środa, 21 maja 2014

Półmetek

Jesteśmy na półmetku ciąży, a nawet i za :-) 21 t.c. właśnie trwa więc połowa już za nami. Przyznam, że zleciało jak w oka mgnieniu. Ciąża to piękny czas, ale ja przez wrodzoną niecierpliwość nie mogę się doczekać jej zakończenia. Dla mnie cały ten rok to właściwie czekanie na jego zakończenie. Na narodziny naszego dziecka, na pierwsze dni razem, na wyjazd do Polski i naprawdę magiczne Boże Narodzenie.

Dzisiaj byliśmy na badaniu połówkowym. Z doktorkiem Alim umówieni byliśmy na 10:10 więc spokojnie wstałam sobie o 8, ogarnęłam siebie i śniadanie i o 9 obudziłam H. Siedząc przy śniadaniu przypomniałam H. startegię dzisiejszej wizyty - tak jak doktorek Ali nam tłumaczył: najpierw do niego po dokumenty, potem na USG na wydział radiologii i potem z powrotem do niego. Wtedy H. rzucił niezobowiązujące "a my nie byliśmy czasem umówieni z radiologiem na 9 coś tam?" Yyyyyyyy! Cholerka, wtedy mnie olśniło, ale przeszukałam całą teczkę naszych ciążowych dokumentów i nie znalazłam żadnej notatki od radiologa. Po śniadaniu pognaliśmy więc szybko do szpitala. Oczywiście zdążyłam się nieźle zdenerwować pomimo prób uspokojenia mnie przez H. Nie lubię się spóźniać i już, nic na to nie poradzę. Do szpitala weszliśmy wejściem bliżej radiologii więc od razu zapytaliśmy o godzinę naszej wizyty - faktycznie 9:30 co pielęgniarka skwitowała "Właśnie minęła. Pędem po dokumenty". Łatwo mówić. Radiologię z ginekologią dzielą 3 piętra, a jakoś jak dotąd nie obczailiśmy nigdzie windy. H. to może i by sobie pędem poleciał co nawet mu zaproponowałam, ale skwapliwie przypomniał mi, że przy płatności za wizytę pobierają moje odciski palców :D (tak, tak, to tutaj takie zabezpieczenie na wypadek pacjentów korzystających z cudzego ubezpieczenia). Gdy zasapana zatrzymałam się na schodach, H. uspokoił mnie mówiąc "Spokojnie. Przecież jesteśmy w Turcji. Tutaj wszyscy się spóźniają. Myślisz, że nas nie przyjmą, gdy spóźniamy się 15min. podczas gdy oni każą nam czekać na umówioną wizytę po prawie 3h?". Heheh, miał rację! Resztę trasy przeszłam normalnym tempem :)

W gabinecie radiologa pierwsze co usłyszałam to była Metallica :D Radiolog okazał się sympatycznym gościem z kitką i bez fartucha (no dobra, trochę się czepiam). Wypytałam go przy okazji o USG 4D, bo w jego gabinecie wisiał wielki plakat z reklamą. Poradził by zgłosić się po 25 t.c. Wymierzył dokładnie nasze maleństwo, które okazało się w czasie od ostatniej wizyty prawie podwoić swój ciężar i osiągnąć tym samym wagę 380g :-) Lekarz zapytał czy znamy płeć, odpowiedziałam, że znamy, ale na jaką on je ocenia :) Facet się zaśmiał i zażartował, że ptaszek już z tego nie wyrośnie :D

Po tym badaniu pognaliśmy na standardową kontrolę do doktorka Aliego. Pielęgniarka uprzednio tradycyjnie mnie zważyła i zmierzyła mi ciśnienie. Gdyby kolejność była inna to ciśnienie miałabym chyba ciut niższe. W ciągu 3tyg. przytyłam 2kg, cholera, to na pewno przez towarzyszący mi ostatnio apetyt na domowe ciasteczka, szlag! Niestety idą w odstawkę. 

Doktorek Ali również zrobił mi USG, co trochę mnie zdziwiło, no ale skoro proponuje... Wyjaśnił, że wszystkie wymiary są poprawne i wskazują dokładnie 21 t.c. Zapytałam czy maleństwo nadal jest dziewczynką - twierdzi, że tak :))) Nasza córeczka podczas badania słodko ssała kciuk, a potem drapała się jedną rączką po głowie. Widać było nawet otwarte oko :) Kiedy doktorek chciał już skończyć badanie, zapytałam czy na USG widzi też szyjkę macicy i czy mógłby sprawdzić jej długość, bo jak dotąd nic na ten temat nie mówił. Sprawdził. Szyjkę ocenił na mniej więcej 4cm więc wszystko jest ok, ale mocno zaniepokoił mnie swoim wywodem na ten temat. Według doktorka długość szyjki można precyzyjniej ocenić poprzez badanie dopochwowe - ja na to, że ok, wiem, i kiedy zamierza je zrobić :D A doktorek, że on nie robi tego badania, bo z szyjką I TAK NIE MOŻNA NIC ZROBIĆ, a jeżeli zacznie się za szybko skracać, to tylko mnie wystraszy. Przyznam, że na taką głupotę znowu poczułam jak mi skrzydła podcinają... Doktorek twierdzi, że jak będzie się działo coś nie tak to będę to czuła i wtedy powinnam mu powiedzieć. Nosz kurde, jestem co prawda w pierwszej ciąży, ale czytam sporo i jak dotąd nie słyszałam by można odczuć skracanie szyjki... Próbowałam go przekonać, że lepiej chyba zapobiegać niż potem walczyć z przedwczesnym porodem, a on na to, że przecież i tak nic się na to nie poradzi. Nie jestem lekarzem, nie wiem dokładnie co się robi ze skracającą się szyjką, ale czytam przecież również na samych blogach a to o pobycie w szpitalu z tego powodu, a to o lekarstwach, a to o zakładaniu szwu. Poczułam się na to trochę bezsilna, doktorek chyba zobaczył rezygnację w moich oczach, bo szybko dodał, że jeśli bardzo chcę takie badanie, to on bez problemu może je zrobić. Będę go truła o tą szyjkę na każdej wizycie, niech sprawdza. Jeśli będzie się działo coś nie tak, to chociaż będę wiedziała, że powinnam więcej leżeć niż spacerować, do czego wciąż mnie namawia. 

Nokaut czekał mnie jednak w momencie, gdy zapytałam o pływanie w morzu i basenie. Doktorek odpowiedział, że w morzu jak najbardziej, w basenie z kolei nie poleca. Zasugerowałam, że może jakieś tabletki dopochwowe by mi zapisał, co by zabezpieczyły mnie przed infekcją. Doktorek znowu się rozgadał, że on nie poleca żadnych tabletek, bo psują tylko ph pochwy, a i tak nie zapewnią mi całkowitej ochrony. A ja właśnie mam większą ochotę na basen niż na morze, do którego wypad trzeba organizować z wiecznie zajętym H. i włazić do morza po kamlotach. Od zawsze preferuję baseny. Woda jest słodka, mogę się popluskać trzymając brzegu... Poza tym basen mam pod nosem (u sąsiada w ogrodzie) i już prawie H. mi obiecał, że uzgodni z nim bym mogła na niego chodzić. W weekend jedziemy na wesele do znajomych i wybierając hotel kierowaliśmy się właśnie tym, czy ma basen i jaki duży. Już marzyłam o kąpieli. I szlag mnie trafił na myśl, że w Polsce lekarze wręcz zachęcają do basenów, profilaktycznie przepisują tabletki i dziewczyny mogą się cieszyć kąpielami przez całą ciążę, a ja tutaj gdy za chwilę będzie 45stopni mam się wstrzymywać, bo doktorek straszy infekcją. Infekcję przecież mogę dostać również w ogóle nie włażąc ani do basenu ani do morza! Jak dostanę, to niech leczy... Ja sama może bym się tym aż tak nie przejęła, bo tak naprawdę to żadnemu lekarzowi nie ufam w 100%, zawsze wybieram taką diagnozę, z którą sama się zgadzam. Pomyślałam sobie, że zrobię wszystko by udało mi się wyjechać wkrótce do Polski i tam poproszę mojego ginekologa o przepisanie takich tabletek. Już prawie się pocieszyłam i po wyjściu z gabinetu podzieliłam się tą optymistyczną wersją z H., gdy nagle przyszło mi się zmierzyć z niespodziewanym atakiem z jego strony. Że powinnam słuchać lekarza, że po co się wykłócam (!), że zawsze wiem wszystko lepiej, a to przecież też jego dziecko... Przyznam, że poczułam się okropnie, kocham nasze maleństwo nad życie już teraz, nigdy w życiu nie zrobiłabym jej świadomie krzywdy. Ale nie chcę przesadzać, mam swój rozum, szukam odpowiedzi na pytania i to nie tylko u jednego lekarza. H. chyba zbyt mocno wystraszył się hasłem "infekcja", bo zachowuje się tak jakby kąpiel w basenie oznaczała dla mnie zagrożenie śmiertelną chorobą. I najgorsze jest to, że nawet trudno z nim dyskutować, bo on nie czyta tyle co ja, nie wertuje internetu w poszukiwaniu ciążowych informacji i jedyny lekarz ginekolog, z którym w całym swoim życiu rozmawiał to doktorek Ali.......

Na deser H. zapytał o poród rodzinny. Dzięki mu za to, bo ja byłam już tak zrezygnowana w tym momencie, że zupełnie o tym zapomniałam. Do tej pory wydawało mi się to oczywiste, że są i można w ten sposób powitać dziecko na świecie. Ostatnio jednak koleżanka Polka mieszkająca w Turcji rodziła w innym mieście. Miałam więc informacje z pierwszej ręki. Dziewczyna co prawda miała poród z przygodami, bo poród sn jakoś ją przerósł i już w trakcie błagała o cesarkę. Powiedziała, że zupełnie nie chciała przeć i ostatecznie lekarka wraz z położną wręcz wyciskały z niej dziecko. Ale do brzegu. Dziewczyna wyznała mi, że jej mąż został wyproszony z sali porodowej. W prywatnym szpitalu. Gdyby nas coś takiego spotkało wyzwałabym cały personel od najgorszych. Wolałam więc się upewnić, że nas w ten sposób nie zaskoczą. Doktorek powiedział tak: "O porodzie będę wam jeszcze mówił, ale skoro pytacie to w pierwszej fazie możecie być razem, zresztą i tak będziecie w normalnym pokoju (?!), ale potem w kulminacyjnym momencie tata będzie musiał wyjść i wchodzić będzie mógł tylko na chwilę". Że jak??? Że będzie mógł wchodzić i wychodzić? Czyli pewnie w praktyce w ogóle nie wchodzić. I tak właściwie to dlaczego? Powiedziałam, że będziemy jeszcze o tym rozmawiać, bo jest to dla mnie bardzo ważne. Nie miałam już siły na kolejną dyskusję. I myślę sobie teraz... jak by to było cudownie być teraz w Polsce, gdzie od samego początku jasne jest, że nikt męża z sali nie wyprosi, gdzie można przyjść na porodówkę z planem porodu (o czymś takim w ogóle tutaj nikt nic nie słyszał i pewnie długo jeszcze nie usłyszy), gdzie można się domagać kontaktu skóra do skóry i ochrony krocza (koleżance z innego miasta nacięto krocze beż jakiegokolwiek pytania lub ostrzeżenia), gdzie są poradnie laktacyjne i szkoły rodzenia. Wiem, że nigdzie nie jest idealnie. Że porody w Polsce też bywają okropne, że personel bywa podły, że dokarmiają dziecko mm itd. itd. Ale ja teraz będąc daleko tęsknię za takimi... standardami, które tutaj są brane jedynie za moje wymysły. Może głupio robię czytając tyle o ciąży, szukając informacji, przeglądając Wasze blogi i czytając historie Waszych porodów. Pewnie gdybym wiedziała tyle, co przeciętna ciężarna Turczynka byłoby mi znacznie łatwiej - zero stresu, ślepe zaufanie do lekarza, balans zysków i strat zawsze na zero, bo skoro się o czymś nie wie to się potem nie żałuje, że się tego nie miało. 

Mam doła. 

Buziolek naszej córeczki na osłodę

9 komentarzy :

  1. Kasia, hej, hej- głowa do góry. Nie będziesz się teraz kolejną połowę ciąży dołować chyba! Co do kąpieli w basenie, to może kup sobie dopochwowy probiotyk, taki z pałeczkami kwasu mlekowego (to się nazywa u nas Lactovaginal) i śmiało gnaj na basen. Albo niech mama Ci załatwi te tabletki od ina w Polsce i wyśle czymś szybkim do Was.

    Co do wspólnego porodu, to chyba bym się jednak upierała, że chcę aby mąż był i koniec kropka. Powiedz, że takie wchodził wychodził to Was nie urządza, a dodatkowo będzie Cię bardzo stresowało. Swoją drogą- co to za idiotyczna praktyka?! Naprawdę jakieś zwyczaje z kosmosu... A co decyduje o tym, że mąż ma w danej chwili wyjść? Kto tego pilnuje, kto wyrokuje, że już? Ja pierniczę- no wściekłabym się!

    Ja pomyliłam datę naszego połówkowego usg :) Przyjechaliśmy 2dni wcześniej :) Ale lekarz, mimo że akurat było Euro 2012 i mecz Polski, zrobił nam badanie. Jestem Mu bardzo wdzięczna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lactovaginal dopisuję do mojej listy "przywieźć z Polski", bo w Turcji niestety tego nie ma, a przesyłanie pocztą lekarstw jest tutaj zabronione :( Zabolała mnie reakcja H. stąd mam doła. Jakbym chciała skrzywdzić własne dziecko... Poza tym nie wytrzymam tego oskarżającego spojrzenia, gdy tylko będę się chciała wykąpać w basenie. Wiem, że nawet jeśli jakimś cudem go przekonam, że nie powinien tak bać się infekcji, to i tak będę przewrażliwiona na tym punkcie i każde krzywe spojrzenie przy temacie basenowym odczytam wiadomo jak :S

      Tak właśnie, zamierzam się upierać co do porodu, bo podobnie jak Ty zupełnie nie rozumiem dlaczego ma wyjść? Dla kogo wygody? Bo raczej nie dla mojej.

      Męczy mnie to wszystko, potrzeba dyskutowania o takich oczywistych by się wydawało sprawach. I fakt, że H. ślepo ufa lekarzowi ignorując trochę moje odczucia.

      Usuń
    2. Nie no to wchodzenie i wychodzenie, to mnie- przyznam- zszokowało. Bo jak Oni to widzą? 10centymetrów rozwarcia, i co 3-ci party skurcz będzie wychodził? A Ty masz w takich warunkach rodzić i potem wspominać to jako najpiękniejsze przeżycie w życiu? No sorry- tak się chyba nie da... Niesamowite wręcz, że ktoś był w stanie to wymyślić!

      Co do zakazu to szkoda, bo byłoby to świetne rozwiązanie, ale masz racje- pozostawałby i tak problem H. i Jego obiekcji... Pewnie nie chce źle i boi się o dziecko, stąd- takie a nie inne zachowania. Ale jako kobieta i mama, rozumiem co Ty czujesz w takiej sytuacji.

      Aha, no i o szyjce... Co to za herezje, że nic się nie robi :( Oni są naprawdę zacofani. No i niestety- znam przypadek Dziewczyny, która nie czuła, że coś się dzieje, a niestety- działo się :(

      Usuń
    3. Ja też nie mam pojęcie co on sobie wyobraża.. Poza tym ostatni etap to chyba będzie właśnie ten, w którym obecność H. będzie mi najbardziej potrzebna. A o szyjce to już w ogóle nic mi nie mów... ręce, nogi, cycki wszystko mi opadło na takiego niuwsa, że nic się nie da zrobić. I to mówi młody lekarz. Po prostu żal........ aaaa, że ja to wszystko muszę znosić!

      Co do H. to wiem i rozumiem, że kieruje się tylko dobrem dziecka, że się martwi, ale chciałabym by bardziej mi ufał w szczególności gdy sam wie niewiele.

      Usuń
    4. Pewnie Cię to nie pocieszy, ale ja też czasami miałam wrażenie, że Marcin bardziej wierzy lekarzowi, niż mnie. No bo przecież ja lekarzem nie jestem! Tyle, że o ciąży czytałam tyle, że spokojnie mogliby mnie z niej egzaminować :)

      Wiesz, dla mnie to jest szokujące, że w XXI wieku, w cywilizowanych krajach, mogą być takie przepaści w zasadzie prostym temacie skracania szyjki. Rozumiem, że jeśli chodzi o jakiś nowoczesny sprzęt, innowacyjne badania, czy super nowoczesne metody leczenia, kraje różnią się i zawsze będą różniły, bo tu już liczy się niestety kasa. No ale, kurwa mać, za przeproszeniem- czy podstaw nie powinny uczyć się tych samych? Nie mogę wyjść z szoku po prostu. Tym bardziej, że mam koleżankę, która w obu ciążach już od 20tygodnia nosiła krążek, bo szyjka tak Jej się skracała. Ma dwoje świetnych dzieci, ale co by było gdyby trafiła na takiego doktorka jak Twój?!
      Eh, postaraj się nie denerwować, oby nic się nie działo.

      Usuń
    5. To jest właśnie dla mnie najbardziej irytujące, że pod technicznym względem turecka opieka medyczna ma się naprawdę dobrze, szpitale są bardzo dobrze wyposażone, widać, że sprzęt jest nowoczesny, a mimo to ich podejście do badań woła o pomstę do nieba. Profilaktyki nie ma praktycznie żadnej. To też pewnie bierze się w pewnym stopniu z mentalności - kobiety nie chcą żadnych badań dopochwowych, wstydzą się nawet samego porodu. Staram się zachować spokój, ale nie jest to łatwe :-]

      Usuń
    6. No tak, to jednak zupełnie inna mentalność i ona zapewne- tak jak piszesz- rzutuje na pewne sprawy. Tyle, że lekarz powinien stać ponad mentalnością (swoją drogą, jak się dziecko "zrobiło", to trzeba je urodzić- oczywista oczywistość, także ten wstyd trochę bez sensu dla mnie :)) i mieć na uwadze przede wszystkim dobro pacjentek. Nie wyobrażam sobie ciąży bez badań dopochwowych, chociaż nie powiem- na końcu były one już mało przyjemne, o ile można powiedzieć, że w ogóle są przyjemne...

      Usuń
  2. Trochę mnie szokuje to co napisałaś, o szyjce i porodzie szczególnie... Bo co to znaczy, że nic z szyjką nie można zrobić?! Gdzie on studia kończył?? I widać już z postawy lekarza, że będą chcieli męża wyprosić z sali, co za paranoja. Nie wiem co Ci doradzić, ale wyobrażam sobie, jak się stresujesz tym wszystkim... W dodatku nawet jakbyś chciała zmienić lekarza to pewnie większość ma takie poglądy jak on;/ A z mężem porozmawiaj i wytłumacz mu, no przecież nie będziesz następne 20 tygodni siedzieć w domu na kanapie. Denerwująca jest taka postawa, jak się ktoś mądrzy, a tak naprawdę nic nie wie- nawet jeśli to jest własny mąż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jak piszesz - szukanie innego lekarza jest tu trochę bezsensowne, poza tym nie mieszkam już niestety w dużym mieście z setkami szpitali, więc w tym zakresie wybór też mam mocno ograniczony. Mąż się w końcu zreflektował, chwała mu za to ;)

      Usuń