niedziela, 30 sierpnia 2015

11!

O mamo, 11 miesięcy... Z jednej strony nie pamiętam już jak to było myśleć tylko o sobie, wyspać się i zajmować się tylko sobą, z drugiej jednak wydaje mi się, że przecież jeszcze wczoraj byłam w ciąży :) czyli standardowe rozterki przeciętnej mamy :))


Przede wszystkim muszę chyba przyzwyczaić się, że mój bobasek dawno już wyrósł i jest coraz dojrzalszym dzieckiem. Zabawy są coraz bardziej przemyślane, coraz mądrzejsze. Ogromnie cieszy mnie to, że z coraz większym zainteresowaniem Laura ogląda książeczki. Wykorzystałam moment i w tym miesiącu postawiłam na zainwestowanie w laurową biblioteczkę.Widzę, że Mała porównuje kształty i kombinuje zabawy z dwoma zabawkami na raz, np. z wielkim zainteresowaniem kładzie gryzaki na książeczki i ogląda tą konstrukcję z wszystkich stron albo rozkłada wszystkie książeczki i przerzuca je sobie po kolei. Czasem zabawki potrafią ją tak pochłonąć, że nie ma dziecka przez dobry kwadrans. Największą miłością mojego dziecka jest jednak ewakuacja z miejsca zabaw i radosne brykanie po podłodze, czyli pełzanie, rzucanie ku mojej rozpaczy z wielkim impetem na naszą drewnianą podłogę zabawki (współczucia dla sąsiadów z dołu), podpełzanie do niej i rzucenie dalej. Przy okazji analizowane są wszystkie paprochy na podłodze, czasem uda się obczaić jakiś zapomniany kabel albo pilot, a jak nie to Malizna włazi pod stół i przesuwa krzesła co doprowadza mnie do rozpaczy, bo oczami wyobraźni już widzę poprzytrzaskiwane paluszki. Oczywiście z coraz większym zawzięciem Laura próbuje wstawać podciągając się pod cokolwiek się nadarzy - również ku mojej rozpaczy. Generalnie moje matczyne drżące z troski serce jest ostatnio wystawiane na coraz bardziej ekstremalne doznania. W tym miesiącu Laura odkryła też swoją nową umiejętność - siadanie z pozycji leżącej na brzuszku i robi to non stop. Czasem jednak próbuje sięgnąć coś rączką albo zatrzęsie się z radości gdy się z nią bawimy i zdarza się jej stracić równowagę i walnąć do tyłu. A nie mamy dywanów, sic (które właściciel naszego mieszkania dowozi nam od kwietnia)! Of kors w takiej sytuacji Laurencja podnosi takie larum, że aż bębenki pękają :)

W tym miesiącu zaczęła też nagle rzucać przedmioty za siebie. Bardzo mnie to śmieszy, gdy obserwuję jak się bawi i gdy tylko coś ją znudzi - robi spektakularne siup, zamachuje się do tyłu i już po problemie :D Czasem robi tak też z jedzeniem więc często przy wieczornym rozbieraniu z wewnątrz body wylatują kawałki chlebka, chrupki a czasem nawet drobniejsze zabawki :D


Mała rozwinęła się też kulinarnie :) Wreszcie zaczyna przełykać grubsze kawałki, a wszystko dzięki mojemu odkryciu - kukurydzianym chrupkom. Kiedy Laura zakumała już do czego służą, pokochała je dużą miłością. Staram się nie dawać jej ich bardzo często, bo wydaje mi się, że to taki zapychacz, ale dzięki nim w chwilach kryzysu jestem w stanie uzyskać bonusowe 10 minut! Małą unieruchamiam w krzesełki, daję chrupkę i lecę gotować obiad :)  Laura cierpliwie skubie sobie chrupkę, ale nie potrafi jeszcze przesuwać jej sobie w rączce i kiedy wygryzie wszystko to co wystaje z rączki całą resztę ładuje prosto do buzi albo wyrzuca. W pierwszej opcji czasem zdarza się odruch wymiotny, na szczęście chrupka to wynalazek, który szybciutko rozpuszcza się w paszczy i ratuje tym naszego Orzeszka. 



Laura uwielbia podjadać nam z talerza i widzę, że chce jeść to co my. Potrafi pogardzić nawet jej ukochaną kaszką, gdy my mamy na talerzach coś co zupełnie jej nie przypomina. Na śniadanie robię więc dla siebie kanapkę, a Laura dostaje chlebek z masełkiem pokrojony w drobną kosteczkę. Jadłyśmy już banana, zupkę z soczewicy, puree z ziemianków w restauracji, a nawet borówki amerykańskie. Jest coraz lepiej, słoiczkowych deserków już nie kupuję. Pięknie pije wodę, najchętniej ze szklanki, ale z butelki też daje radę. Potrafi nawet sama się obsłużyć, gdy znajdzie butlę. Próbowaliśmy też picie z gwinta z butelki i Laurencja świetnie daje sobie radę :) Kubki-niekapki raczej nas więc ominą. 


W związku ze zbliżającą się jesienią, a potem zimą, zastanawiam się nad herbatką. Laura pije wyłącznie wodę. Podajecie/podawałyście herbatki swoim dzieciom? Nie wiem zupełnie od czego zacząć? Koperkowa? Jakaś inna specjalność? W temperaturze pokojowej czy ciut cieplejsza?


Po takiej konsumpcji wydawało mi się, że Mała dawno już dobiła do 10kg - ostatnio ważyłam ją 2 miesiące temu i Mała miała wtedy 8,5 kg. Wczoraj wybrałyśmy się do przychodni, a tam waga pokazuje 8900g :S Aż się trochę zmartwiłam, ale pielęgniarka uspokoiła mnie, że w przypadku Laury wszystko idzie w długość - Mała urosła 2,5 cm i mierzy teraz 72,5 :-] Pampki - wciąż jedziemy na czwórkach, ubranka 80-86-92.

Codziennie ćwiczymy też gadanie. Mama&baba&jaja to już kaszka z mleczkiem, teraz pracujemy nad "dziadzia" i "dede" i mamy już kilka sukcesów. Obserwowanie tego jak rozwija się jej mowa jest dla mnie jako filologa naprawdę fascynujące :) Laura, gdy już się rozgada, potrafi wypowiedzieć przeróżne dźwięki, a jak superowo wygina wtedy paszczę!


Co jeszcze, co jeszcze... A tak, spanie :-] Cóż... ostatnio nieśmiało ją pochwaliłam, że znowu śpimy w nocy, ale tak jak się spodziewałam to był tylko taki mały bonusik chyba tylko po to, byśmy doszli do siebie na tyle by się w ciągu dnia nie przewrócić. Na razie jednak, odpukać, zaliczamy po jednej pobudce w nocy o przeróżnych porach. Laura ma w ciągu dnia dwie drzemki, już nie dwu, a jednogodzinne. Muszę się więc mocno streszczać z obiadem itp. 


Jest bardzo wymagającym, ale radosnym dzieckiem :) Uwielbiam patrzeć na nią, gdy pochłonięta jest zabawą lub gdy już lekko śpiąca pokłada główkę na moich kolanach i się przytula. Jest małym pieszczochem choć na chwilę obecnę bardziej kręcą ją gilgotki, gonienie i inne harce. 

PS. Dzisiaj poczyniła pierwszy krok w raczkowaniu pokonując na kolanach jakieś 30cm :) 





wtorek, 25 sierpnia 2015

Poweekendowo

Weekend nam się udał. Przyjechała babcia z ciocią, tata wybył i przybył, powłóczyliśmy się po Krakowie, pośmialiśmy w domu. Laura, odpukać w niemalowane, jest ostatnio dla mnie bardziej wyrozumiała i w nocy albo śpimy bez wybudzania albo z jedną akcją usypianiową czyli całkiem ok. Oczywiście ta pierwsza pobudka dopiero o 8 to był taki mały bonus, teraz powróciła szara codzienność, czyli wstajemy ok. 6, bywa, że odrobinę wcześniej ;-) ale i tak biorę to dzielnie na klatę i dziękuję córci, bo jest to o niebo lepsze od trzech/czterech pobudek w nocy :-]

W piątek moje prośby zostały wysłuchane i dzień minął nam bardzo przyjemnie i intensywnie. Choć była i chwila grozy. Po wysprzątaniu mieszkania i ugotowaniu kolacji wyskoczyłyśmy z Laurą na plac zabaw. Już w drodze powrotnej, całkiem blisko domu (dzięki ci Panie!) w pewnym momencie usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące z przedniego koła wózka. Przyjrzałam się bliżej i wydało mi się wszystko ok, pomyślałam, że coś wpadło w łożysko. Po 50 m musiałam jednak zmienić zdanie - koło zaczęło się lekko chybotać. Zaczęłam więc bardziej naciskać na tylne koła, oczywiście taka jazda to była męczarnia, ale chciałam jak najszybciej wrócić do domu. I tak na jakieś 50 m przed bramą nasze koło zostało na chodniku :-] jak weteran z wojny wróciłyśmy na trzech, lekki dramacik. Najpierw przyjęłam to z lekkim sercem myśląc sobie, że w domu coś się dokręci i będzie ok, potem jednak zaczęłam sobie uświadamiać, że te przednie koła przecież są tam montowane na stałe i generalnie odpadnięcie kółka równa się z oddaniem wózka do gwarancji. A tu za chwilę miała do nas przyjechać babcia z ciocią, miałyśmy łazić po Krakowie !!! Szlag mnie jasny trafił, bo wybierając Mutsy kierowałam się między innymi opinią, że nie skrzypi i nie odpadają mu koła!!! O naszym Mutsym muszę kiedyś skrobnąć jakiś post, bo często mnie o niego pytacie, a mam sporo do powiedzenia :) W domu musiałam najpierw zająć się mega śpiącą Laurą, chciałam szybko położyć ją spać i polecieć do wózka z śrubokrętem. Laurze zasypianie szło jednak dość opornie co skutkowało u mnie "lekkim" wkurwem, gdy jedną ręką wyszukiwałam w telefonie wypożyczalnie wózków i obmyślałam scenariusze jak poradzić sobie z tym fantem możliwie jak najmniej zmieniając nasze weekendowe plany. W końcu gdy dopadłam do wózka okazało się,  że wykręciła się jedna śrubka (jedna!!!), na której trzymało się koło. Wystarczyło dokręcić i było ok. Kamień z serca.

Laura zareagowała na przyjazd babci i cioci sporym zdziwieniem, które już po chwili zmieniło się w mega euforię. Moje dziecko naprawdę lubi gości, coraz wyraźniej to widzę. Późnym wieczorem, gdy udało mi się namówić maliznę do kąpieli, tata zabrał babcię i ciocię na wypad "Kraków by night", co w szczególności cioci mocno przypadło do gustu ;-)





W sobotę zostałyśmy już same baby, tata po wysłuchaniu instruktażu zachowania pojechał szaleć w Warszawie. A my wybrałyśmy się na Kazimierz. Spacerki, spacerki i jeszcze raz spacerki, a potem żydowskie żarełko.


W niedzielę przyszła kolej na Stary Rynek. I wiecie co? Ok, są tam zawsze mega tłumy, jest głośno, kolorowo, na miejsce w knajpie prawie zawsze trzeba czekać, ale mimo wszystko jakoś bardziej podoba mi się tam niż na Kazimierzu. Laurze zresztą też. Rozgląda się na wszystkie strony, bo gdzie nie spojrzeć to jakaś atrakcja. Tu koniki, tu dzieci, tam koncert, tu kolorowe stragany. Spacer skończył się biesiadą u Gruzinów, na którą nawet załapał się tata, który dołączył do nas po powrocie z Warszawy. 




W poniedziałek przyszedł czas na pożegnanie... Było mi smutno więc z uczuciem ulgi przyjęłam pomysł H. by wziąć sobie w ten dzień urlop na żądanie i odpocząć po warszawskich wygibasach. Tata był co prawda mocno śnięty, ale było się przynajmniej do kogo odezwać.

Wraz z wyjazdem mojej mamy i siostry włączyła mi się coś jakby jesienna melancholia. Czuję się tak, jakby znowu minął jakiś kolejny etap. Zaczyna się jesień, w sklepach szkolne wyprawki, w tv coraz częściej o tym trąbią. Pogoda dziwna jakaś taka, niby ciepło, ale już czuć ten chłód. Muszę się nawet trochę pilnować, bo coraz częściej sugerując się szarością za oknem zdarza mi się ubrać mocno za ciepło. 

Myślami jesteśmy już we wrześniu - znowu dla nas bardzo intensywnym. Mamy zajęte wszystkie weekendy, najpierw weselami, potem prawdopodobnie wyjazdem do Turcji i w końcu pierwszymi urodzinami naszej pociechy :)

Pierwsze urodziny - uwierzycie?!



piątek, 21 sierpnia 2015

Niech to będzie dobry dzień!

O rany.... Po ponad tygodniu zarwanych nocy, gdy czasem bywało, że walczyliśmy z Laurą od północy do 4 rano, bo dziecku naszemu coś się pooop*** i uparcie chciała się z nami bawić, wreszcie przespaliśmy* całą noc! Wczoraj kładąc córkę spać, gdy zanosiłam ją do łóżeczka, ta przylgnęła do mnie całym swoim ciałkiem a potem oderwała się i popatrzyła mi głęboko w oczy. Wykorzystując ten moment skupienia poprosiłam ją błagalnie by dała nam się tej nocy wyspać. I proszę bardzo jakie mam dziecko rozumne! Posłuchała, kochana moja!!!

(*przespanie nocy w naszym wydaniu to przebudzanie się na cycek i grzeczne zasypianie przy nim bez konieczności podnoszenia z łóżka czterech liter i lulania w łóżeczku)


A teraz, nie uwierzycie, pozwoliła mi i tacie wstać, dała nam czas na fajny poranek ;-) i wciąż grzecznie śpi!!! Normalnie anioł, nie dziecko :) 

Skoro tak dobrze zaczyna się ten dzień, trzymam kciuki z całych sił byśmy w tak dobrej atmosferze dotrwali do końca. Dziś wieczorem przyjeżdża do nas nasza polska babcia z moją siostrą. Zostają na weekend. Babski, bo H. emigruje do Warszawy na wieczór kawalerski. Tak, taka za mnie dobra żona, że nawet focha nie puściłam na pomysł takiej eskapady. Trzech zdziczałych Turków w stolicy, już sobie to wyobrażam ;) A tak na serio, to wiem dobrze, że po schlaniu się w jakimś pubie grzecznie wrócą do hotelu - przyszły pan młody, H. i kolega, który ledwo co wrócił z honeymoon :D



Mamy więc przed sobą dzień pełen wrażeń. Trzeba posprzątać, ugotować coś pysznego, zaliczyć plac zabaw, itp, itd. czyli szara codzienność zwykłej kury domowej, ale ALE!!! Po takiej nocy wszystko wygląda inaczej, wiecie? :) MAM ZAPAŁ :D

Kochane, miłego piąteczku i całego weekendu!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

U nas jak zwykle słodko-gorzko

Yuhuuu!!! Chyba wreszcie lato odpuszcza. Dziewczyny, nie wiem jak Wy, ale ja mam już naprawdę serdecznie dość. Nie dla mnie takie upały. Gorąco w dzień, gorąco w nocy... Przez cały czas człowiek spocony, lepiący się, bleh... Wszystkie gorące napoje (w tym trzymająca mnie przy życiu kawa) poszły w odstawkę, bo po ich wypiciu nadawałam się tylko pod prysznic. W Turcji przynajmniej mieliśmy w mieszkaniu klimatyzację, tutaj, żeby się schłodzić trzeba się pofatygować do centrum handlowego. Narzekał nawet mój ciepłolubny małżonek :D :D :D Laura z kolei po każdej drzemce zostawiała na poduszce wielką mokrą plamę. Włosy nie schły jej cały dzień. Rano fundowałam jej dodatkową kąpiel, bo nie mogłam patrzeć jak cała spływa. No, a na widok pampersa serce mi się krajało. Jezzzu, wyobrażałyście sobie kiedyś jak w tym musi być gorąco??? No bo Prima nie Prima, nie ma cudów przecież.

Debiut Laurencji na placu zabaw

A dzisiaj wreszcie pada deszcz. Jest szaro-buro-ponuro i bardzo mnie to cieszy :) W nocy pierwszy raz od długiego, długiego czasu przykryłam się... poszewką od kołdry. Laura z kolei tak przyzwyczaiła się do spania bez żadnego okrycia, że już się zastanawiam jak ogarniemy sprawę, gdy zrobi się naprawdę chłodno. Chyba będę musiała poszukać jakieś ciepłe piżamki, bo Malizna, gdy tylko coś na sobie poczuje, natychmiast się rozkopuje i jeszcze robi to z taką złością, że aż boję się ponownie ją przykrywać, żeby się czasem nie obudziła... Tego ostatniego mamy zresztą pod dostatek :-///

Nie wiem co znowu jest na rzeczy. Czy to zęby??? Zabijcie mnie, ale ja, matka, nie mam zielonego pojęcia o co jej chodzi. Matczyna intuicja, instynkt, itp. nic a nic mi nie podpowiada. W dzień me dziecię jest takie jak zwykle - żywe srebro, wciąż w ruchu, wciąż wymachujące/rzucające zabawkami, przebierające kończynami, fikające, wierzgające i roześmiane. Śpi w miarę spokojnie, bez pochlipywania. Ale budzi się PIERDYLIARD razy!!!!

Uśmiech nr 5

Ostatnio bije rekordy i zdarza się, że muszę wstać z 4 razy, żeby ponownie zmusić ją do spania. Gdy sobie pomyślę, że narzekałam, gdy przebudzała się w nocy tylko na karmienie i potem grzecznie spała dalej to aż płakać mi się chce. Teraz po cyckowaniu, zamiast zasnąć, Laurencja przechodzi w tryb "zabawa". Na nasze próby zachęcenia jej do spania albo udawanie, że śpimy reaguje... ciągnięciem nas za włosy, łapaniem za nos, ewentualnie dźwięcznymi plaskaczami. Dzisiaj, gdy zaczęła się tak znęcać nad ojcem, nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. To tak na pocieszenie i dodanie sobie siły ;) Jedynym plusem całej sytuacji jest to, że śpimy teraz do 7-8.

Pełne skupienie


Po pierwszej takiej nocy myślałam sobie - ok, raz słońce, raz deszcz - dzisiaj było beznadziejnie, jutro się wyśpimy, ale doopa. Od 4 dni jest tak samo, czyli mamy znowu lekki dramacik.

Mamo, daję radę!

Z innych spraw wartych zapamiętania :) jak widać na zdjęciach mamy za sobą debiut na placu zabaw. Do tego przybytku mamy całkiem blisko i mijamy go zawsze podczas spacerów. Przyznam się, że już nie mogłam się doczekać, gdy zaczniemy go odwiedzać. Ok, moje 10-miesięczne doświadczenie w roli mamy nauczyło mnie już, że o błogim czytaniu książki gdy dziecię moję spokojnie bawi się w piaskownicy mogę z pewnością zapomnieć, ale taki plac to zawsze dodatkowy, nowy sposób na spędzenie czasu z takim berbeciem. Wydawało mi się jednak, że Laura jest jeszcze za mała na bujawki itp. Ostatnio, podczas weekendowego spaceru wokół komina, na który udało nam się wyciągnąć również tatę, dałyśmy się skusić. Gadżetów, z których córcia nasza może na razie skorzystać jest jeszcze niewiele, ale musiałybyście widzieć ten błysk w laurowym oku! Raz, że tyle dziwnych, różnych i kolorowych obiektów wokoło to jeszcze... DZIECI!!! Zrywamy z H. boki ze śmiechu widząc zdziwioną minę Laury na widok innych małych ludków :D Jej mina mówi jedno: "O rany, a jednak są inne takie małe jak ja!" :) Chyba będziemy zaglądać tam częściej.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Laura na basenie

Coś ostatnio nie wychodzą nam wyjazdowe plany. Na ten weekend również szykowaliśmy jakiś wypad, bo H. dostał bonusowy wolny piątek. Mieliśmy ochotę skorzystać z kuszących ofert jednego z popularnych portali wakacyjnych. Początkowo zachwyceni dwoma hotelami zaczęliśmy szukać o nich informacji w internetach i ... cóż, oferty szybko przestały być jakkolwiek kuszące :))

Żeby przy tych okrutnych upałach nie siedzieć w domu, wybraliśmy się w piątek na basen. To był już drugi laurowy wypad na basen, pierwszy zaliczyła podczas pobytu u dziadków. Wtedy na początku przestraszyła się wielkiej wody i zaczęła płakać, ale posadzona na brzegu na kolanach mamy coraz bardziej zbliżała się do wody by w końcu beztrosko się pluskać :) Jej zdecydowanym faworytem okazało się jednak jacuzzi z wodą tak ciepłą, że chwilami miałam wrażenie, że jestem spocona w wodzie ;D Laurze jednak pasowało. Kładła się na moje ramię i fikała girkami.





I tym razem spodziewałam się podobnego rozkładu jazdy. Laura na początku z przejęciem w oczach obejrzała basen i już, już miałyśmy wchodzić do wody, gdy pani ratownik z dość niesympatyczną miną upomniała nas, że musimy założyć czepki. Gdy założyliśmy te paskudztwa na głowy, Laura wybuchnęła płaczem :D :D :D No cóż, urodziwe to one nie były :D Miałam nadzieję, że pani ratownik widząc reakcję naszego dziecka weźmie pod uwagę to, że i tak nie moczymy naszych głów, bo siedzieliśmy przez cały czas w płytkim basenie dla dzieci i pozwoli nam je ściągnąć. Gdziieeee tam. Laura niby chwilami zaczynała się bawić, ale czułam jednak, że jest spięta jak struna co też co pewien czas pokazywała pochlipując rozpaczliwie :-] W jacuzzi niby było lepiej, ale tak do końca się nie wyluzowała. 


Początkowo miałam ochotę zapisać nas do klubu malucha na zajęcia dla dzieci. Basen jest położony naprawdę blisko naszego mieszkania, mogłybyśmy nawet chodzić pieszo. Pomyślałam, że fajnie byłoby, gdyby Laura miała kontakt z innymi dziećmi. Basen ma fajne zaplecze - przebieralnie przygotowane również dla mam z dziećmi, są przewijaki itp. Widząc jednak stres mojego dziecka stwierdziłam, że nic na siłę. Nie będę jej bez sensu stresować. Poczekam kilka miesięcy i spróbujemy jeszcze raz. Może wtedy będzie miała większą przyjemność z basenu.


Przez resztę weekendu bujaliśmy się po klimatyzowanych centrach handlowych :)





środa, 5 sierpnia 2015

Kaskader

Nie wiem co się ze mną stało, że tak odpuściłam sobie blogowanie. Trochę mi się dni rozjeżdżają chociaż zasuwam jak zwykle od rana do wieczora. Niestety nie jestem w stanie sobie niczego odpuścić, żadnego sprzątania, prasowania, obiadu, choć i bez niego mąż by przeżył, w końcu na bezludziu nie mieszkamy, gdzie żarełka nie dowożą. Taka już jestem, sumienie nie daje mi spokoju. Nie potrafię w ciągu dnia położyć się spać, nawet po zarwanej nocy. Poza tym przymierzam się do siłowni, chociaż dni wydają mi się za krótkie, a już zdecydowanie te w weekend. I w tym wszystkim najłatwiej poszło mi zrezygnowanie z pisania. Przykro mi jednak było gdy spoglądałam na ilość postów napisanych w danym miesiącu :( Dziękuję więc Lux za przyjemnego kopa i wracam na blogowisko.

Co u nas?

Jak pewnie domyślacie się po tytule posta nic nowego. Laura nie ustaje w swoich kaskaderskich poczynaniach. Do listy naszych osiągnięć możemy dopisać kolejny upadek - chyba najgorszy ze wszystkich jak dotąd. Co prawda z naszego krakowskiego łóżka, które dzięki Bogu do wysokich nie należy. ALE Laura spadła w środku nocy, podczas słodkiego, beztroskiego snu... A ja byłam tuż obok :( Wszystko zdarzyło się zanim H. położył się spać, a więc tym samym zablokował drugą stronę łóżka :-] Wydawało mi się, że nic nie może jej się stać kiedy śpię obok niej z ręką za jej plecami. Niestety moja córka rozwinęła się jeszcze bardziej w swoich kaskaderskich umiejętnościach i teraz podczas snu potrafi przerolować się przez całe łóżko. Tej pamiętnej nocy spadła głową w kierunku nóg! Oczywiście przerażenie było ogromne. Laura uderzyła w płacz, ja wyskoczyłam z łóżka - rozglądam się, a dziecka nie ma! Znalazłam bidulkę za łóżkiem.... Uspokoić malizny nie mogłam... Niby już, już było dobrze, a za chwilę znowu zaczynała szlochać. Oczywiście panikowanie H. i pytania, czy oby na pewno rusza normalnie rączką/nóżką wcale nie pomagało. Poważnie rozważałam jazdę na pogotowie, bo przy takim berbeciu skąd można wiedzieć czy coś się stało/złamało/zwichnęło. Laura szybciutko zasnęła bujana w swoim łóżeczku, a ja jak nigdy modliłam się by nie spała dłużej niż zwykle. Na szczęście przebudziła się po godzince, a ja z wielką radością zabrałam ją do naszego łóżka, tym razem bezpiecznie już między tatę i mamę.



Od tej pory dopóki H. nie położy się spać, śpimy z blokadą z jednej strony łóżka, w postaci wałka z kołdry. Nie wiem czy zatrzyma ją to w razie "W", ale może chociaż lądowanie byłoby bardziej miękkie?

Laurencja przygotowuje się na jesień :)

Niestety to nie jedyny nasz wypadek. Tak właściwie ostatnio nie ma dnia bez jakiegoś wypadku, aż zaczynam się poważnie zastanawiać czy ja oby na pewno dobrze zajmuję się dzieckiem...


Kolejny uszczerbek na zdrowiu Laurencja zaliczyła podczas wydawałoby się bezpiecznej zabawy zabawkami na podłodze, poobkładana z wszystkich stron poduszkami. A, te poduszki to też ściema, bo Laura potrafi rzucić się nagle do tyłu i trafić czerepem w 5 cm2 bez poduszki :S Tym razem jednak próbując sięgnąć jakąś zabawkę gibnęła się do przodu (co już jej się nigdy nie zdarza!!!) i kompletnie niefortunnie uderzyła policzkiem w kant plastikowego pudła... I płaaaaacz! I siniak na moim ślicznym buziolku!!!! A ja znowu byłam tuż obok.


Nie wiem już co robić. Boję się ją zostawić nawet na minutkę.
A jak ugotować obiad, ogarnąć mieszkanie i w ogóle FUNKCJONOWAĆ??????
Gdy tylko pomyślę o jej raczkowaniu, czy Matko Boska chodzeniu cierpnie mi skóra!