwący ból moich pleców)i mierzy 56cm. Ta długość jest okropnie myląca. Jeszcze w ciąży myślałam, że ubranka "na 56" są naprawdę dla dzieci, które mierzą do 56cm. A tymczasem "56-stki" pożegnaliśmy już z dobry miesiąc temu. W życiu nie pomyślałabym, że pielucha zajmuje tyle miejsca! Obecnie nosimy "62-jki" i już za chwilkę przejdziemy do kolejnego rozmiaru.
Poskarżyliśmy się pediatrze, że Mała w nocy ma problemy z oddychaniem, bo niby zatyka Jej się nos, ale przy odciąganiu nic z niego nie wychodzi opisując obrazowo ;) Lekarka stwierdziła, tak jak podejrzewałam, że to od suchego powietrza w domu. Kupiliśmy więc nawilżacz, ale na razie dużej poprawy nie zauważyliśmy :S
Nasza lekarka obejrzała Laurę z wszystkich stron i wypowiedziała wtedy do H. (hehheheh) wiekopomne słowa "Pana żona zajmuje się dzieckiem bardzo profesjonalnie. Za bardzo mnie Państwo nie potrzebujecie". Oczywiście urosłam przy tym o dobre kilka centymetrów :D a H. uśmiechnął się strapiony, bo od razu załapał jaką broń dostałam do ręki :D Teraz, gdy zwraca mi najmniejszą uwagę, delikatnie przypominam mu kto tu jest profesjonalistą ;-)
Potem byliśmy na USG bioderek. Lekarka stwierdziła, że Mała przykurcza lekko lewą nóżkę, ale radiolog na USG niczego nie potwierdził - wszystkie wyniki są w normie. Dostaliśmy więc zalecenie by trochę ćwiczyć lewą nóżkę dociskając kolanko do brzuszka i wykonując nią półokręgi do pozycji żabki.
Po załatwieniu wizyty z duszą na ramieniu pojechaliśmy do tutejszego Tesco. Z duszą na ramieniu, bo nie byłam do końca pewna czy uda nam się uśpić Laurę w wózku. Pokusa była jednak duża, bo miała to być moja pierwsza od dwóch miesięcy wizyta w porządnym sklepie więc byłam podekscytowana jak pierwszoklasista przed szkolną wycieczką. Pomimo bolącej nogi i strachu przed laurowym płaczem, postanowiłam zaryzykować :) Córcia okazała się dla mnie łaskawa i dała mi niemal całą godzinkę. W obliczu tyyyylu wolnego czasu prawie kompletnie ogłupiałam i z tego wszystkiego nie potrafiłam przypomnieć sobie, co chciałam kupić. Sprawy domowo-gospodarcze szybko jednak zeszły na dalszy plan, gdy zobaczyłam wyprzedaż w dziale dziecięcym, a tam m.in. świąteczne ciuszki od F&F :)))) Laura zyskała więc body w bałwanki, komplecik z reniferkami i jeszcze parę innych piękności, którym po prostu nie mogłam się oprzeć :))
Cieszyłam się z tej wizyty u lekarza, bo przynajmniej zyskaliśmy pewność, że Laura jest całkowicie zdrowa. Niestety w Turcji nie ma zwyczaju badać dziecko pod tym kątem przed szczepieniami, a u nas zbliżała się ta nieszczęsna data szczepienia i to w końskiej dawce.
Wczoraj byliśmy więc na szczepieniu przeciwko gruźlicy, pneumokokom, które tu są obowiązkowe i na koniec pielęgniarka dowaliła Jej jeszcze szczepionkę skojarzoną, czyli przeciwko błonicy, krztuścowi, tężcowi, polio i to dziwne Haemophilus influenzae, na które szczepią też w Polsce. Najwięcej strachu najadłam się przez poczciwą gruźlicę, bo jakoś źle mi się zapamiętało z czasów studiów, że verem (tureckie tłumaczenie) to dżuma :-] H. więc się nasłuchał, że po cholerę taka szczepionka, że w Polsce na to się nie szczepi, że przecież nikt już na to nie choruje. Przekopałam chyba cały internet w poszukiwaniu informacji na temat tego szczepienia i oczywiście za wiele nie znalazłam. Wtedy coś mnie tknęło by wklepać cholerne verem do słownika no i się sprawa wyjaśniła :-] ehh, to życie na obczyźnie... ;-)
Obawa przeciwko temu szczepieniu trochę jednak pozostała, bo naczytałam się jak to się paskudnie goi. Aż trudno mi jest uwierzyć, że w Polsce to szczepienie podaje się dzieciom zaraz po narodzeniu.
Laura oczywiście okropnie się rozpłakała podczas każdego z trzech wkłuć. Serce rozpadło mi się na milion kawałków, nie było mowy bym mogła trzymać Jej rączkę czy nóżkę. Ten ciężki obowiązek spadł więc na H., ja zajęłam się tuleniem po. Bidulka moja... Przez trzy dni mamy Jej nie kąpać, no i trzeba obserwować, bo podobno gorączkowanie jest całkiem normalne.
Gorączki jako takiej na razie nie odnotowaliśmy, choć widać, że Mała jest ogólnie nie w sosie - marudkuje i bardzo dużo śpi. Oby jutro było już lepiej...
I jeszcze ku pamięci krótki opis naszej 2-miesięcznej córci z mojej obserwacji:
-zaczyna sobie sama ograniczać cycusia, co akurat średnio mnie cieszy, bo w nocy budzi się ze stałą częstotliwością, a w ciągu dnia cycuś był do tej pory niezawodnym zamykaczem drącej się paszczy;
-rozgląda się dookoła i potrafi śledzić nas wzrokiem
-najczęściej uśmiecha się rano choć do końca jeszcze nie jestem przekonana czy te uśmiechy są w 100% świadome
-robiąc kupkę układa usta jak do buziaczka - jest to dla nas najlepszy znak by dziecku nie przeszkadzać :)
-okropnie często miewa czkawkę
-rozebrana do golaska podrywa rączki do góry tworząc balonik nad główką
-wciąż płacze w kąpieli, choć jakby troszkę mniej
-w czasie dobrego humoru popiskuje
-coraz więcej się ślini i ładuje łapki do buzi
-ku zgrozie mamy lubi podglądać co w telewizji
-coraz więcej się ślini i ładuje łapki do buzi
-ku zgrozie mamy lubi podglądać co w telewizji
-chyba lubi, gdy Jej śpiewam :)
A tymczasem... do naszej wyprawy do Polski zostało już tylko 11 dni - uwierzycie?! :) U mnie nastrój świąteczny już na całego, co udzieliło się chyba nawet H. :) Mężuś przygotował mi małą niespodziankę i podreperował w nocy naszego bloga, a nawet otworzył nam stronę na Facebooku :) No i podpisał się na dole, co by nie było wątpliwości kto bloga zaprojektował :)) Mamy nawet świąteczny akcent, który bardzo mi się podoba :)
Za dwa dni już grudzień. Huuurrraaaa!!!!