Dni mijają nam powoli. W piątek byliśmy na kolejnym badaniu kontrolnym u pediatry. Tym razem pani doktor miała dla nas same dobre wieści. Przede wszystkim już na oko stwierdziła, że żółtaczka przechodzi. Bardzo mnie to ucieszyło, bo jak tylko pomyślałam o kolejnym pobieraniu krwi z piętki robiło mi się słabo. Teraz wreszcie mamy szansę by pozbyć się siniaków z malutkich nóżek... Poza tym pani doktor powiedziała, że Laura wygląda na szczęśliwego bobasa czym połechtała moją ostatnio nieco urażoną matczyną dumę. Zbadała też główkę Orzeszka. Niestety opuchlizna po próżnociągu, choć już mniejsza, wciąż się utrzymuje, dlatego też zostaliśmy wysłani na USG, bo zbadanie tylnego ciemiączka ręcznie okazało się niemożliwe. USG jednak nie wykazało żadnych nieprawidłowości, pozostaje więc czekać aż opuchlizna sama zejdzie. Oprócz tego Mała przybrała w ciągu ostatniego tygodnia aż 200g, czyli przekroczyła już swoją wagę urodzeniową i waży teraz 3530. Nom, to tyle byłoby w temacie, że niby moje mleko jest za chude (co nie omieszkałam się wypomnieć teściowej :)). Na koniec lekarka skontrolowała pępek. Byłam cała zestresowana z tego powodu, bo dzień wcześniej podczas przewijania H. dojrzał tam jakąś wydzielinę, jakby bezbarwny płyn i nieopatrznie klapnął, że jeśli okaże się, że to będzie infekcja to na pewno przyczyną są kąpiele Laury, przy których tak się upieram (uprzedzam Wasze pytania - podczas kąpieli nie moczyłam pępka, ale też nie panikowałam gdy woda zbliżyła się na kilka centymetrów do opatrunku lub kropelka na niego spadła). Pediatra po obejrzeniu pępka stwierdziła jednak, że wisi już na przysłowiowym ostatnim włosku i go ukręciła. Pamiętam, że któraś z Was niedawno pisała o ukręcaniu pępka i aż mnie wtedy dreszcze przeszły. Ale gdy zobaczyłam jak lekarka zabiera się za tą czynność na córkowym pępku poczułam tylko radość, że pozbędziemy się dziadostwa :D Ukręcony pępuszek został zdezynfekowany i zaklejony. Wczoraj wieczorem mieliśmy zdjąć opatrunek i więcej nie zaklejać. Dzisiaj jednak zauważyliśmy, że pępek podrażniony przez pieluszkę trochę krwawił. Psiknęłam więc octeniseptem i zakleiłam go gazą. Na marginesie tylko wspomnę, że dla H. jest to oczywiście kolejny świetny powód do dalszego schizowania się i słuchania wszystkich ludowych mądrości. Teściowa poradziła mu, byśmy posmarowali pępek oliwą z oliwek, co niby pomoże mu się zagoić. Kategorycznie odmówiłam takich eksperymentów, ale co się nasłucham to moje...
Staram się dogadać z H. bazując na kompromisach, aczkolwiek nasze wyobrażenia o wychowaniu dziecka są mocno zróżnicowane kulturowo :-] I tak na przykład wciąż walczymy o to czy małą przykryć polarkowym kocem czy flanelową pieluszką, czy założyć czapeczkę czy nie, czy założyć niedrapki, itp... Przy tym wszystkim wciąż zmierzam się z chwilami, gdy H. ogarnia kompletna panika, np. gdy Mała drze się w niebogłosy podczas kąpieli lub gdy wkurzona, że cycek nie czeka przy jej twarzy zaraz po przebudzeniu wykonuje sobie masaż twarzy wymachując przy tym niebezpiecznie wciąż ostrymi pazurkami. Lub gdy podczas spaceru wiatr zawieje nie z tej strony co trzeba, albo słońce zacznie padać na Laury buźkę. Oj wymieniać mogłabym długo. I tak jak cieszy mnie jego troska o córkę tak tych momentów paniki mam już serdecznie dość. Dopiero co trochę wyluzował po żółtaczce i pozwolił mi wreszcie karmić Małą na żądanie (ale to pewnie dlatego, że Mała żąda cycka zazwyczaj częściej niż co 2h :D), a już znajduje sobie kolejne powody do stresu. A jak już nic nie może znaleźć to zaczyna gdybać, że gdybyśmy nie zmienili lekarza to może doktorek Ali nie użyłby próżnociągu... I tak w koło Macieju!
Oprócz tego wszystkiego muszę tutaj przyznać, że H. bardzo mi we wszystkim pomaga. Wstaje nieraz w nocy do Laury i gdy ta już jest nakarmiona jak bąk i przewinięta a wciąż nie śpi - przejmuje pałeczkę. Laura uwielbia leżeć na brzuszku na jego klatce piersiowej, H. wykonuje jej tam jakieś tajskie masaże. To są takie ich chwile, do których się nie wtrącam. Małej jest na pewno u niego dobrze, bo najczęściej dość szybko odlatuje w ramiona Morfeusza.
H. pomógł mi też bardzo ogarnąć turecką rodzinę. Przed porodem wielokrotnie wizja odwiedzin rodziny była powodem do kłótni i bardzo się obawiałam jak to będzie wyglądało. Życie jednak zweryfikowało wszystko samo. Z racji, że poród odbył się w tą samą noc, w którą zmarł nasz dziadek widok teściów w chwili, gdy przewozili mnie z Laurą z sali porodowej na poporodową wcale mnie nie wkurzył, a z pewnością tak by było gdyby okoliczności były inne. No, może mogli poczekać jeszcze te parę godzin, żebym doszła do siebie i żebyśmy mogli spędzić te magiczne pierwsze minuty tylko w trójkę, ale fakt śmierci dziadka wszystko zmienił. Teście mieli tego dnia pogrzeb, musieli zająć się organizacją wszystkiego więc wszystko wydawało się zrozumiałe. Poza tym narodziny Laury były dla nas wszystkim promyczkiem szczęścia w tym smutnym dniu, w szczególności dla teściowej, która dopiero co straciła ojca. Teście na szczęście zostali z nami być może z pół godziny i po upewnieniu się, że mamy się dobrze i niczego nam nie brakuje sobie pojechali. Wrócili po południu z babcią. Tutaj jednak H. stanął na wysokości zadania i po tym jak każdy rzucił na Małą okiem zaprosił ich do części pokoju dla gości i zamknął za sobą zasuwane drzwi, tak że praktycznie byłam z Laurą sama.
Następnego dnia w drodze do domu zatrzymaliśmy się na chwilę w wiosce babci-wdowy, by ta mogła na chwilę zobaczyć prawnuczkę przez okno samochodu. Wtedy też zabraliśmy ze sobą teściową by ogarnęła sprawy kuchenno-żywieniowe. I tak to się właściwie zaczęło. Wszyscy oczekiwali, że po porodzie będę leżała plackiem w łóżku, na co ja w ogóle nie miałam ochoty. Podobno Turczynki tak właśnie robią, a ich matki zajmują się domem, jedzeniem i w odpowiednim momencie podają im dziecko do karmienia. Cóż, mnie to się w głowie nie mieściło. Laura w pierwszych dniach głównie spała więc chyba bym w tym łóżku zakwitła z nudów. Teściowej przekazałam jedynie kuchnię. Na początku teściowa zajmowała się tylko jedzeniem. Widziałam, że trochę się męczy z tym wszystkim, bo miała w planach gotowanie dla mnie fasoli, soczewicy i innych wzdymających tureckich specjałów, których kategorycznie odmówiłam bojąc się kolek i innych dolegliwości. Niestety turecka kuchnia to głównie warzywa wzdymające plus warzywa smażone i smażone mięso. Starałam się jej podsuwać pomysły co mogłabym zjeść, ale to tylko martwiło ją, że jedząc tak kiepsko stracę mleko lub w najlepszym wypadku będę je miała, ale chude.Temat żywieniowy wciąż jest między nami igłą zapalną, ale teraz gdy wszyscy przekonali się, że Laura ładnie przybiera na wadze trochę dali mi spokój :)
Pierwszego dnia w domu, ledwo co rozpakowaliśmy walizkę, pojawili się pierwsi goście - babcia, która odwiedziła nas już rano w szpitalu i jej siostra. Tej siostry w ogóle nie znałam, nie wiedziałam co to za kobieta. Ta wizyta maksymalnie podniosła mi ciśnienie, więc wykorzystałam moment gdy Mała zaczęła szukać cycka i zabrałam ją do sypialni na karmienie. Po chwili przyszła teściowa prosząc bym wyszła na chwilę do ciotki z Laurą, bo ta czeka z pieniążkiem dla Małej. Odpowiedziałam, że pieniążek może zostawić H., a ja się nigdzie nie wybieram. Po tej wizycie H. stanowczo powiedział rodzicom, że nie chcemy wizyt żadnych obcych osób.
Z czasem wizyty teściowej zaczęły być coraz dłuższe i co więcej, zaczął dołączać teść i siostra męża. Co najlepsze, H. wręcz domagał się ich obecności, w szczególności teściowej i kazał mi mówić jej co jest do zrobienia. Hmmm... dla mnie była to sytuacja arcyniezręczna, bo 1)nie mam w zwyczaju wyręczać się innymi, 2)w domu było mnóstwo rzeczy do zrobienia - pranie, prasowanie, sprzątanie, 3)teściowa wszystkie te czynności mocno zaniedbuje nawet w swoim domu :) Nie chcę jej tu osądzać, bo w końcu bardzo nam pomogła i wciąż pomaga, ale jej styl prowadzenia domu różni się na potęgę od mojego :) I po prostu przez gardło nie mogło mi przejść "Mamo, poprasuj te rzeczy" również z wagi na szacunek jakim ją darzę. H. z kolei nie miał żadnych oporów by dzwonić i z pretensją w głosie dopytywać kiedy przyjdzie nam ugotować kolację :D Chciałam go trochę wyhamować, ale H. twierdził, że w Turcji to zupełnie normalne i gdy ona urodziła jego i jego siostrę również leżała w łóżku przez tydzień (po porodzie sn) i jej mama tak się przy niej uwijała. Na nic zdały się argumenty, że ja niczego takiego nie oczekuję, a wręcz przeciwnie, wolałabym żebyśmy czas ten spędzili sami. W międzyczasie poziom schizy H. spowodowany żółtaczką osiągnął apogeum i zaczął swoją mamę wołać do nas nawet wówczas, gdy zapas jedzenia mieliśmy przynajmniej na kilka dni, ale twierdził, że czuje się SPOKOJNIEJSZY, gdy teściowa jest z nami. Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że nasze mieszkanie jest naprawdę malutkie, w salonie miejsca siedzące mamy praktycznie tylko na niewielkim narożniku. Gdy położę się na nim ja z Laurą i jeszcze usiądzie H. miejsca siedzące się tak naprawdę kończą.
Problem rozwiązał się w święta, gdy jechaliśmy z Małą na kontrolę poziomu bilirubiny. Tego dnia czułam się naprawdę źle. Szwy ciągnęły mnie niemiłosiernie, zaczęłam się nawet obawiać, że dostałam jakiejś infekcji. Tak jak do tej pory miałam problem jedynie z siadaniem, tak tego dnia ledwo chodziłam. W szpitalu wstąpiliśmy na porodówkę i kazałam się obejrzeć położnej. Na szczęście nie stwierdziła żadnego stanu zapalnego. Po powrocie do domu położyłam się na wspomnianym narożniku, tym samym zajmując 1/2 miejsc siedzących. Czułam się źle, najlepiej leżałabym rozkraczona w samych siateczkowych majtach albo i bez. A akurat tego wieczoru teściowa i szwagierka czekały na teścia aż ich odbierze i będą mogły pojechać do babci, u której po śmierci dziadka codziennie nocowały. Jak na złość teściowi coś się przedłużało i nie przyjeżdżał. Ten wieczór to była dla mnie męczarnia, gdy sobie pojechały aż się popłakałam i jeszcze raz wytłumaczyłam H. że ciągła obecność teściowej wcale nie poprawia mojego komfortu. Poza tym widziałam też, że teściowa chce ten czas spędzić ze swoją dopiero co owdowiałą matką, co w zupełności rozumiałam. H. na szczęście tym razem załapał o co chodzi i obiecał przeorganizować wszystko.
Słowa dotrzymał.
Teraz teściowa najczęściej gotuje dla nas u siebie w domu, a H. odpowiada za transport. Jestem jej bardzo wdzięczna za pomoc, bo pomimo że czuję się już naprawdę dobrze, zwyczajnie nie mam czasu na stanie przy garach. Sprzątanie mieszkania, prasowanie&pranie i wszystkie inne czynności ogarniamy z H. sami i całkiem sprawnie nam to idzie.
Reszta rodziny powstrzymała się od wizyt, co również bardzo doceniam i czym jestem ogromnie pozytywnie zaskoczona. Nasi sąsiedzi - żona kuzyna męża z rodziną wpadli zobaczyć Laurę pierwszego dnia w domu wieczorem, ale wizyta trwała dosłownie kilka minut. Zapewniła o gotowości do wszelkiej pomocy i sobie poszła. Podobnie ciotka z dołu. Druga ciotka spotkawszy H. na klatce schodowej przeprosiła, że nie przychodzi i wytłumaczyła, że pomyślała, że lepiej byśmy najpierw doszli do siebie po porodzie (woooow! :)) Przy tym wszystkim każdy (łącznie z teściami) trzyma się od Laury na bezpieczną odległość, tzn. zachwycają się nią bez zbędnego brania na ręce czy całowania.
W Turcji jest tradycja urządzania modlitw za zdrowie dziecka 40 dni po jego narodzinach i taki obrządek urządzi również teściowa. Myślę, że pozostali ciekawscy czekają na ten moment.
Okazało się więc, że niepotrzebnie panikowałam. Wszystko potoczyło się całkiem po mojej myśli, a to co odbiegało od mojego wyobrażenia, z racji na śmierć dziadka jakoś niespecjalnie mnie wkurzyło.
PS. Dziewczyny, lepszy wózek z dziewuszką czy wcześniejsze ptaszki? Mamy z H. różnicę poglądów więc obiecałam mu zapytać się Czytelników :)
Ale świetnie wyglądasz! :) właśnie tak zastanawiałam się, jak tam wyglądały Twoje rodzinne sprawy poporodowe, ale jak było wszystko po Twojej myśli to się cieszę :)
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie Twoja wózkowa dziewuszka, ale pozytywnie. Świetnie pasuje do suwaczka i w sumie do treści, które tu przeważają. Warto wspomnieć, że one są nawet ważniejsze od obrazków :p
Dziękuję!
UsuńWózkowa dziewczynka super! Mnie te wizyty teściowej hy wykończyły. Jestem zdrowa i na chodzie i jedna na dea tugodnie mi w zupełności wystarczyły, chociaż wizja podsyłamych obiadków jest bardzo kusząca :) pięknie wyglądacie dziewczyny! A cerę masz jak marzenie!!!!
OdpowiedzUsuńMia, Twoje komplementy zawsze są wyjątkowe :) dziękuję :) faktycznie cera mi się poprawiła po porodzie, bo w czasie ciąży różnie bywało.
UsuńPodsylane obiadki to super wygoda :)
O matko teściowa na głowie, ja miałam tak z Daśkiem tylko gorzej (teściowa w czasię jęku była już przy łóżeczku młodego) , dobrze, że doszliście do porozumienia :)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to mi nie przeszkadzała, ale bywały dni, w których potrzebowałam większej swobody. Na sszczęście H. Opanował sytuację
UsuńKurka, od czego by tu zacząć... Może od tego, że wyglądacie ślicznie! Po Laurze widać jeszcze troszeczkę zażółcenie, ale ja jestem zeschizowana po Elizie, także na każdego noworodka patrzę pod kątem żółtaczki :)
OdpowiedzUsuńWiesz co, tak sobie teraz myślę, że często miałam pretensje do Marcina, że On taka totalna ciapa i jeśli chodzi o dziewczyny, to ja musiałam wszystko wiedzieć, wyczytać itd... Ale jak czytam o schizach H., to jednak sobie myślę, że chyba facet powinien być 'tylko" facetem, a nie drugą mamą :) Mam nadzieję, że dobrze mnie zrozumiesz. Na pewno paniki H., mimo wszystko są lepsze, niż sytuacje, kiedy ojciec zlewa na wszystko, ale wiem, że mnie ciężko by było gdyby w tych pierwszych tygodniach Marcin mi tak ze wszystkim panikował. Chyba bym Go poćwiartowała :) I podziwiam Cię Kasiu, naprawdę Cię podziwiam bo i tak masz anielską cierpliwość, chociażby do wizyt teściowej. Ja sobie tego po prostu nie wyobrażam. Mnie momentami męczyłam nawet moja mama, która pomagała nam z odbieraniem i zaprowadzaniem Elizy i jestem Jej za to ogromnie wdzięczna, ale były chwile, że chciałam być po prostu sama ze swoim dzieckiem...
Trzymajcie się Kochani i powodzenia w kompromisach :)
Wózeczek z dziewczynką bardzo mi się podoba.
Dziękuję, Martuś. Zdjęcie jest sprzed tygodnia, stąd Laura taka zolta.
UsuńJa też cieszę się że H. Jest tak przejęty córką, ale swoimi schizami doprowadza mnie do szewskiej pasji. Na szczęście tych momentów paniki jest coraz mniej.
Kochana, czeka Cię jeszcze dużo, dużo, dużo dobrych rad i cudownych ludowych wynalazków. Stale pozwalam sobie porównywać bułgarskie i tureckie życie rodzinne, mam nadzięję, że Cię to nie złości. Czytac o tym to dla mnie bardzo ciekawe! Dopóki nie doświadczysz tego na własnej skórze. Tej walki o swoje, upartości, czasem trzeba się postawić, skoro tak czujesz, a czasem można pójść na ustępstwo... To samo przeżywałam.
OdpowiedzUsuńJak Kalina była malutka, to było tego więcej, choć teraz też są nieraz rady nie z tej ziemi.
Wiesz, ja tak sobie myślę, że tak zupełnie nie dopuścić tego czy owego (jeśli nie jest ze szkodą dla dziecka) to nie można, bo w końcu to moje dziecko jest w połowie Bułgarką, tak jak Twoje jest w połowie Turczynką...
ozdrawiam i trzymaj się cieplutko Ślicznotko :) Piękna jesteś :),
Ależ skąd, oczywiście, że się nie złoszczę. Ja też porownuje bulgarskie zwyczaje do tureckich, gdy czytam Twoje posty :)
UsuńMasz rację, że taka z niej Polka jak Turczynka, ale w kwestii rad jestem ostrożna, nieważne skąd pochodzą.
A! Te gruchające gołąbki były boskie, ale teraz ten wózeczek z niunią mnie rozłożył! Urocze logo!
OdpowiedzUsuńKasiu, a może Ty jakąś rewolucjonistką w Turcji zostaniesz, co?;)) Tak dobrze sobie radzisz z różnymi obyczajami tam panującymi, że aż żal tego nie wykorzystać!;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że H. tak wszystko ładnie ogarnął, ciągłe przebywanie z teściową wykończyłoby chyba każdego...
Współczuję tylko trochę jego zachowania, tego, że tak się wszystkim przejmuje i woli ufać mamusi niż Tobie;/ Na pewno to wkurzające i męczące, miejmy nadzieję, że z czasem mu przejdzie;)
Poza tym wyglądacie prześlicznie, obie!
Aaa i dziewczynka jest git;D
H. Przechodzi metamorfozę. Chyba udało mi się mu uświadomić, zzejego mamamama miała ostatnio do czynienia z noworodkiem 15lat temu i sporo się od tego czasu zmieniło. Teraz częściej łapie za komputer niż telefon do mamy :)
UsuńA rewolucjonistka jestem od dawna co z kolei często H. Przyprawia o ból głowy ;)
Sliczna mama ze sliczna Corka :) nie ma sie co dziwic, ze tatus stracil glowe :)))
OdpowiedzUsuńGratuluje rozsadku, dobrze sobie radzicie- nie latwo byc mloda mama i do tego jeszcze w kraju, ktorego obyczaje i tradycje "troche" roznia sie od polskiej normy :)
Pozdrawiam serdecznie!!
Dziękuję za tyle ciepłych słów, Lux.
UsuńŚliczne dziewczynki jesteście, logo z dziewczynką i wózkiem idealnie pasuje i się komponuje z resztą bloga.
OdpowiedzUsuńCiesze się niezmiernie, że wyszło wszystko zgodnie z Twoimi oczekiwaniami super :)
Dziękuję!
UsuńMnie sie dziewuszka w wozku podoba :)
OdpowiedzUsuńKompromisy w zyciu codziennym to podstawa. U nas jaczesciej szlo o to jak ubrac syna. Kazdy patrzal przez wzglad na siebie - a, ze ja zmarzlak jestem a mezowu ciagle cieplo to bylo o czym dyskutowac :D
p.s.Promieniejesz :)
No to jest u nas temat nr 1, bo mnie jest wciąż gorąco, a H. jakby znacznie mniej :) Poza tym w Turcji nagminnie przegrzewa się dzieci, więc wciąż słyszę propozycje by przykryć ją czymś cieplejszym :)
UsuńOj nawet nawet w Polsce nie każdy jest na tyle kumaty aby zrozumieć potrzebę intymności rodziców z małym dzieckiem...Ja byłam stanowcza i w sumie jak młoda miała mc pozwalałam na pierwsze "odwiedziny".. karmiłam piersią, więc nie wyobrażałam sobie w połogu odwiedzin.
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy blog.
Fajnie poznać nowy kraj z polskiej perspektywy :)
Dziękuję, Gosiu, i witam Cię serdecznie w moich skromnych progach. No właśnie chodzi o tą intymność, którą Turkom tak trudno przychodzi zrozumieć. Niestety wciąż przychodzi mi walczyć z ciekawskimi, którzy zaglądają mi w cycki podczas karmienia. I to nic, że to kobiety.
UsuńTo cudownie, że Laura fajnie przybiera i że poziom bilurbiny już spadł. Kompromisy przy dziecku są bardzo ważne, dobrze, że sobie tak fajnie radzicie.
OdpowiedzUsuńA kruszyna z mamusią wygląda super :)
Dziękuję, Kasiu :*
UsuńDziewuszka w wozku! ;)
OdpowiedzUsuńNo i mit "chudego mleka" zostal obalony! Cale starsze pokolenie sie na nim wychowalo i teraz my pokutujemy. Jak tylko niemowle zaplacze, to napewno jest glodne, bo mama ma slabe mleko, albo ma go za malo, boszzzz... ;)
Pierwsze slysze o smarowaniu pepka oliwa z oliwek! :)
Ciesze sie, ze tak sprawnie "ogarneliscie" rodzinke! I po cichu zazdroszcze gotowania tesciowej. Mi po porodach brakowalo najbardziej wlasnie kogos kto by mi meza (a po urodzeniu Nika tez Bi) nakarmil. :) Nie dziwie sie, ze krepowalas sie pokazac tesciowej co moglaby w domu zrobic. Swojej mamie to co innego, ale w stosunku do tesciowej tez byloby mi niezrecznie. U nas z kolei ciotka M. kilka razy naciskala, ze nam w domu posprzata i zaoponowalam wkurzona, bo potraktowalam to jako przytyk, ze tak brudno mamy. ;)
A Twoja mama sie wybiera do Was poznac wnuczke, czy czeka az przylecicie na Boze Narodzenie?
Mama pracuje i choc na pewno chciałaby przyjechać chyba jednak pozna wnuczkę w grudniu. Zostało jeszcze poltora miesiąca więc znowu nie tak długo. Poza tym przyznam szczerze, że z racji na niewielką powierzchnię mieszkaniowa trochę obawiam się zmeczenia ciaglym towarzystwem. Moja mama jest fajna babka i na pewno by mi pomogła, ale lubi też ksiezniczkowac i wtedy jest okropnie męcząca.
UsuńCierpliwa jesteś z tymi wizytami. Ja po CC czuję się jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł, nie mam ochoty na pielgrzymki i szczęście, że mój mąż to wszystko jakoś ogarnia.
OdpowiedzUsuń