Jesteśmy!
Dziękuję Wam ślicznie za wszystkie życzenia szczęśliwej podróży. Wasze życzenia musiały być naprawdę szczere, bo podróż minęła całkiem spokojnie :))
Trasa na lotnisko była naprawdę przyjemna. Laura zdrzemnęła się dwukrotnie po pół godzinki, a mama całkiem skutecznie małpowała przed córką więc obyło się bez płaczu. Największym wyzwaniem było ogarnięcie bagażu. Kupując bilety cieszyłam się, że łącznie dla trzech osób będzie nam przysługiwało 60kg - po 20 na osobę. Trochę się więc zdołowałam, gdy po wydrukowaniu biletów przy nazwisku Laury zobaczyłam w rubryce przysługiwanego bagażu cyfrę 0. Oczywiście zapakowałam same najpotrzebniejsze rzeczy - na teraz i początek lata, potem będę musiała przelecieć się do Turcji po kolejną porcję :) ALE te najpotrzebniejsze rzeczy i tak okazały się 4 wielkimi walizkami, plecakiem, torbą podręczną, 3-częściowym wózkiem i mnóstwem innych pierdół. Po wstawieniu wszystkiego na wagę okazało się, że mamy 67kg bagażu :-]
Na lotnisku podręczny zostawiliśmy z teściem, żeby już nie denerwować pracownika odprawy ;-] Spokojnie poinformował nas, że mamy 26kg nadbagażu, a 1kg kosztuje 6euro. No to tureckim zwyczajem rozpoczęliśmy targowanie :D Zaraz na samym wstępie dostaliśmy bonusowe 10kg darmowego bagażu dla Laury, "bo taka słodka". Potem po wysłuchaniu naszych argumentów stanęło na tym, że mamy zapłacić za 10kg :D Stwierdziliśmy, że nie ma co przeginać i potulnie zapłaciliśmy 60euro szczęśliwi, że tylko tyle (choć przy pracowniku wciąż utrzymywaliśmy smutne miny, że tak nas naciąga :-P). Potem odebraliśmy resztę bagażu od teścia i szybkim krokiem bez zbędnego rozglądania się na boki uciekliśmy z pola widzenia pracownika odprawy do kontroli paszportowej :)) I powiedzcie mi czy coś takiego byłoby możliwe w jakimkolwiek innym państwie? :D
Gdy dostaliśmy się do gejtu, Laura była już nieźle zmęczona. Szybko więc położyłam ją do gondolki i zaczęłam ujeżdżanie. Trochę się bałam gondolki, bo od dłuższego czasu Mała jeździła w foteliku samochodowym, przed którym na początku tak się wzbraniałam. Pomimo całej mojej sympatii do gondolki przyznaję, że ostatnio fotelik o wiele lepiej się sprawdzał - raz, że dzięki niemu Laura mogła więcej widzieć, dwa - nie rwała się w nim tak do siedzenia. Wcale się więc nie zdziwiłam, gdy w gondolce zaczęła wyć w niebogłosy. Nie pomagała nawet szybka jazda. Zazdrosnym okiem spoglądałam na parę Polaków czekających na ten sam lot co my z bobaskiem może ciut młodszym od naszej Laurencji. Nie wiem czy podali temu dziecku jakieś prochy czy on tak normalnie... w każdym razie ich synek był arcygrzeczny! Obojętnym wzrokiem rozglądał się dookoła u mamy na rączkach, potem nagle zasnął bez szemrania w gondolce. Normalnie anioł nie dziecko! Tymczasem nasza córcia darła się tak głośno, że H. usłyszał nas nawet wtedy, gdy byłam z Nią dwa terminale dalej :D Ostatecznie do boardingu zostału już raptem kilkanaście minut, stwierdziłam więc, że lepiej Małą przetrzymać po to, by potem elegancko zasnęła przy startowaniu. Wzięłam Ją na ręce celem zabawiania, a tu nagle H. mówi mi, że mogę się już nie wysilać, bo Laura zasnęła :)) Zasnęła do tego tak kamiennym snem, że nie ruszyło jej wsiadanie do samolotu, zapinanie pasów, nawet startowanie :)) Miałam nawet pół godzinki dla siebie :)
Lecieliśmy EnterAir z polską obsługą. Pozwolono nam zabrać na pokład gondolę (zapewniłam, że zmieści się do luku bagażowego). Nie wiedzieliśmy za bardzo co zrobić z fotelikiem samochodowym. Nie miałam za bardzo ochoty nadawać go wraz z walizką, bo bałam się, że wróci do nas połamany (widziałam też, jak turecka obsługa ładuje stelaże wózków - rzutem na taśmę! Normalnie chylę czoła przed Mutsy'm, że to wszystko tak dzielnie zniósł :)), przy odprawie zapytaliśmy więc czy w samolocie są wolne miejsca. Zapewniono nas, że są. Obsługa samolotu to potwierdziła i łaskawie pozwolili nam zabrać również fotelik. Stacjonował więc na wolnym fotelu między mną i H. i powiem Wam, że to było super wygodne rozwiązanie!!! Mogliśmy posadzić w nim Laurę i zabawiać, a raz trochę pobujaliśmy i Orzeszek pięknie zasnął :) Nie uwierzycie, ale miałam nawet chwilkę by przejrzeć pokładową gazetkę! Inni rodzice zmagający się ze swoimi pociechami zazdrośnie spoglądali na naszą wygodę i podpytywali czy płaciliśmy dodatkowo za wniesienie fotelika na pokład. Cóż, grunt to komunikacja :D
Oczywiście były momenty, gdy Laura kręciła na wszystko nosem, ale było to do opanowania. Żeby było śmieszniej, za nami siedziała para z bobasem-aniołem. Zerkałam na niego przez fotele. Chłopiec grzecznie sobie leżał na brzuchu taty, potem nagle zasnął. Normalnie CUD. Powiedziałam jego rodzicom, że za tak wzorowe zachowanie ich pociechy, powinni domagać się dla niego od linii darmowych przelotów:-)
Po wylądowaniu w Poznaniu czekała nas najtrudniejsza część podróży, czyli wyniesienie wszystkich bagaży podręcznych z samolotu. Mieliśmy ich tak dużo, że przy wsiadaniu H. musiał obrócić do samolotu dwa razy :D Wrzuciłam Laurę w Tulę i jak wielbłądy doczołgaliśmy się na sam koniec kolejki do kontroli paszportowej. Laura w międzyczasie zaczęła wydzierać się jakby ją żywcem ze skóry obdzierali, szybko więc długaśna kolejka zaczęła się przed nami rozstępować jak morze przed Mojżeszem. Pan strażnik szybko opędzlował mój i Laury paszport, a jak przyszło do H. ... zaczęła się zabawa w dociekliwego pana policjanta i oglądanie każdej pieczątki w paszporcie. Jak długo będziemy w Polsce? Pod jakim adresem będziemy przebywać? Dlaczego nie mamy karty pobytu? A czy pobierane były odciski palców? No shiiit! Dziecko mi się drze w niebogłosy, za nami uprzejmi ludzie, którzy przepuścili nas w kolejce, H. ma już wbitą jak byk wizę Schengen do paszportu, aaale panu się nie spieszy! Pytam czy musi zadawać te wszystkie pytania - nie musi, ale może. Ja pierdziu! Jak zwykle ludzie za nami wymiękli i przeszli do kolejki do innych okienek, a my oczywiście odchodziliśmy jako ostatni spośród wszystkich pasażerów samolotu. H. oczywiście zaliczył pierwszego wkurwa - no nie można nazwać takiego powitania w Polsce ciepłym :-S
Dalej było już z górki, bo rodzice się spisali i grzecznie czekali na nas w hali przylotów. H. odbierał walizki, a ja przetaczałam je do wyjścia, stawałam w drzwiach tak by się za mną nie zamknęły, popychałam bagaż w stronę taty i wracałam po kolejny balast :)
Laura w całkiem niezłym humorze dojechała do domu dziadków po drodze zwalając jeszcze wielką szczęśliwą dwójkę, dzięki której zaliczyliśmy kawę w Mac'u :D
Muszę teraz przygazować z postami, bo mam tyle zaległych! Przede wszystkim podsumowanie laurowych 5 miesięcy nie daje mi spokoju, bo za 2 tygodnie będę mogła już zrobić sześciomiesięczne!
H. wrócił już jednak do domu, wychodzimy więc na prostą. Spieszę sprostować, że H. ma już zaklepaną pracę, ale zdecydował jeszcze oblecieć rozmowy kwalifikacyjne w innych korpo, bo a nóż widelec trafi się coś lepszego. Czekamy teraz na wyniki.
Lecieliśmy EnterAir z polską obsługą. Pozwolono nam zabrać na pokład gondolę (zapewniłam, że zmieści się do luku bagażowego). Nie wiedzieliśmy za bardzo co zrobić z fotelikiem samochodowym. Nie miałam za bardzo ochoty nadawać go wraz z walizką, bo bałam się, że wróci do nas połamany (widziałam też, jak turecka obsługa ładuje stelaże wózków - rzutem na taśmę! Normalnie chylę czoła przed Mutsy'm, że to wszystko tak dzielnie zniósł :)), przy odprawie zapytaliśmy więc czy w samolocie są wolne miejsca. Zapewniono nas, że są. Obsługa samolotu to potwierdziła i łaskawie pozwolili nam zabrać również fotelik. Stacjonował więc na wolnym fotelu między mną i H. i powiem Wam, że to było super wygodne rozwiązanie!!! Mogliśmy posadzić w nim Laurę i zabawiać, a raz trochę pobujaliśmy i Orzeszek pięknie zasnął :) Nie uwierzycie, ale miałam nawet chwilkę by przejrzeć pokładową gazetkę! Inni rodzice zmagający się ze swoimi pociechami zazdrośnie spoglądali na naszą wygodę i podpytywali czy płaciliśmy dodatkowo za wniesienie fotelika na pokład. Cóż, grunt to komunikacja :D
Oczywiście były momenty, gdy Laura kręciła na wszystko nosem, ale było to do opanowania. Żeby było śmieszniej, za nami siedziała para z bobasem-aniołem. Zerkałam na niego przez fotele. Chłopiec grzecznie sobie leżał na brzuchu taty, potem nagle zasnął. Normalnie CUD. Powiedziałam jego rodzicom, że za tak wzorowe zachowanie ich pociechy, powinni domagać się dla niego od linii darmowych przelotów:-)
Po wylądowaniu w Poznaniu czekała nas najtrudniejsza część podróży, czyli wyniesienie wszystkich bagaży podręcznych z samolotu. Mieliśmy ich tak dużo, że przy wsiadaniu H. musiał obrócić do samolotu dwa razy :D Wrzuciłam Laurę w Tulę i jak wielbłądy doczołgaliśmy się na sam koniec kolejki do kontroli paszportowej. Laura w międzyczasie zaczęła wydzierać się jakby ją żywcem ze skóry obdzierali, szybko więc długaśna kolejka zaczęła się przed nami rozstępować jak morze przed Mojżeszem. Pan strażnik szybko opędzlował mój i Laury paszport, a jak przyszło do H. ... zaczęła się zabawa w dociekliwego pana policjanta i oglądanie każdej pieczątki w paszporcie. Jak długo będziemy w Polsce? Pod jakim adresem będziemy przebywać? Dlaczego nie mamy karty pobytu? A czy pobierane były odciski palców? No shiiit! Dziecko mi się drze w niebogłosy, za nami uprzejmi ludzie, którzy przepuścili nas w kolejce, H. ma już wbitą jak byk wizę Schengen do paszportu, aaale panu się nie spieszy! Pytam czy musi zadawać te wszystkie pytania - nie musi, ale może. Ja pierdziu! Jak zwykle ludzie za nami wymiękli i przeszli do kolejki do innych okienek, a my oczywiście odchodziliśmy jako ostatni spośród wszystkich pasażerów samolotu. H. oczywiście zaliczył pierwszego wkurwa - no nie można nazwać takiego powitania w Polsce ciepłym :-S
Dalej było już z górki, bo rodzice się spisali i grzecznie czekali na nas w hali przylotów. H. odbierał walizki, a ja przetaczałam je do wyjścia, stawałam w drzwiach tak by się za mną nie zamknęły, popychałam bagaż w stronę taty i wracałam po kolejny balast :)
Laura w całkiem niezłym humorze dojechała do domu dziadków po drodze zwalając jeszcze wielką szczęśliwą dwójkę, dzięki której zaliczyliśmy kawę w Mac'u :D
Muszę teraz przygazować z postami, bo mam tyle zaległych! Przede wszystkim podsumowanie laurowych 5 miesięcy nie daje mi spokoju, bo za 2 tygodnie będę mogła już zrobić sześciomiesięczne!
H. wrócił już jednak do domu, wychodzimy więc na prostą. Spieszę sprostować, że H. ma już zaklepaną pracę, ale zdecydował jeszcze oblecieć rozmowy kwalifikacyjne w innych korpo, bo a nóż widelec trafi się coś lepszego. Czekamy teraz na wyniki.
Ostatnie zdjęcie z turecką babcią |
Odkrywamy na nowo dom polskich dziadków :) |
No to rzeczywiście urządził sobie sto pytań do... Nie zazdroszczę- zwłaszcza H. bo to na pewno nie jest dla Niego przyjemne :(
OdpowiedzUsuńDobrze, że to już za Wami. No i co? Zaczynacie kolejny etap życia :) Powodzenia!
Dziękujemy! Oby ten etap trwał dłużej ;-)
UsuńDoczekałam się relacji:)
OdpowiedzUsuńA i tak uważam, że jak na taką przeprawę to Laura grzeczna...moja chyba by rozniosła wszystko w pył.
Powodzenia Kochani.
Hahah, nie no, Laura była całkiem ok jak na pół-tureckie dziecko :D
UsuńPodziwiam Was za te wyprawę. Świetnie Wam się udało z bagażem - nie ma to jak się targować, choć wątpie czy we Włoszech byłoby cokolwiek do utragowania...w Polsce nie mam wątpliwości, że nie.
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że decydując się na przeprowadzkę do Polski H. miał już zaklepaną robotę w naszej ojczyźnie?! Powodzenia na kolejnych rozmowach :)
Tak,H. ma już zaklepaną pracę, ale jeździ jeszcze po rozmowach, bo może uda się znaleźć coś lepszego ;-) Dziękujemy! :-*
UsuńWitamy w Polsce:D
OdpowiedzUsuń:) no pieknie! Tak sprawnie Wam poszlo, ze nic tylo sie przeprowadzac! ;) zartuje... dobrze, ze juz po- teraz powolutku ogarniecie wszystko i mam nadzieje zapuscicie korzenie i uwijecie swe gniazdko na ziemi!
OdpowiedzUsuńPowodzenia!! Hmmm, przypuszczam, ze H. bedzie mial niestety czesciej powody do wk...rwa- normalka...niestety... :(
Laurka rosnie!! :O juz za chwileczke pol roku??!!! :OOOO
Dziękuję :-* no niestety wkurwy w Polsce H. zalicza dość regularnie... Przynajmniej tak było gdy tutaj mieszkalismy :-S
UsuńNo pół roku zs chwilę nam stuknie a my wciąż ani słowa nie napisałysmy o 5miesiacu!
Jaka ona już jest duża! :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że już jesteście w Polsce :)
No kawał baby z naszej Laurencji :D
UsuńOj jakbym słyszała o NIuńku on był taki grzeczny dopóki ktoś nie zaczął nim bujać lub brać na ręce...
OdpowiedzUsuńTe przywitanie w Polsce nie było zbyt miłe ale czego się spodziewać...oby mu się trafiło coś lepszego wtedy może zostaniecie tu na zawsze :)
Podróż z bagażami to jakaś wielka masakra. W ciągu roku leciałam do męża w tą i nazat aż 4 razy czyli we dwie strony osiem, a każdy jeden lot miał przesiadkę w Oslo czyli liczba samolotów i odpraw też wzrosła. Za każdym razem miałam ze sobą dwoje dzieci (prawie 2 i 5 lat), 2x bagaż podręczny, w którym powinno być po 10 kg, a było 14-18 (na szczęście podręcznego mi nikt nie ważył), 15 kg plecaka z rzeczami dziecka do 2 roku życia, 3 bagaże po 20 kg, 2 foteliki samochodowe... żałuję, że nigdy nie opublikowałam opisu naszego latania. Byłam przerażająco uciążliwa dla siebie i płakać mi się chciało gdy z Miłym w Tuli na piersiach, plecakiem na plecach, dwoma bagażami podręcznymi musiałam przejść przez wąską ścieżkę między siedzeniami w samolocie. Prawie niemożliwe. Jeszcze okres zimowy i te kurtki, czapki i szaliki dzieci wszędzie mi upadały, a na odprawie zawsze trzepali mnie jak cygana przemycającego kokę :( Ale jeszcze się nie nauczyłam umiaru. Jestem przywiązana do rzeczy:D
OdpowiedzUsuńBardzo niemiłe powitanie zaserwowali Twojemu mężowi. :(
Znaczy, że podróż minęła pozyttwnie!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mąż ma pracę. A powiedz, nigdy nie pytałam, Twój mąż zna j. polski? Mój zna, ale nie na tyle, by podjąć pracę w Polsce i się dogadać na przeróżne tematy, zwłaszcza specjalistyczne.