Tak, melduję się z powrotem w domu. Fajnie jest się tak od czasu do czasu przewietrzyć, ale miło też do domu wrócić. Czuję teraz nowy przypływ energii na kolejne ... miesiące? tygodnie? - zobaczymy ;-) Zgodnie z zapowiedzą obraliśmy kierunek na pierwsze duże miasto w naszym regionie, czyli Izmir. Z naszej wioski to trasa ok. 200km w jedną stronę, czyli biorąc pod uwagę tureckie drogi, rzut beretem. Tak, tak. W zachodniej Turcji drogi są po prostu zajebiste i długo jeszcze chyba przyjdzie nam czekać na takie w Polsce. Standardowo wszystkie drogi międzymiastowe są tutaj dwupasmowe i co by tu mówić, wyglądają jak nasze autostrady :-] Tureckie autostrady z kolei to trasy przynajmniej trzypasmowe. Taka jazda jest naprawdę samą przyjemnością. Ogólnie bardzo lubię tą trasę, bo widoki mijane po drodze zmieniają się jak w kalejdoskopie. Niestety nie udało mi się zrobić zbyt wielu zdjęć, bo nie miałam sumienia prosić H. o zatrzymywanie się co chwilę, a podczas jazdy trudno uchwycić ujęcie, które nie będzie rozmazane.
Izmir jak zwykle zachwycił mnie już swoim ogromem. Co prawda po mieszkaniu w 17 milionowym Stambule, 3.5 milionowy Izmir powinien wydawać się kruszynką, ale gdy jadąc jakimś mostem spoglądam na lewo i prawo i widzę tylko pustynię zabudowań aż po sam horyzont - robi to na mnie wrażenie.
Zgodnie stwierdziliśmy, że na pierwszy ogień trzeba wziąć Ikeę i tak też zrobiliśmy. Przeprawa przez cały sklep jest nie lada wyzwaniem, choć H. starał się dopasowywać tempo do mojego coraz wolniejszego dreptania. Dział dziecięcy czekał nas akurat na samej końcówce pierwszego poziomu. Jednak gdy tylko zobaczyłam dzieciowe akcesoria, od razu wróciły mi siły :-D Dorwaliśmy się do upatrzonego w internecie łóżeczka Hensvik - nie zawiodłam się co do jego wyglądu. Łóżeczko bardzo mi się spodobało i akurat było wystawione z pościelą w leśne zwierzątka, która od razu skradła moje serce. Jednak, żeby nie pospieszyć się z zakupem, rozejrzeliśmy się też za innymi łóżeczkami. Obejrzeliśmy to z szufladami - ładne, ale nie podobają mi się te uchwyty-dziury w szufladach i parę innych, które nie były dostępne w sklepie internetowym. Tak naprawdę wszystkie były ładne, aczkolwiek Hensvik wydał mi się super lekki, romantyczny dzięki zakończeniu szczytów i cenowo najatrakcyjniejszy. Gdy ta decyzja została już podjęta, rzuciłam się na poszukiwania pościeli w leśne zwierzątka. Jak na złość - nie została ani jedna. Szlag mnie trafił, bo kołderka w niemal każdym wystawowym łóżeczku była w nią ubrana. Do tego dobrany był ochraniacz na łóżeczko w biedronki - super pasujący i też w fajnej cenie. Trudno. Dalej chcieliśmy kupić stolik do przebierania dzieciątka i owszem, znaleźliśmy taki, który by nam odpowiadał, ale nie w białym kolorze - a chcieliśmy, żeby pasowało kolorystycznie do łóżeczka. Niestety i tu czekał nas zawód. Dalej kupiliśmy jeszcze kilka innych pierdołków dla dziecka, które upatrzyłam sobie już wcześniej. Gdy w końcu dowlekliśmy się do magazynu i załadowaliśmy karton z łóżeczkiem, przekonaliśmy się, że materac, który ostatecznie wybraliśmy (a do którego nie byłam do końca przekonana) też już został wyprzedany. Szlag. Tuż przed kasami, poprosiłam H. o ostatnie 10min. i skoczyłam do kącika rzeczy przecenionych z myślą, że znajdę coś fajnego do kuchni. Niestety nie tym razem. Zmierzając już ku wyjściu, nagle dostrzegam "nasze" łóżeczko, z fajnym grubaśnym materacem i oczywiście pościelą w leśne zwierzątka :-) Szukam na etykiecie powód, dla którego się tu znalazło - produkt wystawowy. Cena o ok. 50zł wyższa od nowego łóżeczka, które już wozimy w kartonie na wózku. Myślę sobie - dziwne. Idę do H. i opowiadam, że chyba się obsługa pomyliła, że promocyjny produkt wyceniła drożej niż ten standardowy. H. patrzy na mnie i głośno myśli, że może to cena za cały zestaw: łóżeczko+materac+pościel+poduszka+kołdra. Dopytujemy obsługi i faktycznie okazuje się, że H. ma rację :-D w życiu bym na to nie wpadła, jakieś otępienie mnie dopadło. Po dokładnym obejrzeniu łóżeczka stwierdziliśmy, że nie ma absolutnie żadnej wady. Decyzja - bierzemy! I tak za 50zł dostaliśmy materac w cenia ok. 200zł, kołderkę plus poduszkę, prześcieradło i pościel, z której stratą już zdążyłam się pogodzić :-D Podczas gdy H. zajął się dopilnowywaniem rozkręcania łóżeczka, ja wróciłam się po ochraniacz w biedronki :-)) zakupy oceniam na mega udane i choć po takim maratonie nogi nam w tyłki wchodziły - warto było.
Pozostały czas w Izmirze spędziliśmy na korzystaniu z dobrodziejstw dużego miasta. Było kino, była pizza, były lody z McDonald'sa do oporu. Gdy dojechaliśmy do hotelu byliśmy ledwo żywi.
Izmir to miasto młodości mojego męża. Tutaj skończył liceum i mieszkał do czasu wyjazdu do Polski na studia. Odwiedziliśmy jego dawne kąty, przeszliśmy się jego dawnymi szlakami. Miasto ma niesamowitą atmosferę. Izmir to dawna Smyrna, w której jeszcze do początków XXw. mieszkało bardzo dużo Greków. Nazwa została zmieniona na Izmir, gdy miasto zdobyło Imperium Osmańskie, ale to akurat łagodnie traktowało cudzoziemców w swoich granicach. Potem, po przegranej I wojnie światowej i w wyniku wojny grecko-tureckiej miasto znowu weszło w posiadanie Grecji, aż do pojawienia się słynnego Atatürka - pierwszego prezydenta Turcji i, tak naprawdę, jej założyciela. To on poprowadził wojnę wyzwoleńczą i odzyskał Izmir. Wówczas też nastąpiła wymiana ludności grecko-tureckiej, czyli Grecy zamieszkujący Turcję zostali odesłani do Grecji, a Turcy z Grecji wrócili do Turcji. W mieście na każdym kroku można znaleźć greckie elementy i to pochodzące z różnych okresów rozpoczynając od starożytności. Mnie najbardziej jednak podobają się stare greckie domy, które bardzo różnią się architekturą od tureckiej zabudowy. W ogóle uwielbiam stare domy, takie z duszą, i zawsze mam ochotę zajrzeć do środka i wejść na piętro, wyobrazić sobie jak wyglądały w przeszłości, gdy tętniły życiem.
|
jeden z greckich domów |
I tak spacerując, wypiliśmy niezliczoną ilość tureckiej herbatki, cappucino ze Starbucksa i delektowaliśmy się piękną pogodą. Przez cały nasz pobyt w Izmirze temperatura utrzymywała się wokół 25 stopni i biłam niebu pokłony, że coś mnie oświeciło i wzięłam sandały.
|
spokojny wtorkowy poranek |
|
turecka herbatka |
Izmir jest bardzo zadbanym miastem, drugim po Stambule największym w Turcji portem handlowym. Jest też ostoją tureckiego laicyzmu. To właśnie w Izmirze turecki rząd, w którym obecnie u władzy są konserwatyści, od wielu lat nie jest w stanie zyskać żadnego poparcia. Spacerując po tzw. Kordonie, czyli nadbrzeżu, wszędzie dostrzegaliśmy antyrządowe napisy - ślady jeszcze całkiem niedawnych protestów, o których wspominała chyba też polska telewizja.
|
antyrządowe napisy na deptaku |
|
napis mówi "morderca" - to o premierze |
|
"Berkin Elvan jest nieśmiertelny" - o chłopcu, którego śmierć z rąk tureckiej policji stała się iskrą zapalną ostatnich protestów w całej Turcji |
Taki pobyt świetnie na nas wpłynął. Złapaliśmy trochę innego powietrza i zgodnie stwierdziliśmy, że takie wypady należy robić częściej, również później z juniorkiem. A jeśli o niego chodzi - jutro jedziemy znowu podejrzeć co u niego. Ciekawe czy tym razem pokaże nam swoją dupkę :-D