Skoro robię comiesięczne podsumowania rozwoju Laury, skrobnę też słowo o tym jak czuję się ja. Ten post zaczynałam pisać, gdy Laura miała zaledwie 4 miesiące :)
Cóż... mam w sobie tyle mieszanych, skomplikowanych i mega złożonych uczuć, że aż nie wiem jak je wyrazić. Nie wiem nawet czy chcę.
Żeby jednak wstęp nie zabrzmiał zbyt ponuro, spieszę z zapewnieniem, że jestem naprawdę szczęśliwa, że mam Laurę. Czuję się spełnioną mamą, którą od dawna chciałam być. Laura była dzieckiem bardzo przez nas chcianym, oczekiwanym i zaplanowanym z dokładnością co do miesiąca. Wiedziałam więc co mnie czeka, byłam przygotowana na życie pod górkę, na zmęczenie, kupki, siuśki, rzygi itp.
Jak jest? Obsługa kupek i siusiek to jedna z moich ulubionych czynności :) Laura jest tak słodkim dzieckiem, że zajmowanie się Nią to naprawdę przyjemność, choć... niezwykle męcząca :-] Gdy czytam teksty mamusiek typu "kocham swoje dziecko tak bardzo, że nie pamiętam jak to było bez niego" spoglądam z niedowierzaniem. Ja kocham swoje dziecko nad życie, ale bardzo dobrze pamiętam jak to było zanim się urodziło i wcale nie było tak źle! Takie osoby musiały mieć chyba okropnie nudne życie, że do niczego nie tęsknią! Mnie nie brakuje nawet wyjść z domu, podróży czy spotkań, tylko poczucia, że nikt nie jest ode mnie zależny. Że oto mogę wejść do łazienki i siedzieć w niej przez nawet 2 godziny relaksując się w wannie z szampanem i nie myśleć, że dziecko na mnie czeka, albo że może zgłodnieć/zrobić kupę/rozpłakać się na dobre. No ale na pocieszenie powtarzam sobie, że jeszcze przyjdzie czas na takie przyjemności.
Jestem przemęczona. W nocy spanie idzie nam całkiem nieźle, ostatnio gorzej jest w ciągu dnia. Laura ma razem 2 drzemki lub 3, jeżeli obudzi się o 5 rano (czyli ostatnio niemal codziennie). Jedną zaliczamy na spacerze. Pierwsze dwie to bułka z masłem, ale ta ostatnia, popołudniowa, wywołuje u mnie ostatnio gęsią skórkę. Dziecko zmęczone, trze oczy, bez szans, że wytrzyma do wieczora, a przy bliższym kontakcie z łóżeczkiem odstawia takie koncerty, że boję się, że któryś z sąsiadów wezwie opiekę społeczną. Bujam więc w łóżeczku, wyśpiewuję kołysanki, sprawdzam swoje granice, w końcu zdaję sobie sprawę, że usypianie trwa już prawie 2h i szlag mnie trafia. Potem wyrzucam sobie, że złoszczę się na dziecko - cały wachlarz uczuć :S Gdy Laura ładnie zasypia wieczorem i mamy z H. te 3-4h dla siebie, wszystko jest super. Nie zawsze się niestety to udaje. Czasem, a ostatnio częściej, Laurencja wciąż się wybudza, domaga się mojej obecności albo też w ogóle nie chce zasnąć i na usypianiu jej mija nam cały wieczór. Czyli praktycznie nie mam wtedy nawet 5 minut na odpoczynek. Idę spać wściekła, a od rana jazda zaczyna się od nowa. Ufff... oby tych dni było coraz mniej...
Niestety wciąż dokucza mi kość ogonowa, która w ostatnich dniach boli mnie jeszcze bardziej. Coraz bardziej się o nią martwię, bo wydaje mi się, że w ciągu 6 miesięcy wszystkie "normalne" poporodowe niedyspozycje powinny ustąpić. Kość czuję już nie tylko nad ranem po nocy spędzonej w niewygodnych pozycjach, ale też podczas zwykłego siadania. No nie jest za ciekawie, nie będę ukrywać. W Turcji nie jeździłam po lekarzach, bo nie chciało mi się tłumaczyć co i jak. Skoro porody naturalne to u nich taka rzadkość, nie sądzę by mieli doświadczenie w kontuzjach po nich. Zdecydowałam więc poczekać na wyjazd do Polski. Poskarżyłam się tutaj ginekologowi i ten zasugerował rentgen kości ogonowej. Byłam, zrobiłam. Kość cała, widocznych urazów brak. A boli nadal. Muszę chyba wybrać się do ortopedy, może coś wymyśli :S
Generalnie, gdy myślę sobie teraz z perspektywy czasu o moim porodzie, jestem pełna mieszanych uczuć. Z jednej strony pamiętam tą magię, z drugiej widzę wszystko to, co zostało spieprzone. Przede wszystkim ubolewam (dosłownie!) nad zastosowaniem chwytu Kristellera, czyli naciskaniem na brzuch. Wcześniej nawet nie wiedziałam co to jest, nie wiedziałam, że to niebezpieczne, prawie już nie praktykowane i tak bolesne... Żałuję, że nie wzięłam znieczulenia, że cichaczem (i moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie) podano mi oksytocynę, a na końcu (też pewnie niepotrzebnie) potraktowano nas próżnociągiem :S Z drugiej strony tak dobrej opieki poporodowej i warunków, w których z Laurą byłyśmy po porodzie nigdy byśmy w Polsce pewnie nie miały...
Generalnie, gdy myślę sobie teraz z perspektywy czasu o moim porodzie, jestem pełna mieszanych uczuć. Z jednej strony pamiętam tą magię, z drugiej widzę wszystko to, co zostało spieprzone. Przede wszystkim ubolewam (dosłownie!) nad zastosowaniem chwytu Kristellera, czyli naciskaniem na brzuch. Wcześniej nawet nie wiedziałam co to jest, nie wiedziałam, że to niebezpieczne, prawie już nie praktykowane i tak bolesne... Żałuję, że nie wzięłam znieczulenia, że cichaczem (i moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie) podano mi oksytocynę, a na końcu (też pewnie niepotrzebnie) potraktowano nas próżnociągiem :S Z drugiej strony tak dobrej opieki poporodowej i warunków, w których z Laurą byłyśmy po porodzie nigdy byśmy w Polsce pewnie nie miały...
Co jeszcze ze spraw poporodowych? Zaliczyłam walkę z wypadaniem włosów. Choć nie, ja nie walczyłam, ja to przeczekałam :-] Będąc w grudniu w Polsce skróciłam trochę włosy biorąc poprawkę na to, że niedługo być może znowu będę chciała je podciąć wystraszona wypadaniem. No, nie musiałam długo czekać :) Ledwo wróciliśmy do Turcji, a włosy zaczęły wypadać hurtowo. Codziennie wyczesywałam dwie pełne szczotki włosów do wyrzucenia. Wyglądało to dość źle, ale powtarzałam sobie, że to normalne. Na szczęście włosów mam dość sporo, więc tragedii nie ma. Od mniej więcej miesiąca widzę poprawę. Tylko kitka jest cieńsza ;-)
Swoją wagą też przestałam się przejmować. Przestałam nawet ją sprawdzać. Mam chyba z 2-3 kg na plusie, których tak właściwie nie odczuwam, ale widzę gdzie są :-D No brzuszek niestety. Brzuch, z którym zawsze miałam mały problem. Teraz jest trochę większy, bo zaczął mi odstawać :D Muszę teraz pamiętać o tym, że gdy siadam powinnam natychmiast schować sobie oponkę w spodniach :))) Na dietę nie mam jednak zupełnie ochoty, bo po prostu brakuje mi czasu na wszystko. Cieszę się jak mogę ugotować i zjeść przy stole ciepły obiad. Nie wyobrażam sobie kiedy niby miałabym planować menu, wyszukiwać przepisy i je analizować, o kompletowaniu dietetycznych składników nie wspominając. Zresztą ja diet nigdy nie lubiłam. Zdecydowanie łatwiej przychodzi mi sport, no ale skoro nie mam czasu na dietę, to na sport tym bardziej :) Stwierdziłam wiec, że trudno, poczekam na moment, w którym Laura będzie na tyle duża, bym mogła Ją komuś zostawić i wtedy zacznę chodzić na siłownię. Wiem z kolei co jest moim grzeszkiem... słodycze, niestety. Po całym dniu zajmowania się dzieckiem, gdy w końcu zostajemy z H. sami, natychmiast idą w ruch ciasteczka, muffinki, baklawy itp. Poza tym jeszcze przed przeprowadzką do Polski podjadałam sobie rano z głodu ciasteczka. Wstawałyśmy z Laurą dużo wcześniej niż H. i dopiero po jego pobudce jadaliśmy śniadanie. Oczywiście do tego czasu umierałam z głodu :S gdy tylko pogoda pozwalała, ładowałam Laurę w Tulę i maszerowałyśmy do piekarni, ale co w między czasie zdążyło mi się odłożyć to moje :D Poza tym, niestety, urosły mi cycki. W czasie ciąży rozmiarowo ani drgnęły. Po porodzie wydawało mi się, że również, bo przez cały czas elegancko mieszczę się w przedkarmieniowe staniki. Tylko jakimś dziwnym cudem przestałam się w cyckach mieścić w niektóre bluzki/płaszcze - może mi to ktoś wytłumaczyć???? :)
Generalnie nie jest źle, ale nie jest też różowo. Jest ciężko. Jest to czas bodajże największego sprawdzianu dla mojego związku z H. Mojej cierpliwości i wytrzymałości. Gdy myślę sobie o tych wszystkich znanych mi kobietach, mam większej ilości dzieci, jestem dla nich pełna podziwu. Mnie jedno dziecko potrafi wykończyć na maksa i nie wiem czy będę miała siły by zafundować sobie to wszystko kolejny raz. I kolejny. Bo z całą pewnością chciałabym mieć więcej dzieci. Ale... takich starszych :-P
Fajnie jednak jest być Jej mamą :) kocham, kocham, kocham z całych sił!
Z 4-miesięczną Laurą, czyli wtedy, gdy zaczęłam pisać ten post... ... i teraz, z prawie 7-miesięczną :) |
Kasieńko... z ta kością, to może jakieś zabiegi, lasery, magnetronik czy coś... Jak się uprzesz u lekarza, to powinien przepisać.
OdpowiedzUsuńDobrze jest czytać, ze ktoś się nie przejmuje kilogramami. Z resztą Kasiu Ty jesteś tak piękna, że gdybym miała Twoją urodę, to o boczkach bym zapomniała ;)
Muszę się zmobilizować i wybrać do jakiegoś cudotworcy choć wizja jeżdżenia po lekarzach z Laurencją jakoś mało mi się uśmiecha :S
UsuńKilogramami przestałam się przejmować, bo wiem, że na chwilę obecną nie mam szans z nimi wygrać. Lepiej je więc zaakceptować ;-) Malwina, przestań mi tu tak komplementować... :) Sama jesteś piękna :) Pamiętam, gdy odkryłam Twój blog od razu sobie pomyślałam "jaka ładna dziewczyna" - serio :D masz taką słodką twarz, więc jeśli ja nie muszę się przejmować boczkami to Ty tym bardziej!
Po pierwsze, Kuba miesiąc starszy od Laury i dopiero teraz moje mieszane uczucia się ustabilizowały, cierpliwość większa? Dziecię spokojniejsze? Moze jeszcze tylko miesiąc musisz poczekać Kasia :D
OdpowiedzUsuńPo drugie, ja też nie lubię diet! I mam ogromną słabość do słodyczy... Jak na stole leżą ciastka, to tez są moim śniadaniem :) a raczej przekąską! I pewnie nie znalazłabym czasu na ćwiczenia, gdyby nie teściowa, która przejmuje Kubę na ich czas.
Po trzecie, ostatnie!, Laura tak się zmieniła! Ale jakos dopiero po porównaniu zdjęć przyuważyłam. Twarzyczka jej się wydłużyła:) a to ze śliczna, to wiadomo :)
Hehhe, no to czekam :)
UsuńSłodycze to moja porażka przez H.! To on zawsze mnie kusi, a nawet jak początkowo się oprę to podjada bezczelnie pod moim nosem :->
Z całą pewnością bycie mamą to niezła lekcja cierpliwości. Mi czasem też już sił brakuje na tą moją łobuziare :P którą kocham ponad wszystko. Od 2-3 miesięcy mamy etap żałosnego płaczu kiedy tylko ja albo mąż znikamy z zasięgu jej wzroku. Zaczyna wszystko wymuszać płaczem. Ostatnio nawet zrobiła awanturę w sklepie bo wyjęłam jej z ręki zabawkę którą dostała żeby czymś ją zająć podczas mierzenia nowego fotelika, a co to będzie później :P Ale kryzys mnie łapie w momencie kiedy mamy ćwiczyć (od jakiegoś czasu rehabilitujemy się bo Gabi miała problemy z obrotami przez prawe ramię, a teraz jeszcze nie raczkuje i nie siada z pozycji czworaczej), a ona w ogóle nie chce ze mną współpracować. I jak jej wytłumaczyć że to dla jej dobra :/ ...
OdpowiedzUsuńCo do wagi to ja po porodzie szybko wróciłam do swojej wagi chyba przez stres związany z przedwczesnym porodem. Za to teraz przez to że nie mam czasu zjeść porządnego posiłku w spokoju i często coś podjadam waga idzie kosmicznie w górę. Od poniedziałku nie jem słodyczy :P i nie podjadam zobaczymy na jak długo. Chociaż to dla mnie i tak wyczyn. Nigdy wcześniej (poza okresem cukrzycy ciążowej no ale to ze względu na dobro małej) nie zrezygnowałam ze słodkiego na dłużej niż jeden dzień ;)
No nie da się wytłumaczyć, że do dla Jej dobra... Ja to tłumaczę Laurze za każdym razem, gdy czyszczę jej nos, ale niestety zdaje się niczego nie rozumieć :D Życzę wytrwałości w diecie bezsłodyczowej :D ja bym musiała chyba rozwieść się z mężem, żeby mieć jakąkolwiek szansę w wytrwaniu w diecie...
UsuńZ ta koscia ogonowa to ciekawe... Moze to jakis uszkodzony nerw? Nie znam sie, tylko zgaduje...
OdpowiedzUsuńPo ostatniej kontroli (bo w domu nawet wagi nie mam i chyba miec nie chce :D) wyszlo mi, ze po ciazach mam uparte i nadprogramowe 5 kg na plusie. Niby nie tak wiele, ale ulokowalo sie na brzuchu i udach, a to byly zawsze moje powody do kompleksow... :/
Ja czesto powtarzam, ze zdecydowalabym sie na trzecie dziecko bez zastanawiania... gdybym mogla urodzic takie polroczne! Czyli glowa do gory, najgorsze juz za Toba! :D
Calkiem niedawno, na jakims przypadkowym blogu przeczytalam jak jakas mamuska rozwodzi sie nad swoja 16-miesiaczna corka, dodajac, ze dopiero od 16 miesiecy czuje, ze zyje, ze przez 16 miesicy nigdy nie czula sie przemeczona i nigdy nie stracila cierpliwosci. Czytam to i az mi sie mdlo zrobilo. No kto pisze takie bzdury?! Bo ze to prawda, nie uwierze za zadne skarby! Albo tamta laska ma wyjatkowo krotka pamiec, albo blog pisany jest pod publiczke. W kazdym razie wyszlam stamtad czym predzej, bo az sie na klawiature cisnie jakis zlosliwy komentarz. :D
Może to nerw, nie wiem, ale boli okropnie :S
UsuńHehhe. no dlaczego nie można takiego półrocznego???? Jakie łatwe byłoby wtedy macierzyństwo :-)
Brzuch i uda to również moje kompleksy i to właśnie tam czuję te dodatkowe kilogramy... no ale coś za coś, nie? :-)
Egh, nienawidzę takich cukierkowych wyznań. A wiesz, że kilkoro moich znajomych pogratulowało mi, że potrafię przyznać się, że macierzyństwo to nie tylko cud miód i orzeszki? Aż mi się głupio zrobiło - pomyślałam "czyżbym przesadziła?" :-) Ale chyba nie, mamy w Polsce ciśnienie na zachwycanie się macierzyństwem, a przecież każda mama wie, że nie zawsze jest kolorowo... Jesteśmy tylko ludźmi, nie lubię takiego perfekcjonizmu...
Czy Laurze włosy wyjaśniały czy to przez zdjęcie?
OdpowiedzUsuńCiastka i słodycze mogę jeść i na śniadanie i obiad i kolacje. Czasem gdy Laurę karmie ok 2 w nocy to podjadam coś:) i przytylo się...a mam to gdzieś.
Ja podziwiam kobiety z jednym u boku i w ciąży...mamma mia...
Zostajemy przy jednym dzieciaku.
A z czasów gdy małej nie było najbardziej tęsknię za...beztroską ach...
Chyba faktycznie jej wyjaśniały :) Po Twoim komentarzu przyjrzałam się bliżej laurowej czuprynie i wiesz co? Przy nasadach włosów jest już blondynką!
UsuńJa Ci powiem, że gdy widzę kobietę w zaawansowanej ciąży to jest mi jej żal :D bo poród za chwilę, a potem pierwsze miesiące, które jak wiadomo są najtrudniejsze :) a przed mamami z brzuchem i małym dzieciątkiem to biję pokłony. Kurde, co za odwaga!
Po kim blondynka?;)
UsuńHue hue w Turcji nawet listonosz do nas nie przychodził więc raczej nie po nim :D a tak na poważnie :) ja też ponoć byłam w pewnym momencie blondynką :)
UsuńEh, Kasiu! Jak dobrze Cię rozumiem. Odkąd zostałam mamą, a było to jak wiesz- wieki temu :p, mam same skrajne i sprzeczne uczucia. Radość miesza się z nerwami, czasami przegrywam ze zmęczeniem, mam dość i chce mi się wyć. Brakuje mi czasu dla siebie, brakuje mi w ogóle czasu, ale potem patrzę na Nie... i tak mi się błogo robi... Choć chwil, kiedy miałabym ochotę wystrzelić się w kosmos nie brakuje...
OdpowiedzUsuńU mnie przyczyną frustracji jest zmęczenie. Ostatnio wciąż chodzę niewyspana (nie, wróć, ja już nie pamiętam kiedy się wyspałam), nawet kręci mi się w głowie gdy się pochylam. Ale tak jak piszesz - patrzę na Laurę i się uśmiecham :)
UsuńZ kościa ogonowo to rzeczywiście nieciekawie - nie wiem co poradzić, ale pewnie wizyta u ortopedy nie zaszkodzi.
OdpowiedzUsuńZ wypadaniem włosó niestety spotkałam się i ja - wyglądało to dokłądnie tak jak opisałaś. Garście włosów codziennie a później włosy wszędzie. Gdy Stefano zaczął raczkować ścięłam się na krótko bo nie mogłam znięść wiodku włosów w jego łapkach (lekarz rodzinny przepisał mi też tabletki).
Szczerze powiedziawszy ten chwyt Kristellera mnie przeraża. Mimo, iż jest on zabroniony to jednak jest jeszcze wiele osób, które go bezkarnie stosują. Ja chyba wołałabym, żeby mi zrobili cesarkę niż rzucali się na brzuch.
Ja nie mogę znieść widoku moich czarnych włosów na jasnej podłodze, a tylko takie mieliśmy w Turcji. Tutaj na szczęście podłoga jest ciemna więc nie widać to i się tak nie denerwuję ;-)
UsuńMnie też ten chwyt przeraża. Nie wiem czy w Turcji jest zabroniony, ale zdecydowanie powinien być! Ból porodowy to przy nim pikuś!
Tobie pozostały 2 kilo na plusie a mnie z 10 masakra kiedy ja je zgubię :(
OdpowiedzUsuńHehhe, masz czas, spokojnie :)
UsuńA ja wracam do wagi z przed ciąży - brzuch tylko mnie dobija. Włosów mam tak mało teraz, że ubolewam nad tym co dziennie - zazdroszczę gęstych ;)
OdpowiedzUsuńCo do porodu, mam tak samo jak Ty... ale najważniejsze, że nasze Skarby są z nami! :)
No pewnie, że to jest najważniejsze :) chociaż trochę mi smutno gdy myślę sobie, że mogło być inaczej ;S
UsuńAle Ci rośnie pociecha...
OdpowiedzUsuńWiesz ja jestem po pierwszym porodzie 11 lat i nadal czuje kość ogonową choć ponoć jej nic nie ma, lekarz stwierdził, że miednica mi się krzywo zeszła (choć na zdjęciach wychodzi dobrze) i jest ucisk, przy następnych porodach było lepiej, teraz w ciąży nie czuje jej w ogóle, ale zobaczymy co bedzie potem...
Oj rośnie, rośnie! Kurde, nie pocieszyłaś mnie :(
UsuńPol roku!! Boze normalnie czas leci na leb ,na szyje :O
OdpowiedzUsuńPatrzac na Laurke normalnie "czuje" te jej cialko, policzki zapach- to taka slodka Dzidzia!!
Macierzynstwo jest cudowne- ale ma rowniez ciezkie chwile i to jest normalne- masz prawo byc soba i dla siebie- choc przy dziecku wszystko sie zmienia.
Buziaki ogromne dla slodkiego Orzeszka!! :***
No nie? Ja wciąż nie mogę uwierzyć :))
UsuńHehhe, no co mam Ci napisać - ja, dumna mama? :) NAPRAWDĘ jest słodka, mięciutka, pachnąca i w ogóle naj naj ;-)
Dziękujemy za buziaczki i również przesyłamy dla blogowej cioci :-*
Ja też doskonale pamiętam jak było przed dzieckiem, ale wcalę nie chcę do tego wracać, bo teraz jest cudnie, inaczej, ale cudnie :)
OdpowiedzUsuńA ja tak na jeden dzień chciałabym wrócić :) Wiem, że pod jego koniec tęskniłabym jak szalona za Laurą, ale te kilkanaście godzin byłyby super!
UsuńJa mam cały czas 2 kilo na plusie rok po porodzie, ale się tym nie przejmuje, wydaje mi się, że tak już zostanie, bo bym chyba musiała nie jeść. ;p Włosy już nie wypadają, także ten proces już zakończyłam, choć tez pakuje w nie co mogę - odżywki, inne specyfiki, więc może i to pomogło.
OdpowiedzUsuńAle ogólnie nie ma co narzekać. Choć wiadomo jak jest - raz lepiej raz gorzej.
pozdrawiam serdecznie
Ja bym chciała jednak by mi nie zostały te nadprogramowe kilogramy, bo aż szkoda mi moich ubrań przedciążowych, w które obecnie niestety nie wchodzę :) Ale spokojnie, luzik.. dziecko mi podrośnie to pojeździmy rowerem ;-)
UsuńRozumiem Cię, że jesteś wykończona tym zasypianiem, jak wiesz u nas bywa podobnie. Wkurzam się wtedy na Karolajn, później na siebie, że się wkurzam, a później na męża, że usypianie na mojej głowie.
OdpowiedzUsuńA piersi zazdroszczę, moje po karmieniu to dwa placki hahaha