Uwielbiam czytać na blogach posty o ciążowych i dzieciowych hitach i kitach. Wierzę, że dzięki nim udało mi się uniknąć wiele zakupowych pomyłek. Po dwóch miesiącach bycia mamą udało mi się wygenerować swoją własną listę. Oto ona:
Hity:
1. Może zacznę niezbyt oryginalnie, ale kopertowe bodziaki to naprawdę super sprawa! I wcale nie tylko dla noworodków. Nasza pączusia ma już 2-ce, a wciąż lubię Ją w nie ubierać. Rach-ciach i bodziak założony, bo przekładanie tych normalnych przez głowę nie zawsze jest proste... w szczególności, gdy dziecię wije się i drze w niebogłosy. Ale.. no właśnie. Bez tego "ale" się nie obejdzie. Trzeba uważać na dekolty, bo te często gęsto bywają w tych koperciakach okropnie głębokie. Tak jak jestem zdecydowaną przeciwniczką przegrzewania, tak zdarzyło mi się przebierać Małą w środku nocy, bo nie dawało mi spokoju, że jest taka wygogolona pod szyją :-]
2. Jak już jesteśmy w temacie ubranek to równie dobrze sprawdziły się u nas na samym początku pajacyki z wmontowanymi niedrapkami. Tak naprawdę to nienawidzę niedrapek i wszelkich rękawiczek. Może przesadzam, ale wydaje mi się, że dziecko - takie bezbronne, jest wręcz ubezwłasnowolnione w tych cholernych rękawiczkach. Poza tym to ustrojstwo wciąż spada. Niestety na samym początku nie dało nam się ich uniknąć. Dziecięce paznokcie bywają ostre jak żyletki. Nasza córcia wciąż się gdzieś zadrapywała, czasem nawet do krwi. H. widząc poharataną buźkę córci gotowy był rzucić się na mnie z pazurami, bo gdy tylko mogłam, cichaczem ściągałam Jej rękawiczki. No, ale do brzegu. Moim trochę przypadkowym odkryciem okazały się pajacyki z wmontowanymi rękawiczkami, czyli taką dodatkową zakładką materiału przy mankietach. Chcesz - odwijasz i zakładasz rękawiczkę, nie chcesz - zawijasz i otwierasz rękawek. Polecam!
3. Idąc dalej tropem tekstyliów - daszek ochraniający przed słońcem do fotelika samochodowego. Używamy fotelik Maxi Cosi Citi. Nie wybierałam go osobno - był częścią naszego zestawu wózkowego 3w1. Już tak na marginesie, ale jestem z niego bardzo zadowolona. Jest wygodny, poręczny, z tego co się orientuję dość bezpieczny i przede wszystkim - Laura go uwielbia. Czasem, gdy już nie wiemy jak Jej dogodzić, wkładamy ją do fotelika i bujamy. Tak, tak - za bujaczek też może służyć. Problemem w czasie jazdy i nie tylko okazało się tylko... słońce. Nasza córcia co prawda jest pół-Turczynką, ale jej stosunek do słońca i upałów jest typowo polski :-] no nienawidzi, gdy słońce razi Ją w oczy. Zaczęłam więc na turecki sposób zasłaniać Ją pieluszkami lub chustą, ale strasznie mnie to wkurzało, bo raz, że wiejsko wyglądało to jeszcze szmaty przez cały czas zjeżdżały z fotelika. Aż tu pewnego dnia odkryłam przez przypadek w szafie zapomniany bonus do fotelika - tak, był dołączony do zestawu. Bawełniany czarny daszek. Od razu zamontowałam wynalazek do fotelika i się zakochałam. No bomba! Nie dość, że wygląda bardzo estetycznie, to jeszcze super się sprawdza. Ochrania nie tylko przed słońcem, ale i przed wiatrem. Od tamtej pory już nie zdjęłam go z naszego fotelika. Nie wiem czy można go kupić osobno, ale jeśli tak - polecam, polecam i jeszcze raz polecam!
4. I z maminych akcesoriów - koszule do karmienia "z dziurkami". Znaleźć dobrą koszulę do karmienia to niełatwa sprawa. Guziki, zatrzaski i kopertowe dekolty według mnie są zbyt skomplikowane jak na stan mojego ogarnięcia w środku nocy. Ale taka dziurka to już inna sprawa. Myk - odchylam i już cycek na wierzchu. Myk - i schowany. O to chodzi! I do tego udało mi się obejść bez misiów, słoników i innych słodkości oraz babcinych koronek. Na porodówce czułam się nawet trochę kobieco. Koszule używam do dziś i patrząc na ceny piżam do karmienia takich na zimę - ze spodniami i długimi rękawami, zaczynam myśleć na obcięciem koszuli do długości bluzki i zestawieniu jej ze spodniami od innych zwyczajnych piżam.
5. A teraz z innej beczki. Pierogi :) Co prawda po porodzie w kwestii kulinariów miałam do pomocy teściową, ale teraz, gdy nasz Orzeszek ma już 2 miesiące, wciąż (często) zdarzają się dni, w których córcia jest dosłownie nieodkładalna i wówczas nie mogę zrobić nic. NIC - rozpoczynając od ugotowania obiadu i kończąc na pójściu do toalety. No a żołądka nie da się oszukać. Wtedy też wyciągam porcyjkę ulepionych własnoręcznie pierogów. Jest ochota na słodkie? - Proszę, oto z serem. Na wytrawne? - Do wyboru: z mięsem i ruskie. I jeszcze je pałaszując wzruszam się na myśl jak to je lepiłam - z brzuchem pod nosem, na ostatnich nogach, przeklinając, sapiąc i pocąc się w sierpniowym upale. Ale warto było. Ba, już wtedy wiedziałam, że warto, choć H. i teściowa niemal się na mnie obrazili, że biorę pod uwagę ewentualność, że nie będziemy mieli co jeść. Ja jednak wyznaję zasadę - przezorny zawsze ubezpieczony, no i ta przezorność bardzo mi się opłaciła.
6. A teraz ze spraw kosmetycznych. Maltan - maść na sutki. Jest faktycznie tak dobra jak mówią. Te, które są już mamami wiedzą, że początki karmienia bywają ekhm... dość dramatyczne. Jest krew, ból i pot. I Maltan. Posmarowana po każdym karmieniu odczuwałam super ulgę. Pamiętam jak bałam się co zrobię, gdy maść się skończy, bo przywiozłam sobie tylko jedną tubkę :) Na szczęście, gdy byłam mniej więcej w połowie, przestałam odczuwać potrzebę jej używania. Mimo to wciąż jest u mnie w użytku choć już tylko raz - na noc. Dosłownie balsam dla wyciumkanych sutków :-]
7. Pociągając jeszcze wątek kosmetyczny - maść na rozstępy Elancyl. Chwalę, choć w kwestii rozstępów podobno sporo mają do powiedzenia geny. Ja mam to szczęście mieć te dobre, ale z tymi cholerami nigdy nic nie wiadomo. Wolałam więc nie ryzykować i trochę zainwestować w dobrą ochronę. Maść tu w Turcji jest dość droga. Nie wiem ile kosztuje w Polsce, ale pewnie mniej. W każdym razie u mnie się bardzo sprawdziła - zero rozstępów. Jest bardzo wydajna - wciąż nie skończyłam tubki, którą używam od początku 4. miesiąca ciąży. Z tą różnicą, że teraz smaruję sobie cycki. Jednym słowem warto.
8. I ostatnia pozycja w tym zestawie -
kosmetyki do pielęgnacji bobasa Bubchen. Zachęcona pozytywną opinią
Eweliny i piękną skórą Jej córeczki, kupiłam szampon, płyn do kąpieli i mleczko do ciała. Rezultat? Piękna gładka skórka. No skórka niemowlaka! Do tego łagodny zapach i podobno dobry skład (polegam na opinii mądrzejszych).
A teraz nieuniknione kity:
1. Wydekoltowane pajacyki. Podobnie do kopertowych bodziaków, nadziałam się kilkakrotnie na pajacyki, które okazały się mieć dekolt prawie do piersi. I powtórzę się - tak jak nie jestem za przegrzewaniem, tak nie mogłam w nocy zasnąć spokojnie myśląc o tym, że Laura jest tak poodsłaniana, tym bardziej, że wiadomo - przykryć Ją po samą szyję kołderką nie mogę. No kit!
2. Karuzela Fehn. Niby niemieckie, a taki bubel. Karuzelę wybierałam długo, oj bardzo długo. Tak długo, że w końcu ubiegł mnie nasz znajomy robiąc Małej prezent. I tak, mając już jedną karuzelę w ręce, stwierdziłam że nie warto inwestować w drugą. Cóż, to się jeszcze okaże. I choć jak przysłowie mówi - darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, tak z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że trafił mi się bubel. I problem w sumie nie tkwi w marce czy tym konkretnie modelu tylko w mechanizmie. Otóż karuzela jest najprostsza - z jedną zaledwie melodyjką. Ale to nawet i by starczyło, tylko to cholerstwo jest nakręcane. Czyli tak czy inaczej muszę sterczeć przy łóżeczku i co chwilę dokręcać mechanizm. Jedno nakręcenie starczy mi na ekspresową wizytę w kibelku. No shit!
3. Bujaczek-leżaczek Mamas&Papas Tokio Tea Party czy jakoś tam. Dałam się zmylić renomie firmy. Chciałam coś prostego, z melodyjką, ewentualnie wibracją. No i kupiłam. Oczywiście jako niedoświadczona mama nie zwróciłam uwagi na dwie najważniejsze kwestie - czy to się buja i czy oparcie jest regulowane. Otóż nie i nie :( Laura uwielbia bujanie. Wibracje nie robią na niej większego wrażenia. A oparcie to po prostu dramat. Niby producent zapewnia, że leżaczek jest przeznaczony dla dzieci od urodzenia, ale gdy tylko położyłam w nim Laurę od razu zrozumiałam, że to wielka pomyłka. Laurka - wówczas 3-dniowa - niemal siedziała (!) w leżaczku. Same zobaczcie:
Oparcie jest zdecydowanie za wysoko podniesione dla takich maluchów, poza tym jest całkowicie płaskie i po minutce nasza córcia była już niebezpiecznie przechylona w jedną stronę. Pasy trzymają tylko pupkę, ale cały tułów wraz z główką zwisa po bokach. No dramat. Poza tym oparcie jest proste jak decha - z pewnością nie można nazwać leżaczka wygodnym, w którym dziecko miałoby ochotę się zdrzemnąć. Bubel został szybko schowany, a my zaczęliśmy rozglądać się za czymś nowym. No i kupiliśmy jeden z modeli Chicco - prosta konstrukcja, tym razem bez melodyjek i wibracji, ale za to fajnie wyprofilowane, z miękkimi podusiami, trzystopniową regulacją oparcia i bujane. Nie mogę powiedzieć, że nie ma wad, ale jest to zdecydowanie bardziej udany zakup.
4. Chusta Pentelka. Jeśli któraś chce się przezornie zabezpieczyć w średniej jakości chustę, żeby wypróbować czy będzie w ogóle pasowała Wam i dziecku to odradzam. Ja właśnie nie chciałam za bardzo inwestować w chustę i kupiłam taką tańszą, byle by służyła nam do wyjścia do sklepu. Niestety teraz już wiem, że kupiłam prześcieradło nie chustę. Ustrojstwo jest dla mnie za długie, a materiał sztywny. Oczywiście do tego wszystkiego należy też dodać mój brak wprawy w wiązaniu. Z instruktażem z youtube nie daję rady. Wiem niby dokładnie jak ją wiązać, ale nie potrafię dobrze naciągnąć szmaty i ostatecznie i tak muszę Małą podtrzymywać ręką, a przecież nie o to chodzi.
Na razie to tyle!