niedziela, 14 grudnia 2014

Wyprawa do Polandii

Wydawało mi się, że będę miała tu w Polsce tyle czasu, że będę mogła i wypić kawkę i poczytać gazetkę, ale niestety nic z tego. O tym dlaczego następnym razem, teraz szybko ogarnę naszą podróż do Polandii.

Jednym słowem – dotarliśmy.

Jak minęła podróż? Całkiem nieźle.

W drogę wyruszyliśmy o 6 rano. Na początek lajcik – niecała godzinka na lotnisko, Laura pięknie przespała niemal całą trasę. Na lotnisku wrzuciliśmy ją do wózka. Przezornie podłożyłam pod materacyk kołderkę tak by mogła się rozglądać dookoła. Podziałało! Obudzona obserwowała z uwagą otoczenie. Odprawa troszkę trwała, bo okazało się, że bilety, które kupiliśmy oddzielnie na trasie najpierw do Stambułu i potem do Berlina i później telefonicznie połączyliśmy je w lot z przesiadką wcale nie są połączone. Dla nas oznaczałoby to tyle, że musielibyśmy odbierać bagaż w Stambule i ponownie go nadawać, czego bardzo chcieliśmy uniknąć. Ostatecznie udało się sprawę załatwić, pani ze stanowiska wydała mnie i Laurze bilety również na kolejny lot, ale coś w systemie, nie wiadomo bliżej co, nie zaskoczyło i H. miał się ponownie odprawiać w Stambule. Postanowiliśmy więc skorzystać z wszystkich przywilejów jakie dawała nam obecność Laury - czytaj obsługa bez stania w kolejce :-) 

Szybko nadaliśmy bagaż i dalej wio, z Małą w gondolce. Marudziła tylko wtedy, gdy musieliśmy się zatrzymać - np. stojąc w kolejce do otwarcia gejta.

Ku mojemu zaskoczeniu nikt nie marudził na widok naszej gondoli. Przypominam, że Turcy wożą maluszki w fotelikach samochodowych, a takie ciut większe w parasolkach, które oczywiście składają się do minimalnych rozmiarów. Z racji, że praktycznie nie podróżują nigdzie z niemowlaczkami, na lotniskach widać tylko parasolki. Obawiałam się co powiedzą na naszego Mutsego - bo chocby był jedną z mniejszych gondoli to jednak przy parasolce to dwuczęściowy gigant. H. był cały zestresowany tym jak się z nim obejdą. Mieliśmy oddać wózek przy wejściu do samolotu. H. już wyobrażał sobie najgorsze scenariusze - że nam go połamią, że będzie padał deszcz i gondola się pobrudzi. Albo, że wózek dostaniemy potem razem z walizką na taśmie, co jest niemal jednoznaczne z tym, że ktoś nią kilka razy rzuci. Do samolotu wchodziliśmy z rękawa. Przy wejściu H. zapytał czy możemy wnieść gondolę do środka. Obsługa niezbyt była tym zachwycona, powiedzieli, że jeśli miejsce obok nas będzie wolne, to ewentualnie możemy. Miejsce obok nas faktycznie było wolne, ale nam, uwaga uwaga, udało się wcisnąć gondolę do luku na bagaż podręczny! :) Było to super rozwiązanie, bo nie musieliśmy się o nią martwić i gdyby Laura była bardziej skłonna do współpracy, można byłoby ją też ułożyć w niej wygodnie do spania. Także gdyby się ktoś kiedyś zastanawiał nad podróżą samolotem z gondolką Mutsy - polecam :)

W samolocie trafiły nam się miejsca w środku - takie sobie, ale lot trwał tylko 80 minut, Przy starcie przeczekałam kołowanie i gdy tylko samolot wzbił się w powietrze elegancko wyciągnęłam cycka. Mała przyssała się i grzecznie zasnęła. Niecałe 15 minut po tym jak wypłuła z buzi cycka usłyszeliśmy komunikat o podchodzeniu do lądowania. Całą trasę z domu do Stambuły przebyłam więc z cyckiem na wierzchu :-]

W Stambule stelaż wózka faktycznie czekał na nas zaraz po wyjściu z samolotu. Postanowiliśmy najpierw rozprawić się z odprawą H. Podeszliśmy do kontuaru by pokazać się z Laurą i poprosić o pierwszeństwo w kolejce, a pani odpowiedziała nam, że ona nie wie czy może nas obsłużyć... No co za gulina. H. zrezygnowany ruszył w stronę końca kolejki, a ja zapytałam grzecznie ludzi czy możemy wbić się przed nich. Laura świetnie wyczuła moment i natychmiast zaczęła marudkować :) Nikt nie protestował :)

W Stambule mieliśmy niemal 3-godzinną przerwę w podróży. Załatwiliśmy więc śniadanie, przewijanie, posnuliśmy się po strefie bezcłowej. Martwiłam się, że przy przechodzeniu przez każdą bramkę będziemy musieli wkładać wózek na taśmę do skanu. Raz, że trochę byłoby z tym roboty, bo ciężki i pewnie nie zmieściłby się z kołami. No i Laurę trzeba by było wyciągać, czyli czasem przerywać jej cenne drzemki. Przypuszczam, że wynikało to trochę z lenistwa tureckiej obsługi, ale przez bramki przejeżdżałam razem z wózkiem, a potem kazano mi przechodzić samej jeszcze raz. Czasem macali trochę wózek, ale dziecka nie kazali wyciągać.

Czekając na drugi lot starałam się nie ułatwiać jej drzemki, bo wolałam, żeby pospała w samolocie. W końcu mieliśmy przed sobą jeszcze prawie 3 godziny w powietrzu. Skończyło się to na tym, że po wejściu do samolotu była już tak śpiąca, że mowy nie było, żeby z nią usiąść. Właśnie te momenty były najtrudniejsze - gdy czekaliśmy, aż ludzie ulokują swoje bagaże i usiądą, a potem samolot wystartuje. Między fotelami jest naprawdę mało miejsca, a nasza córcia nie bardzo reflektuje na zabawianie na kolanach. Chodzic, panie, chodzić! Ewentualnie bujać na wyciągniętych nogach (o tym też kiedyś muszę napisać) co oczywiście w samolocie, ba, w jakimkolwiek środku transportu jest niewykonalne. Miejsca trafiły nam się tym razem z tyłu samolotu. W sumie to się nawet ucieszyłam, bo było blisko do kuchni na tyłach. Od razu poszłam tam przywitać się ze stewardesami i uprzedziłam, że odwiedzimy je, gdy dopadnie nas kryzys :) Aż do ostatniego momentu przed wystartowaniem spacerowałyśmy sobie między fotelami. Miałyśmy też niezłą miejscówkę między kiblami - tam było trochę więcej miejsca. Byłam tak przejęta sytuacją, że nie zauważyłam, gdy Małej się kimnęło :) Do tego zasnęła tak twardo, że nawet nie zareagowała, gdy po wystartowaniu w obawie o jej uszy wcisnęłam jej do buzi cycka. Trochę byliśmy przestraszeni czy nie przyjdzie nam potem za to zapłacić, ale z drugiej strony wszystko wydawało się wyglądać idealnie - Mała w głębokim śnie już na starcie :D To może teraz z godzinka spokoju przed nami? :) Ojjj naiwność... Gdy tylko samolot osiągnął wysokość, Laura otworzyła oczy. I uwaga, uwaga - to by było tyle ze snu podczas całego lotu!

No nie chciała zasnąć za jasną anielkę.... Spacerowałyśmy więc między fotelami, bujałyśmy się przy kibelkach, z racji, że znowu mieliśmy wolne miejsce obok siebie, kładłam ją na wolnym fotelu i zabawiałam czym popadnie. Na szczęście córci dopisywał dobry humor. Rozglądała się z zaciekawieniem na wszystkie strony. Ja z kolei byłam napięta jak ta struna... w obawie kiedy zacznie ryczeć :-] Dwoiłam się więc i troiłam, żeby do tego nie dopuścić i z niecierpliwością spoglądałam ile minut zostało do lądowania. Nad Budapesztem zmieniłyśmy pampka :) raczej hobbistycznie, żeby nam czas szybciej minął :D Z racji, że to tylko siuśki, to nie próbowałam nawet wbijać do kibelka. Nienawidzę kibli w samolocie. Człowiek w pojedynkę ma tam problem by się rozebrać, a co dopiero z dzieckiem. Widziałam tylko, że półka do przebierania dziecka jest centralnie nad kiblem więc zupełnie mi się nie uśmiechało zanosić tam Laurę.

W końcu dotarliśmy nad Berlin, przyszła więc kolej na cycka :) Po 20 minutach byliśmy już na lądzie. W Berlinie czekała nas jednak niemiła niespodzianka - z samolotu na lotnisko przechodziliśmy pieszo (!) i nikt nie wystawił nam stelażu wózka, Pobiegłam z prośbą do pracowników, ale jedyne co usłyszałam to NEIN! Cóż, witamy w Europie - żegnaj wschodnia życzliwości ludzka! Był to mały dramacik, bo przez to oprócz zaplanowanego bagażu podręcznego plus prawie 6-kilogramowego klopsika w postaci Laury mieliśmy teraz do dźwigania również gondolę. Samotna w podróży matka w życiu by sobie nie poradziła. Przy kontroli paszportów znowu skorzystaliśmy z przywileju pierwszeństwa. Mała świetnie wyczuwała te momenty, gdy powinna włączyć syrenę :D Niestety gorzej jej szło wyczucie tego, kiedy powinna ją wyłączyć. Czekanie na walizki minęło nam na słuchaniu laurowego koncertu. Z racji, że nie mieliśmy stelażu, musiałam ją nosić i po chwili myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Laura w kombinezonie - ryczy, wije się i prawdopodobnie gotuje. Ja w zimowym płaszczu, z torbą z laurowymi pierdołami. W kieszeni dzwoniący telefon. Aaaaa!

Gdy w końcu nadjechała walizka i stelaż, wrzuciłam Małą do wózka, a ta zamknęła paszczę. No cud! Czyżby początek romansu z Mutsim? :)

Na lotnisku czekał już mój tata, który przyjechał po nas ze swoim kolegą. Był zachwycony i mega wzruszony widokiem wnusi.

Ja wreszcie odsapnęłam, bo wydawało mi się, że podróż już można uznać za skończoną. Ohh jak się myliłam... Laura w samochodzie najpierw pięknie zasnęła, by po 30 minutach zacząć zawodzenie, które trwało z BARDZO krótkimi przerwami aż do domu... Miałam ochotę wyskoczyć z samochodu przez okno. Wiem, że była zmęczona podróżą i przypuszczam też, że nie podpasował jej fotelik samochodowy. My już nie mogliśmy wziąć naszego, nie chciałam też by rodzice kupowali nowy patrząc na okres jego użytkowania jaki nam pozostał. Rodzice załatwili więc fotelik od "znajomych znajomych". Okazał się jednak całkowitym bublem. Jest głęboki i twardy. Mała wyła i nic jej nie uspokajało.

Ale dotarliśmy do domu :) Po takim koncercie ryk przy kąpieli nie robił już na nas wrażenia. Mała zasnęła w 5 minut.

Prawdę powiedziawszy, ja też :D

Wnioski z podróży?

1. następnym razem nie będę się nawet zastanawiała nad lotem do Stambułu - Laura nawet nie zorientowała się co się świeci
2. cycek w podróży to MEGA wygoda
3. ubranie na cebulkę bardzo się sprawdziło - na lotniskach było chłodno, zdarzało się, że musieliśmy wychodzić na zewnątrz, w samolocie przed startowaniem było gorąco, potem znacznie zimniej
4. jeżeli w samolocie nie ma tych łóżeczek, które podwiesza się przed pierwszym rzędem foteli, miejsca z tyłu są całkiem ok, bo blisko do jedynego kąta w samolocie, w którym można schować się z płaczącym dzieckiem. Minus tych miejsc jest natomiast taki, że non stop przechodzą obok wycieczki do kibelka podczas kiedy ty na przykład karmisz
5. nie ma co się wstydzić tylko trzeba uderzać z niemowlakiem na przód kolejki
6. nasze najważniejsze odkrycie GONDOLKA MUTSY MIEŚCI SIĘ W LUKU. Wchodząc do samolotu do Berlina już nawet nikomu się nie pytaliśmy o zgodę. Steward zatrzymał H. i zwrócił mu uwagę, że nie możemy wnieść jej do środka, ale H. udowodnił mu, że gondolka wchodzi do luku i może nam naskoczyć :D
7. nie nazwałabym podróży z niemowlakiem (jeszcze) przyjemnością, ale jak trzeba to można :)

Na lotnisku w Stambule nie zabrakło świątecznych dekoracji


Jakie te fotele w samolocie interesujące!
Pierwsza odsłona Taty :) Na śniadanku w Stambule

Grunt to się nie zatrzymywać :-]


28 komentarzy :

  1. Podziwiam :) sama na lot z maluchem bym się nie wybrała... wyjazd do rodziców uważam na wyprawę, choć mieszkają blisko :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lot to trochę loteria. My mieliśmy szczęście, że Laura miała dobry humor (który skończył się wraz z momentem wyładowania w Berlinie), ale podróży samochodem naprawdę nie należy się bać, no ch że dziecko wyjątkowo nie lubi fotelika. Odwiedzajcie dziadków - będzie im miło, w szczególności teraz w świąteczny czas!

      Usuń
  2. Super! ze calo i zdrowo dotarliscie!
    Wyobrazam sobie radosc w Twym domu- moze jednak troszke odpoczniesz, miesiac to dlugi czas gdy dziadkowie beda mogli Was troche odciazyc. Juz teraz wiem po kim Laura taka sliczna- po Was- piekna para!
    Pozdrawiam serdecznie z deszczowego Niemcowa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) u nas też deszczowo, chociaż pierwszwgo dnia po przyjeździe przywitała nas zima. W domu wesoło, Laura przyzwyczaja się do dziadków a dziadki do Laury :)

      Usuń
  3. Za pierwszym podejściem obejrzałam fotki, bo na tekst nie mam chwilowo czasu, a jest co czytać :) Witamy Tatę! Taki fajny facet, a nie chciał się pokazać :)
    Pozdrawiam i do napisania wieczorkiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie maluszki chyba rzeczywiście lepiej znoszą podróż, niż starsze, bardziej świadome dzieci. Kiedy lecieliśmy z naszym wówczas 2-latkiem przepłakał całe 2 godziny - stres i trauma na samo wspomnienie mnie ogarnia... Super, że u Was poszło lepiej :). Pozdrawia (i zapraszam "do siebie")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dziećmi nigdy nic nie wiadomo. Blisko nas siedziała mama z na oko 2latka. Patrząc na nią i nasze dziecko spodziewałam się, ze nadza zasnie a tamta będzie marudzić. Tymczasem dziewczynka zasnęła zaraz po starcie i przespała cały lot podczas gdy nasza rozgladala się na boki.

      Dziękuję zezaproszenie. Na pewno zajrzę

      Usuń
  5. Jeeej ale wyprawa. Podziwiam i w sumie uspokoiłam się, bo nas też czeka podróż samolotem w najbliższym czasie. I chyba wolę tak z różnymi pauzami niż 14 godzin tylko w samochodzie:p ale to się jeszcze okaże:D najmilszego pobytu w Polsce! I oczywiście - cześć H. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największy plus podróży samolotem to jest to, że szybko, ale czujesz się jak na scenie :) samochód daje więcej swobody. Dacie radę! Lecicie do Polski?

      Usuń
  6. Najważniejsze, że już jesteście! No tak- to cała wypraaaaaawa i trzeba być przygotowanym na wszystko. Ale jak to mówią- najtrudniejszy pierwszy raz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby było tak jak piszesz, bo niedługo czeka nas drugi raz :)

      Usuń
  7. No i jest tata:) w końcu ! Przystojny ten tatulek !
    Oj dziewczyno teraz dla mnie to jesteś bohaterka. Podziwiam. Wiem, że we dwójkę łatwiej w taką podróż ale dla mnie to jak zdobyć jakiś szczyt:)
    Szok, że gondola weszła do luku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla nas też było to wyzwanie. Sama w życiu bym się nie odważyła. No może jak Laura zacznie siadać :)

      Usuń
  8. Super, że wszystko tak się udało, ale z tym brakiem stelaża na niemieckim lotnisku to jakieś nieporozumienie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! I niestety nikt się nami nie przejął. Nein i koniec!

      Usuń
  9. Brawo widać, że podróż z niemowlakiem to grunt dobrej organizacji :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Super, że wszystko potoczyło się po Waszej myśli. ;) Miłego pobytu w pl. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. To mieliście przygody, ale najważniejsze, że dolecieliscie na miejsce szczesliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo bylam ciekawa jak Wam minela podroz! Ciesze sie, ze tak dobrze! :)

    Kurcze, w szoku jestem, ze z Niemcow takie gbury! Amerykanie, tak jak Turcy, uwielbiaja dzieci i jak widza rodzine z maluchami, to zawsze staraja sie w miare mozliwosci wszystko ulatwic...

    My tez mielismy podobne przeboje z wozkiem. W Nowym Jorku oddalismy nasza parasolke obsludze, myslac, ze poleci w glownej kabinie, a oni zdazyli wrzucic ja do luku bagazowego. Przylecielismy do Berlina, a tam wozka nie ma! Naczekalismy sie przy tasmie - dalej nie ma! W koncu biegiem lecielismy przez lotnisko, ledwo zdazylismy na nastepny lot a okazalo sie, ze konowaly nowojorskie nadaly wozek bezposrednio do Krakowa! ;)

    Tak to jest z tymi pozyczonymi fotelikami. Tescie tez pozyczyli dla Bi od kogos fotelik, ale byl tak twardy i niewygodny, ze Mloda sie tylko w nim wila i wrzeszczala... W dodatku na Zakopiance korek, wiec zamiast 2 godzin, jechalismy prawie 4. :/ Przyznaje, ze poniewaz i tak wloklismy sie noga za noga, wyjelam Bi z nieszczesnego fotelika i jechala wiekszosc trasy u mnie na kolanach. ;)

    No to pierwsze koty za ploty! Ciekawe jak bedzie z droga powrotna? Bi w drodze DO Polski tez sie niezle sprawila, za to w powrotnej - szkoda gadac... Ale nie bede Wam zapeszac, tfu tfu, przez lewe ramie! :)))

    Fajnie jest wreszcie "poznac" H.! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga powrotna rośnie nam trochę w oczach, ale może Laura znowu będzie łaskawa? :)

      Przez ten nieszczęsny fotelik musieliśmy zweryfikować trochę nasze plany :/

      Nie chcę generalizowac, ale zawsze mam pecha trafic na Niemca-gbura na lotnisku :(

      Usuń
  13. Uwielbiam czytać Twoje notki- jak dobre opowiadanie ;)
    Ważne, że pierwsza wyprawa za Wami i wiecie czego się spodziewać ;))
    Fajnie, że w końcu H. się ujawnił ;))
    Mała cudna ;**
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)

      Tak, z kolejną wyprawą będzie już o tyle łatwiej, że wiemy czego się spodziewać. Jedynie zachowanie córci będzie znów wielką niewiadomą :)

      Usuń
  14. Co za historyczny wpis! :) Tato się pokazał :) Super!
    Gratulacje dl córeczki! Taka mała i nie wie, że już kawał świata przemierzyła. Nic, że samolotem, ale to jest coś, na takie maleństwo.
    I dla rodziców większe brawa, bo podróż z maleństwem to jest wyczyn.

    OdpowiedzUsuń
  15. U nas pierwszy lot był spoko, dziewieciomesieczny Stefek odjechał przy starcie a obudził się przy lądowaniiu. Lot numer 2, 11 miesięcy później już nie był taki kolorowy bo młody oka nie zmrużył ani w jedna ani w druga strone.
    A ostatni lot to po częsci koszmar. Stefano jako 2,5 latek miał już swoj fotel. Usadziliśmy go po środku, ale on siedzieć nie chciał. Darł się jakbym Go ze skóry obdzierała. Sama bym sobie nie poradziłą...dlatego drże przed wizją samotnej podrózy z synem.

    OdpowiedzUsuń