No to jesteśmy w Krakowie.
Powiem Wam, że ta przeprowadzka okropnie nas wymęczyła i to pod każdym względem. No, ale jesteśmy w nowym mieszkaniu, z nowym samochodem, z wszystkim nowym, bo po raz kolejny zaczynamy praktycznie od zera. Pomijając lekkie zdołowanie kompletnym wyssaniem finansowym mamy się dobrze ;-)
Jeszcze trochę nie dowierzam, że jesteśmy tu na stałe. W poniedziałek, gdy dojechaliśmy po południu do nowego mieszkania i zaczęliśmy wypakowywać bagaże musiałam zdusić w sobie myśl, że nie warto rozdrabniać się na dziesięć szuflad, bo jeśli włożę wszystko do jednej - góra dwóch, łatwiej mi będzie potem z pakowaniem. Albo że nie warto doposażać kuchnię, bo to będzie tylko więcej gratów przy kolejnej przeprowadzce. Wieczorem, gdy Laura już zasnęła, usiedliśmy sobie z H., popatrzeliśmy na siebie i przyznaliśmy przed sobą, że dziwnie nam jakoś :-]
No dziwnie, dziwnie. Już dwa razy mieszkaliśmy w swoich własnych mieszkaniach, a teraz znowu wylądowaliśmy w wynajmowanym. Lajf.
Tylko Laurencja sypia wciąż w swoim własnym łóżku ;-] |
Ten tydzień minął nam więc na stopniowym przyzwyczajaniu się do mieszkania. A nie jest to takie łatwe, bo mieszkanie skomplikowane na każdym kroku. Jest mnóstwo kodów do drzwi, garażu, bramy wjazdowej, kluczy, tokenów i cudów niewidów. W pierwszy dzień H. starał się nauczyć mnie tych wszystkich tajników, ale ja zajęta Laurą i bagażami oczywiście łapałam co drugie słowo. I tak następnego dnia, gdy rano zaczęło mi burczeć w brzuchu, a w kuchennych szafach świeciło pustką i musiałam zmobilizować siebie i Laurę na wypad do supermarketu za tą nieuwagę przyszło mi zaliczyć dzień mózgowej blondynki. Chcecie się pośmiać? A proszę :)
Od poniedziałku pada u nas śnieg z deszczem, więc objuczona w ciepłą kurtkę i Laurę w ciepłym kombinezonie w pośpiechu, żeby dziecko mi się nie zgrzało, łapię torbę z zapasowym pampkiem, listą zakupów, pęk kluczy do mieszkania i kluczyki do samochodu. Z Laurą na rękach próbuję zamknąć drzwi - dopasowanie 4 kluczy trochę trwało, a w końcu okazało się, że właściwy był ten pierwszy, który przymierzałam. Dobijam się do kolejnych drzwi dzielących mnie od windy. Naciskam na klamkę i ani drgną. Przymierzam więc pozostałe w pęku klucze. Dupa, żaden nie pasuje. Zaczyna już mi być gorąco, Laura daje pierwsze sygnały zniecierpliwienia. Szukam szybko telefonu do H. i w pośpiechu opisuję problem. H. zaskoczony, że drzwi zamknięte. No szlag mnie zaraz trafi. Każe dopasowywać wszystkie klucze po kolei. Sic! W końcu emocje sięgają zenitu, a ze strony H. pada kapitalne pytanie: "A jesteś pewna, że te drzwi są zamknięte???". No jaja chyba sobie robi!!! Napieram na drzwi całym ciałem... a te pięknie się otwierają. H. rechocze do słuchawki, a ja w złości kończę rozmowę. Dostajemy się do windy, jedziemy na -1, na którym niby jest parking. Samochód ma stać "zaraz na przeciwko windy". Drzwi windy się otwierają i co? I widzę biały korytarz z licznikami i drzwiami jak do komórki lokatorskiej. Uderzam niepewnie w te jedne drzwi, za nimi są kolejne. Na szczęście z szybką. Zaglądam i widzę parking. Uff. Próbuję otworzyć i duuuupa. Obok widzę kolejne ustrojstwo z guziczkami. Zrezygnowana dzwonię do H. H. zaczyna słowami "No przecież ci mówiłem" co tylko podnosi mi ciśnienie. Mówi "dotknij to", no to dotykam, uprzednio naciskając ze złością we wszystkie możliwe przyciski. H. na to "tylko nie naciskaj na żadne przyciski" :]]]] Dotykam, dotykam, nic. Szlag mnie trafia, bo w tej klitce 1x1m pomiędzy jednymi drzwiami a drugimi światło gaśnie i się włącza. Z lekkim oczopląsem nic już nie widzę. Drę się do H. że dotykam i doopa, H. w podobnym decybelach drze się "dotknij to, dotknij to". W końcu wycedza "...tym czarnym breloczkiem przy kluczach". Nosz kuuuuuu*****!!! Przykładam czarnego tokena i drzwi natychmiast się otwierają :D Urywam H. w pół słowa i szybko lokalizuję samochód. Już widzę, że po powrocie będę miała sporą gimnastykę z parkowaniem, bo trafił nam się chyba najwęższy boks na parkingu! Wyjeżdżamy z parkingu i... stajemy przed bramą wjazdową. Zamkniętą of kors. Szukam w pośpiechu pilota, który miał być "na widoku". Oczywiście nie jest. Co robimy? Dzwonimy do H.! Cedzę przez zęby, że zabiję go chyba za to, że nas tak urządził ;-) Zaliczamy w końcu wypad do supermarketu. Przekonuję się, że manewrowanie z wózkiem z dzieckiem plus wózkiem z zakupami jest niemal niemożliwe, dobrze, że ktoś wpadł na pomysł koszyków na kółkach. W końcu dojeżdżamy do domu. Tak jak myślałam, nieźle gimnastykuję się przy parkowaniu. Oczywiście upieram się przy wjechaniu do boksu przodem co skutkuje lekkim zaklinowaniem. Laura ryczy w najlepsze, a ja próbuję wyratować bok auta od starcia z betonem :-S Potem z dzieckiem, torbą z pampkami, kurtkami i ciężką torbą z zakupami spocona jak mysz docieram do domu. OOoooo... możecie sobie wyobrazić jak bardzo dość miałam wtedy wszystkiego. Na to H. dzwoni i pyta czy po drodze nie napotkałam jeszcze jakiś innych drzwi, których nie mogłam otworzyć. No comment ;-) Zdarza się i mnie ;-)
Podobną przeprawę zaliczyłam już cztery razy tyle, że otwieranie drzwi już szło mi lepiej ;-) Musiałam wyposażyć cały dom, gary, środki czystości no i przede wszystkim żarcie. Laura i tak cierpliwie znosiła nasze shoppingi, ale po mniej więcej 40 minutach zaczynała się niecierpliwić. Nie dziwię jej się. Ja też miałam dość. Codziennie więc uderzałyśmy do centrum handlowego. Na szczęście jakoś udało nam się zamknąć shoppingową listę. Teraz wreszcie mogłybyśmy wyskoczyć na spacer, ale Kraków nas pogodowo nie rozpieszcza. Mamy deszcz, wichury i często śnieg :-) Normalnie nie miałabym nic przeciwko takiej pogodzie, bo lubię zasypiać przy dźwiękach deszczu czy burzy, ale przy dziecku wszystko się zmienia. Laurencja niestety budzi się przy takiej aurze, także byłabym wdzięczna gdyby w końcu zawitała do nas wiosna!
Przy takiej bieganinie Wielkanoc troszkę mi umknęła. Zresztą dla mnie jesteśmy już po świętach :-) Moi rodzicie byli bardzo rozczarowani, że jednak nie będziemy mogli zostać do niedzieli dlatego rodzinnie obeszliśmy te święta tydzień temu :-) Mieliśmy uroczyste śniadanie, odświętne ubrania i dłuższą posiadówkę :-) Początkowo myśleliśmy by wyskoczyć na ten weekend do Zakopanego, ale raczej nie damy rady. Ja jestem wykończona lataniem po sklepach i rozpakowywaniem naszych rzeczy, H. z kolei ma ochotę pocieszyć się leniuchowaniem w domu. Przy dobrych wiatrach (a najlepiej ich zupełnego braku) zaliczymy może spacer po starówce.
Wielkanoc z dziadkami first minute |
Śniadanko całkiem całkiem! |
Laurencja ze swoimi dwoma faworytami - psem i dziadkiem :-) |
Nie mniej, życzymy Wam wszystkim wspaniałej Wielkanocy! Rodzinnej, CIEPŁEJ i radosnej, z pysznymi jajami i soczystą szynką :-)))
A my bujamy się dalej!
Już prawie jej się udało włożyć je do paszczy |
PS. Przez tą przeprowadzkę jestem bardzo do tyłu z Waszymi postami. Tzn. czytam, ale na komentowanie zazwyczaj brakuje sił lub czasu. Nadrobię - słowo!
Moja Droga: "Witaj w domu!" Pierwsze swieta u siebie- zycze Wam aby byly cudowne- wyjatkowe juz sa :)
OdpowiedzUsuńPrzeboje mialas niesamowite- ale chyba kazda z nas by to trafilo :) Przyznam sie bez bicia, ze troche sie pod nosem usmiechnelam- jak w jakies dobrej komedii :)))
Zdjecie Dziadka, Laury i psa - super :) nadal uwazam, ze groznie wyglada a Laura wcale sie go nie boi :))
Pozdrawiam serdecznie!
hahahah, wiesz, ze wlasnie pisalysmy sobie nawzajem komentarze?? ale numer :))))
UsuńFakt, że się zgralysmy :) ja buszowalam u Ciebie na blogu, a Ty u mnie :))
UsuńDziękuję, kochana. Tylko co zrobić, bo ja jeszcze nie czuję się "jak u siebie"? :)
Laura jest w psie kompletnie zakochana. Gdy tylko go widzi, wyciąga łapki i aż się trzęsie z radości :)
Ale mega psiak :)
OdpowiedzUsuńGratuluje bycia na swoim i podziwiam, że tak szybko się ogarnęłaś z listą shopingową i całą resztą również. Co do drzwi to każdemu może się zdarzyć (zwłaszcza jak w pośpiechu, a do tego jak się jeszcze człowiek jeszcze zdenerwuje to nic już nie wychodzi), ale nie ukrywam, że nieco się uśmiałam.
Mimo, że Wy już po Wielkanocy to jednak życzę Wam Wesołych Świąt i dużo dużo wypoczynku :)
p.s. Szkoda, że tak daleko od Gdańska wylądowaliście bo byśmy Was w wakcje nawiedzili z synem.
Dziękuję, Ewka, i Wam również życzę wspaniałych Świąt :)
UsuńA wiesz, że była opcja z Gdańskiem? Mieliśmy nawet na nia większą ochotę niż na Kraków, ale niestety się nie udało.
Kasiu, przeczytam post po Świętach, a póki co- spokojnego weekendu Wam życzę, i smacznego jajka :) Za rok będzie lepiej- na pewno!
OdpowiedzUsuńCo rok jakas zmiana na lepsze :)
UsuńAleż Wy macie motorki w pupach w pozytywnym sensie:) Szybko się zorganizowaliście. Laurencja jest cudowna:) nasza też prawie , prawie wsadza stopy do buźki.
OdpowiedzUsuńBoże wyobrażam sobie Twojego wkur...na drzwi;)
Nasza już z nogą w paszczy :d to teraz nasze nowe hobby :))
UsuńDo szybkiego działania zmobilizowała mnie całkowita bezradność w kuchni - chcesz coś usmazyc-nie ma patelni, chcesz herbaty-nie ma cukru itp itp :)
hahaha no to się wyśmiałam! :D jeej gdzie to pomyślane, żeby aż tyle drzwi było? Tyle kluczy, przycisków? Jeszcze z wózkiem?! Ja się wkurzam, że mamy wyjściowe, dwójkę przejściowych i tych od klatki, a co dopiero Ty, bo przecież, ja nie muszę szukać tych wszystkich kluczy :)
OdpowiedzUsuńSzybko się zorganizowaliście. Ja sobie nawet nie wyobrażam tak całkowicie zmienić miejsce, choć to może miałoby trochę uroku? A jak Laura znosi tą zmianę? Na zdjęciach wydaje się zrelaksowana :) Na koniec - słońca!
Laura ma się coraz lepiej, choć ostatnio mamy maly problem ze spaniem. Nie wiem jednak na ile to zasługa skoku, zębów a przeprowadzki.
UsuńNo drzwi to my tu mamy od cholery. I wszystkie z jakimiś kodami, kluczami, normalnie dramat dla rozkojarzonej matki;)
Dużo radości, spokoju i zdrowia na te Święta oraz na wszystko nowe co Was otacza.
OdpowiedzUsuńJesteś genialna :D Z tymi kluczami miałbym taki sam problem. Laurka cudowna!
Dziękujemy! Mam nadzieję że i u Was swieta udane :)
UsuńNo to miałaś szkołę przetrwania... Wesołych Świąt :)
OdpowiedzUsuńDziękujęmy i spóźnione nawzajem. ;)
UsuńHahaha, usmialam sie przednio! Oczami wyobrazni moglabym spokojnie postawic na Twoim miejscu siebie! W nowym otoczeniu i pospiechu, to sa wlasnie przygody, ktore nagminnie mnie spotykaja! ;)
OdpowiedzUsuńTak troszeczke zazdroszcze Ci tego "nowego" poczatku. Nadal pamietam ten dreszczyk emocji za kazdym razem, kiedy sie przeprowadzalam. Mojego malzonka juz zaczyna lekko "nosic" i ostatnio czesto przebakuje a to o Arizonie, a to o Kanadzie (!). Jeszcze z 5-6 lat temu spakowalabym walizke i bez wiekszego namyslu pojechala za nim. Ale teraz, przy dzieciach, zaczynam cenic sobie stabilizacje. Chyba zapuszczam korzenie. ;) Tym mocniej podziwiam Was, ze zdecydowaliscie sie na przeprowadzke do innego kraju z niemowlakiem. :)
Aha, czyli masz ciagle poczucie, ze mieszkasz w hotelu? ;) Ja tak zawsze mam, ze bedac na wakacjach, nawet jak mam szafe i polki do dyspozycji, wole wszystko gniesc w walizce. Nie chce mi sie rozpakowywac, bo potem trudniej mi pozbierac rzeczy do ponownego pakowania. Nawet jak gdzies jestem tydzien - dwa. :)
Ja też już chcę stabilizacje tylko ciężko o nią bez stałej pracy,o której wiesz, że to jest ta na której dobrniesz do emerytury... Ale taka przeprowadzka z niemowlakiem to naprawdę kamikadze. Chyba nie dalibysmy rady bez pomocy moich rodziców.
UsuńTak, wolę trzymać rzeczy w walizkach, bo zawsze się boje, że rozlewa się po całym domu i potem zapomnę je spakować :)
Arizona? Kanada?? Brzmi ciekawie :D
UsuńWitamy w Krakowie :) Faktycznie pogoda nie rozpieszcza, sama czekam na lepszy czas żeby wreszcie wybrać się na konkretny spacer. Z kluczami czyta się fajnie, ale wiem, że na Twoim miejscu byłabym wściekła jak mało kiedy :) Przyjemnego klimatyzowania się w nowym miejscu :) Nie czytałam Twoich wcześniejszych postów, więc nie wiem, czy znasz Kraków, ale jak coś - służę pomocą :)
OdpowiedzUsuńO jak fajnie - ktoś z Krakowa! :) miasta nie znam zbyt dobrze, będę wkrótce prosic o radę :) i dziękuję!
UsuńA i zapomniałam napisać - śliczna córeczka, cuuuudne oczka :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPowodzenia na nowym miejscu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń