Jesteśmy na półmetku ciąży, a nawet i za :-) 21 t.c. właśnie trwa więc połowa już za nami. Przyznam, że zleciało jak w oka mgnieniu. Ciąża to piękny czas, ale ja przez wrodzoną niecierpliwość nie mogę się doczekać jej zakończenia. Dla mnie cały ten rok to właściwie czekanie na jego zakończenie. Na narodziny naszego dziecka, na pierwsze dni razem, na wyjazd do Polski i naprawdę magiczne Boże Narodzenie.
Dzisiaj byliśmy na badaniu połówkowym. Z doktorkiem Alim umówieni byliśmy na 10:10 więc spokojnie wstałam sobie o 8, ogarnęłam siebie i śniadanie i o 9 obudziłam H. Siedząc przy śniadaniu przypomniałam H. startegię dzisiejszej wizyty - tak jak doktorek Ali nam tłumaczył: najpierw do niego po dokumenty, potem na USG na wydział radiologii i potem z powrotem do niego. Wtedy H. rzucił niezobowiązujące "a my nie byliśmy czasem umówieni z radiologiem na 9 coś tam?" Yyyyyyyy! Cholerka, wtedy mnie olśniło, ale przeszukałam całą teczkę naszych ciążowych dokumentów i nie znalazłam żadnej notatki od radiologa. Po śniadaniu pognaliśmy więc szybko do szpitala. Oczywiście zdążyłam się nieźle zdenerwować pomimo prób uspokojenia mnie przez H. Nie lubię się spóźniać i już, nic na to nie poradzę. Do szpitala weszliśmy wejściem bliżej radiologii więc od razu zapytaliśmy o godzinę naszej wizyty - faktycznie 9:30 co pielęgniarka skwitowała "Właśnie minęła. Pędem po dokumenty". Łatwo mówić. Radiologię z ginekologią dzielą 3 piętra, a jakoś jak dotąd nie obczailiśmy nigdzie windy. H. to może i by sobie pędem poleciał co nawet mu zaproponowałam, ale skwapliwie przypomniał mi, że przy płatności za wizytę pobierają moje odciski palców :D (tak, tak, to tutaj takie zabezpieczenie na wypadek pacjentów korzystających z cudzego ubezpieczenia). Gdy zasapana zatrzymałam się na schodach, H. uspokoił mnie mówiąc "Spokojnie. Przecież jesteśmy w Turcji. Tutaj wszyscy się spóźniają. Myślisz, że nas nie przyjmą, gdy spóźniamy się 15min. podczas gdy oni każą nam czekać na umówioną wizytę po prawie 3h?". Heheh, miał rację! Resztę trasy przeszłam normalnym tempem :)
W gabinecie radiologa pierwsze co usłyszałam to była Metallica :D Radiolog okazał się sympatycznym gościem z kitką i bez fartucha (no dobra, trochę się czepiam). Wypytałam go przy okazji o USG 4D, bo w jego gabinecie wisiał wielki plakat z reklamą. Poradził by zgłosić się po 25 t.c. Wymierzył dokładnie nasze maleństwo, które okazało się w czasie od ostatniej wizyty prawie podwoić swój ciężar i osiągnąć tym samym wagę 380g :-) Lekarz zapytał czy znamy płeć, odpowiedziałam, że znamy, ale na jaką on je ocenia :) Facet się zaśmiał i zażartował, że ptaszek już z tego nie wyrośnie :D
Po tym badaniu pognaliśmy na standardową kontrolę do doktorka Aliego. Pielęgniarka uprzednio tradycyjnie mnie zważyła i zmierzyła mi ciśnienie. Gdyby kolejność była inna to ciśnienie miałabym chyba ciut niższe. W ciągu 3tyg. przytyłam 2kg, cholera, to na pewno przez towarzyszący mi ostatnio apetyt na domowe ciasteczka, szlag! Niestety idą w odstawkę.
Doktorek Ali również zrobił mi USG, co trochę mnie zdziwiło, no ale skoro proponuje... Wyjaśnił, że wszystkie wymiary są poprawne i wskazują dokładnie 21 t.c. Zapytałam czy maleństwo nadal jest dziewczynką - twierdzi, że tak :))) Nasza córeczka podczas badania słodko ssała kciuk, a potem drapała się jedną rączką po głowie. Widać było nawet otwarte oko :) Kiedy doktorek chciał już skończyć badanie, zapytałam czy na USG widzi też szyjkę macicy i czy mógłby sprawdzić jej długość, bo jak dotąd nic na ten temat nie mówił. Sprawdził. Szyjkę ocenił na mniej więcej 4cm więc wszystko jest ok, ale mocno zaniepokoił mnie swoim wywodem na ten temat. Według doktorka długość szyjki można precyzyjniej ocenić poprzez badanie dopochwowe - ja na to, że ok, wiem, i kiedy zamierza je zrobić :D A doktorek, że on nie robi tego badania, bo z szyjką I TAK NIE MOŻNA NIC ZROBIĆ, a jeżeli zacznie się za szybko skracać, to tylko mnie wystraszy. Przyznam, że na taką głupotę znowu poczułam jak mi skrzydła podcinają... Doktorek twierdzi, że jak będzie się działo coś nie tak to będę to czuła i wtedy powinnam mu powiedzieć. Nosz kurde, jestem co prawda w pierwszej ciąży, ale czytam sporo i jak dotąd nie słyszałam by można odczuć skracanie szyjki... Próbowałam go przekonać, że lepiej chyba zapobiegać niż potem walczyć z przedwczesnym porodem, a on na to, że przecież i tak nic się na to nie poradzi. Nie jestem lekarzem, nie wiem dokładnie co się robi ze skracającą się szyjką, ale czytam przecież również na samych blogach a to o pobycie w szpitalu z tego powodu, a to o lekarstwach, a to o zakładaniu szwu. Poczułam się na to trochę bezsilna, doktorek chyba zobaczył rezygnację w moich oczach, bo szybko dodał, że jeśli bardzo chcę takie badanie, to on bez problemu może je zrobić. Będę go truła o tą szyjkę na każdej wizycie, niech sprawdza. Jeśli będzie się działo coś nie tak, to chociaż będę wiedziała, że powinnam więcej leżeć niż spacerować, do czego wciąż mnie namawia.
Nokaut czekał mnie jednak w momencie, gdy zapytałam o pływanie w morzu i basenie. Doktorek odpowiedział, że w morzu jak najbardziej, w basenie z kolei nie poleca. Zasugerowałam, że może jakieś tabletki dopochwowe by mi zapisał, co by zabezpieczyły mnie przed infekcją. Doktorek znowu się rozgadał, że on nie poleca żadnych tabletek, bo psują tylko ph pochwy, a i tak nie zapewnią mi całkowitej ochrony. A ja właśnie mam większą ochotę na basen niż na morze, do którego wypad trzeba organizować z wiecznie zajętym H. i włazić do morza po kamlotach. Od zawsze preferuję baseny. Woda jest słodka, mogę się popluskać trzymając brzegu... Poza tym basen mam pod nosem (u sąsiada w ogrodzie) i już prawie H. mi obiecał, że uzgodni z nim bym mogła na niego chodzić. W weekend jedziemy na wesele do znajomych i wybierając hotel kierowaliśmy się właśnie tym, czy ma basen i jaki duży. Już marzyłam o kąpieli. I szlag mnie trafił na myśl, że w Polsce lekarze wręcz zachęcają do basenów, profilaktycznie przepisują tabletki i dziewczyny mogą się cieszyć kąpielami przez całą ciążę, a ja tutaj gdy za chwilę będzie 45stopni mam się wstrzymywać, bo doktorek straszy infekcją. Infekcję przecież mogę dostać również w ogóle nie włażąc ani do basenu ani do morza! Jak dostanę, to niech leczy... Ja sama może bym się tym aż tak nie przejęła, bo tak naprawdę to żadnemu lekarzowi nie ufam w 100%, zawsze wybieram taką diagnozę, z którą sama się zgadzam. Pomyślałam sobie, że zrobię wszystko by udało mi się wyjechać wkrótce do Polski i tam poproszę mojego ginekologa o przepisanie takich tabletek. Już prawie się pocieszyłam i po wyjściu z gabinetu podzieliłam się tą optymistyczną wersją z H., gdy nagle przyszło mi się zmierzyć z niespodziewanym atakiem z jego strony. Że powinnam słuchać lekarza, że po co się wykłócam (!), że zawsze wiem wszystko lepiej, a to przecież też jego dziecko... Przyznam, że poczułam się okropnie, kocham nasze maleństwo nad życie już teraz, nigdy w życiu nie zrobiłabym jej świadomie krzywdy. Ale nie chcę przesadzać, mam swój rozum, szukam odpowiedzi na pytania i to nie tylko u jednego lekarza. H. chyba zbyt mocno wystraszył się hasłem "infekcja", bo zachowuje się tak jakby kąpiel w basenie oznaczała dla mnie zagrożenie śmiertelną chorobą. I najgorsze jest to, że nawet trudno z nim dyskutować, bo on nie czyta tyle co ja, nie wertuje internetu w poszukiwaniu ciążowych informacji i jedyny lekarz ginekolog, z którym w całym swoim życiu rozmawiał to doktorek Ali.......
Na deser H. zapytał o poród rodzinny. Dzięki mu za to, bo ja byłam już tak zrezygnowana w tym momencie, że zupełnie o tym zapomniałam. Do tej pory wydawało mi się to oczywiste, że są i można w ten sposób powitać dziecko na świecie. Ostatnio jednak koleżanka Polka mieszkająca w Turcji rodziła w innym mieście. Miałam więc informacje z pierwszej ręki. Dziewczyna co prawda miała poród z przygodami, bo poród sn jakoś ją przerósł i już w trakcie błagała o cesarkę. Powiedziała, że zupełnie nie chciała przeć i ostatecznie lekarka wraz z położną wręcz wyciskały z niej dziecko. Ale do brzegu. Dziewczyna wyznała mi, że jej mąż został wyproszony z sali porodowej. W prywatnym szpitalu. Gdyby nas coś takiego spotkało wyzwałabym cały personel od najgorszych. Wolałam więc się upewnić, że nas w ten sposób nie zaskoczą. Doktorek powiedział tak: "O porodzie będę wam jeszcze mówił, ale skoro pytacie to w pierwszej fazie możecie być razem, zresztą i tak będziecie w normalnym pokoju (?!), ale potem w kulminacyjnym momencie tata będzie musiał wyjść i wchodzić będzie mógł tylko na chwilę". Że jak??? Że będzie mógł wchodzić i wychodzić? Czyli pewnie w praktyce w ogóle nie wchodzić. I tak właściwie to dlaczego? Powiedziałam, że będziemy jeszcze o tym rozmawiać, bo jest to dla mnie bardzo ważne. Nie miałam już siły na kolejną dyskusję. I myślę sobie teraz... jak by to było cudownie być teraz w Polsce, gdzie od samego początku jasne jest, że nikt męża z sali nie wyprosi, gdzie można przyjść na porodówkę z planem porodu (o czymś takim w ogóle tutaj nikt nic nie słyszał i pewnie długo jeszcze nie usłyszy), gdzie można się domagać kontaktu skóra do skóry i ochrony krocza (koleżance z innego miasta nacięto krocze beż jakiegokolwiek pytania lub ostrzeżenia), gdzie są poradnie laktacyjne i szkoły rodzenia. Wiem, że nigdzie nie jest idealnie. Że porody w Polsce też bywają okropne, że personel bywa podły, że dokarmiają dziecko mm itd. itd. Ale ja teraz będąc daleko tęsknię za takimi... standardami, które tutaj są brane jedynie za moje wymysły. Może głupio robię czytając tyle o ciąży, szukając informacji, przeglądając Wasze blogi i czytając historie Waszych porodów. Pewnie gdybym wiedziała tyle, co przeciętna ciężarna Turczynka byłoby mi znacznie łatwiej - zero stresu, ślepe zaufanie do lekarza, balans zysków i strat zawsze na zero, bo skoro się o czymś nie wie to się potem nie żałuje, że się tego nie miało.
Mam doła.
|
Buziolek naszej córeczki na osłodę |